[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MAJ SJÖWALL/PER WAHLOÖ
Zamknięty pokój
Opowieść z życia policji
Ze szwedzkiego przełożyła
Maria Olszańska
Tytuł oryginału szwedzkiego:
Det slutna rummet
I
Dzwony u Panny Marii wybijały właśnie drugą, gdy wychodziła ze stacji kolejki
podziemnej przy Wollmar – Yxkullsgatan. Przystanęła, zapaliła papierosa, a potem szybko
ruszyła w kierunku Mariatorget.
Dźwięk dzwonów kościelnych wibrował w powietrzu, przypominając o smutnych
niedzielach z czasów dzieciństwa. Urodziła się i wyrosła tu na Söder, w pobliżu kościoła
Panny Marii, w tym kościele została ochrzczona i konfirmowała się przed dwunastu laty. Z
konfirmacji i katechizacji zapamiętała tylko, że zapytała pastora, co miał na myśli Strindberg
pisząc o „śledzionniczym dyszkancie” dzwonów od Panny Marii, nie mogła sobie jednak
przypomnieć, jaką otrzymała odpowiedź.
Słońce piekło ją w plecy, przeciąwszy ulicę Świętego Pawła zwolniła kroku, żeby się
nie spocić. Poczuła nagle, że jest bardzo zdenerwowana, i pożałowała, że nie wzięła pigułki
uspokajającej przed wyjściem z domu.
Dotarłszy do fontanny na środku placu zmoczyła chusteczkę w zimnej wodzie i usiadła
na ławce w cieniu, pod drzewem. Zdjęła okulary, szybko przetarła twarz mokrą chusteczką,
wyczyściła okulary połą niebieskiej koszuli i znowu je włożyła. Były to wielkie lustrzane
szkła zakrywające całą górną część twarzy. Zdjęła niebieski płócienny kapelusz o szerokim
rondzie, zgarnęła i uniosła proste, jasne włosy, sięgające aż do ramion, i wytarła kark.
Włożyła kapelusz, naciągnęła na czoło i siedziała zupełnie nieruchomo, trzymając w rękach
ściśniętą w kulkę chusteczkę.
Po chwili rozpostarła chusteczkę na ławce, żeby wyschła, a ręce wytarła o dżinsy.
Spojrzała na zegarek, wskazywał dwanaście minut po drugiej. Zdecydowała, że posiedzi
jeszcze trzy minuty, żeby się uspokoić, potem pójdzie dalej.
Gdy wybił kwadrans po drugiej, podniosła klapę leżącej na kolanach ciemnozielonej
torby z żaglowego płótna, zabrała wysuszoną już chusteczkę, nie składając wrzuciła ją do
torby, wstała, przewiesiła torbę przez ramię i ruszyła.
W miarę jak zbliżała się do Horngatan zdenerwowanie ustępowało, wmawiała sobie,
że wszystko się uda.
Był piątek, ostatni dzień czerwca, i dla wielu ludzi tego właśnie dnia zaczynał się
urlop. Na Horngatan ruch był ożywiony, na jezdni i na trotuarach. Wyszedłszy z placu
skręciła na lewo i weszła w cień domów.
Wydawało jej się, że słusznie postąpiła wybierając tę porę. Rozważyła przedtem
wszystkie za i przeciw, miała świadomość, że może trzeba będzie plan przesunąć, odłożyć do
przyszłego tygodnia. Nikt przez to szkody nie poniesie, tylko wolałaby nie narażać się na
ponowną próbę nerwów, jaką byłaby konieczność czekania.
Doszła do celu wcześniej, niż sobie wyliczyła, i zatrzymała się po cienistej stronie
ulicy, obserwując wielkie okno po stronie przeciwnej. Słońce odbijało się w lśniącej szybie, a
pojazdy często zasłaniały widok, mogła jednak stwierdzić, że zasłony są zaciągnięte.
Zaczęła przechadzać się wolno w tę i z powrotem, udając, że ogląda wystawy, i mimo
że nieco dalej nad sklepem zegarmistrza wisiał wielki zegar, ustawicznie spoglądała na swój
zegarek, przez cały czas nie spuszczając z oka drzwi po przeciwnej stronie ulicy.
Gdy była za pięć trzecia, podeszła do rogu, gdzie było przejście dla pieszych, i w
cztery minuty później stanęła przed drzwiami banku. Nim weszła, uniosła klapę torby.
Przesunęła wzrokiem po lokalu, w którym mieściła się filia jednego z największych
banków. Była to wąska długa sala, drzwi i jedyne okno stanowiły jedną z poprzecznych ścian.
Na prawo wzdłuż całej sali od okna aż do poprzecznej ściany w głębi biegła lada, na lewo
znajdowały się cztery przymocowane do ściany pulpity do pisania, a za nimi okrągły stolik i
dwa taborety obciągnięte materiałem w czerwoną kratkę. W głębi widać było strome schody,
znikające za zakrętem, gdzie przypuszczalnie znajdował się skarbiec i sejfy.
Prócz niej w lokalu był tylko jeden klient. Mężczyzna, który stojąc przy ladzie wkładał
banknoty i dokumenty do teczki.
Za ladą siedziały dwie urzędniczki, a dalej mężczyzna szukający czegoś w kartotece.
Podeszła do jednego z pulpitów, wygrzebała z zewnętrznej kieszonki swej torby
długopis, kątem oka dostrzegając, że klient z teczką wychodzi. Wyjęła z podstawki blankiet,
wyrysowała na nim parę zakrętasów. Wkrótce urzędnik stojący przy kartotece podszedł do
drzwi i zamknął je na klucz. Potem schylił się i podniósł hak przytrzymujący wewnętrzne
drzwi, hak opadł z lekkim stukiem, a urzędnik wrócił na swoje miejsce za ladę.
Wyjęła chusteczkę z torebki i trzymając ją w lewej ręce, jakby wycierała nos, z
blankietem w prawej podeszła do lady.
Stanąwszy przy kasie włożyła blankiet do torby, wyjęła nylonową siatkę, położyła ją
na ladzie, chwyciła pistolet i mierząc nim w kasjerkę, z chusteczką na ustach, powiedziała:
– To napad. Pistolet nabity, strzelam w razie oporu. Proszę włożyć do tej siatki
pieniądze.
Kobieta za ladą, wpatrując się w nią, wolno sięgnęła po siatkę, położyła ją przed sobą.
Druga urzędniczka, która czesała się właśnie, znieruchomiała, a potem ostrożnie opuściła
ręce. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wydała żadnego dźwięku.
Mężczyzna siedzący za swym biurkiem wykonał gwałtowny ruch, natychmiast skierowała na
niego pistolet i krzyknęła:
– Spokój! Ręce trzymać tak, żebym je widziała!
Niecierpliwie wykręciła lufę ku zupełnie obezwładnionej strachem urzędniczce za ladą
i dodała:
– Pospieszyć się. Wszystkie pieniądze!
Kasjerka zaczęła wkładać paczki pieniędzy do siatki, potem położyła siatkę na ladzie.
Mężczyzna za biurkiem powiedział nagle:
– To się pani nie uda. Policja...
– Milczeć! – krzyknęła.
Wrzuciła do otwartej torby chusteczkę, chwyciła siatkę, która przyjemnie zaciążyła, i
wymierzając pistolet kolejno w trójkę pracowników, wolno zaczęła tyłem posuwać się ku
drzwiom.
Nagle ze schodów w głębi sali ktoś ruszył wprost ku niej. Wysoki blondyn w dobrze
wyprasowanych spodniach i granatowej klubowej marynarce z błyszczącymi guzikami i
wyszywanym złotem emblematem na górnej kieszonce.
Potężny trzask wypełnił całe wnętrze, rozgrzmiał między ścianami, a ona poczuła, że
poderwało jej ramię w górę, i jednocześnie zobaczyła, że człowiek ze złotym emblematem
pada na wznak, dostrzegła, że jego nowiutkie białe buty mają czerwone, rowkowane gumowe
zelówki, i dopiero gdy jego głowa z nieprzyjemnym głuchym stukiem uderzyła o kamienną
posadzkę, zrozumiała, że go zastrzeliła.
Wpuściła pistolet do torby, nieprzytomnie spojrzała na osłupiałą trójkę za ladą i rzuciła
się ku drzwiom. Musiała uporać się z zamkiem i nim się wydostała, zdążyła pomyśleć: Tylko
spokojnie. Muszę iść zupełnie spokojnie. Znalazłszy się jednak na trotuarze, natychmiast
zaczęła niemal biec w kierunku przecznicy.
Nie dostrzegała ludzi, czuła tylko, że potrąca wiele osób, huk strzału wciąż jeszcze
grzmiał jej w uszach.
Skręciwszy za róg, zaczęła biec kłusem, z ciężką siatką w ręce i równie ciężką torbą
obijającą się o biodro. Otworzyła drzwi domu, w którym mieszkała jako dziecko, dobrze
znaną drogą wybiegła na podwórko, dopiero tam opanowała się, zaczęła iść normalnym
krokiem. Przez sień oficyny w głębi wyszła na drugie podwórze, minęła je, by w następnym
zejść po stromych schodkach do piwnicy. Usiadła na najniższym stopniu.
Usiłowała wpakować siatkę w torbę, ale nie mieściła się. Zdjęła kapelusz, okulary,
blond perukę, wszystko to włożyła do torebki. Włosy miała ciemne, krótko obcięte. Wstała,
rozpięła koszulę, zdjęła i też wcisnęła do torby. Pod koszulą miała ciemny bawełniany
pulowerek z krótkimi rękawami. Przewiesiła wypchaną torbę przez ramię i z nylonową siatką
w ręce wyszła na podwórze. Znaną sobie drogą przez bramy i podwórza, parę razy przełażąc
przez parkany, wydostała się na drugi koniec ulicy.
Wstąpiła do spółdzielczego sklepu, kupiła dwa litry mleka i umieściła je razem z
nylonową siatką w dużej papierowej torbie.
Potem zeszła do Slussen i wróciła do domu kolejką podziemną.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.