[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Henryk Sienkiewicz
Krzyżacy
tom I
1
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
2
Rozdział
pierwszy
W Tyńcu, w gospodzie „Pod Lutym Turem”, należącej do opactwa, siedziało kilku ludzi
słuchając opowiadania wojaka bywalca, który z dalekich stron przybywszy prawił im o przy-
godach, jakich na wojnie i w czasie podróży doznał. Człek był brodaty, w sile wieku, pleczy-
sty, prawie ogromny, ale wychudły; włosy nosił ujęte w pątlik, czyli w siatkę naszywaną pa-
ciorkami; na sobie miał skórzany kubrak z pręgami wyciśniętymi przez pancerz, na nim pas,
cały z miedzianych klamr; za pasem nóż w rogowej pochwie, przy boku zaś krótki kord po-
dróżny.
Tuż przy nim za stołem siedział młodzieńczyk o długich włosach i wesołym spojrzeniu,
widocznie jego towarzysz lub może giermek, bo przybrany także po podróżnemu, w taki sam
powyciskany od zbroicy skórzany kubrak. Resztę towarzystwa stanowiło dwóch ziemian z
okolic Krakowa i trzech mieszczan w czerwonych składanych czapkach, których cienkie koń-
ce zwieszały się im z boku aż na łokcie.
Gospodarz Niemiec, w płowym kapturze z kołnierzem wycinanym w zęby, lał im z konwi
sytne piwo do glinianych stągiewek i nasłuchiwał ciekawie przygód wojennych.
Jeszcze ciekawiej jednak słuchali mieszczanie. W owych czasach nienawiść, jaka dzieliła
za czasów Łokietkowych miasto od rycerskiego ziemiaństwa, znacznie już była przygasła,
mieszczaństwo zaś nosiło głowy górniej niż w wiekach późniejszych. Jeszcze ceniono ich
gotowość ad concessionem pecuniarum; dlatego też nieraz zdarzało się widzieć w gospodach
kupców pijących za pan brat ze szlachtą. Widziano ich nawet chętnie, bo jako ludzie, u któ-
rych o gotowy grosz łatwiej, płacili zwykle za herbowych.
Tak więc siedzieli teraz i rozmawiali mrugając od czasu do czasu na gospodarza, aby na-
pełniał stągiewki.
– Toście, szlachetny rycerzu, zwiedzili kawał świata? – rzekł jeden z kupców.
– Niewielu z tych, którzy teraz ze wszystkich stron ściągają do Krakowa, widziało tyle –
odpowiedział przybyły rycerz.
– A niemało ich ściągnie – mówił dalej mieszczanin. – Wielkie gody i wielka szczęśliwość
dla Królestwa! Prawią też, i to pewna, że król kazał całą łożnicę królowej złotogłowem szy-
tym perłami wysłać i takiż baldachim nad nią uczynić. Zabawy będą i gonitwy w szrankach,
jakich świat dotąd nie widział.
– Kumotrze Gamroth
1
, nie przerywajcie rycerzowi – rzekł drugi kupiec.
– Nie przerywam ja, kmotrze Eyertreter
2
, tylko tak myślę, że i on rad będzie wiedział, co
prawią, bo pewnie sam do Krakowa jedzie. Nie wrócim i tak dziś do miasta, gdyż bramy
przedtem zamkną, a w nocy gad, który się w wiórach rodzi, spać nie daje, więc mamy czas na
wszystko.
– A wy na jedno słowo odpowiadacie dwadzieścia. Starzejecie się, kmotrze Gamroth!
– Ale sztukę wilgotnego sukna pod jedną pachą jeszcze dźwignę.
1
Nazwiska, a raczej przezwiska współczesne.
2
Nazwiska, a raczej przezwiska współczesne.
3
– O wa! takiego, co się przez nie świeci jak przez sito.
Lecz dalszą sprzeczkę przerwał podróżny wojak, który rzekł:
– Pewnie, że w Krakowie ostanę, bom słyszał o gonitwach i rad w szrankach siły mojej
popróbuję – a i ten mój bratanek także, który choć młody jest i gołowąs, niejeden już pancerz
widział na ziemi.
Goście spojrzeli na młodzieńca, który uśmiechnął się wesoło i założywszy rękoma długie
włosy za uszy podniósł następnie do ust naczynie z piwem.
Stary zaś rycerz dodał:
– Wreszcie, choćbyśmy chcieli wracać, to nie mamy dokąd.
– Jakże to? – zapytał jeden ze szlachty. – Skąd jesteście i jako was zowią?
– Ja zowię się Maćko z Bogdańca, a ten tu wyrostek, syn mego rodzonego, woła się
Zbyszko. Herbu jesteśmy Tępa Podkowa, a zawołania Grady!
– Gdzieże jest wasz Bogdaniec?
– Ba! lepiej pytajcie, panie bracie, gdzie był, bo go już nie ma. Hej, jeszcze za czasów
wojny Grzymalitczyków z Nałęczami spalili nam do cna nas Bogdaniec, tak że jeno dom sta-
ry ostał, a co było, pobrali, służebni zasie uciekli. Została goła ziemia, bo i kmiecie, co byli w
sąsiedztwie, poszli dalej w puszczę. Odbudowaliśmy z bratem, ojcem tego oto wyrostka, ale
następnego roku woda nam pobrała. Potem brat umarł, a jak umarł, ostałem sam z sierotą.
Myślałem tedy: nie usiedzę! A prawili pod on czas o wojnie i o tym, że Jaśko z Oleśnicy, któ-
rego król Władysław po Mikołaju z Moskorzowa do Wilna wysłał, szuka skrzętnie w Polsce
rycerzy. Znając ja więc godnego opata i krewniaka naszego, Janka z Tulczy, zastawiłem mu
ziemię, a za pieniądze kupiłem zbroiczkę, konie – opatrzyłem się jako zwykle na wojenną
wyprawę; chłopca, co mu było dwanaście lat, wsadziłem na podjezdka i haj! do Jaśka z Ole-
śnicy.
– Z wyrostkiem?
– Nie był ci on wówczas nawet wyrostkiem, ale krzepkie to było od małego. Bywało, w
dwunastym roku oprze kuszę o ziemię, przyciśnie brzuchem i tak korbą zakręci, że i żaden z
Angielczyków, którycheśmy pod Wilnem widzieli, lepiej nie naciągnie.
– Takiż był mocny?
– Hełm za mną nosił, a jak mu przeszło trzynaście zim, to i pawęż.
– Już to wojny wam tam nie brakło.
– Za przyczyną Witoldową. Siedziało książę u Krzyżaków i co roku wyprawy na Litwę
pod Wilno czynili. Szedł z nimi różnych naród: Niemcy, Francuzy, Angielczykowie do łuków
najprzedniejsi, Czechy, Szwajcary i Burgundy. Lasy przesiekli, zamki po drodze stawiali i w
końcu okrutnie Litwę ogniem i mieczem pognębili, tak że cały naród, który tę ziemię za-
mieszkuje, chciał już ją porzucić i szukać innej, choćby na kraju świata, choćby między
dziećmi Beliala, byle od Niemców daleko.
– Słychać było i tu, że wszyscy Litwini chcieli pójść z dziećmi i żonami precz, aleśmy te-
mu nie wierzyli.
– A ja na to patrzył. Hej! Gdyby nie Mikołaj z Moskorzowa, nie Jaśko z Oleśnicy, a nie
chwalący się, gdyby i nie my, nie byłoby już Wilna.
– Wiemy. Zamkuście nie dali.
– A nie daliśmy. Pilno tedy zważcie, co wam powiem, bom człek służały i wojny świa-
dom. Starzy jeszcze mawiali: „zajadła Litwa” – i prawda! Dobrze się oni potykają, ale z ry-
cerstwem nie im się w polu mierzyć. Gdy konie Niemcom w bagnach polgną albo gdy gęsty
las – to co innego.
– Niemcy dobrzy rycerze! – zawołali mieszczanie.
– Murem oni chłop przy chłopie w żelaznych zbrojach stają tak okryci, że ledwie psubratu
oczy przez kratę widać. I ławą idą. Uderzy, bywało, Litwa i rozsypie się jako piasek, a nie
rozsypie się, to ją mostem położą i roztratują. Nie sami też między nimi Niemcy, bo co jest
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.