[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alojzy Jir�sekSKALAKOWIEPowie�� historyczna z drugiej po�owy XVIII w.KSI�GA PIERWSZASALVA GUARDIAIZB��KANINa za�nie�onej drodze pod lasem zatrzymali si� dwaj je�d�cy. Pada� g�sty �nieg.Mro�ny wiatr rozwiewa� ogony i grzywy rumak�w, kt�re pochylaj�c g�owy mru�y�yoczy. Je�dziec z lewej strony, stan�wszy w strzemionach, spogl�da� badawczo przedsiebie. Jego towarzysz wtuli� g�ow� w ko�nierz wielkiego p�aszcza. Nie �atwo by�ow�r�d zamieci dojrze� co� w okolicy.Na prawo od je�d�c�w wznosi�o si� skaliste zbocze, poros�e borem, przykrytym terazbia�� warstw� �niegu. Po lewej r�ce, na skraju w�skiej drogi podg�rskiej, szele�ci�yt�sknie suche li�cie, kt�re osta�y si� jeszcze dot�d na krzach bukowych. Droga bieg�anad g��bokim jarem, ponad kt�rym stercza�y w dali zalesione szczyty. W doleszumia�a g�ucho rzeczka. Mr�z nie zdo�a� dotychczas sp�ta� lodem jej wartkich fal.Martwo i cicho by�o doko�a. Jednostajny szum niewidzialnej wody dodawa�martwocie dnia zimowego jeszcze wi�cej smutku.� Na pr�no si� rozgl�dam, Wasza Wysoko��. Nie widz� nic. Ale je�eli mnie pami��nie zawodzi, wkr�tce po-winni�my dojecha� do wsi � rzek� podr�ny jad�cy po lewejstronie, opuszczaj�c si� znowu na siod�o.Jego Wysoko�� zakl�� mrukliwie, targn�� wodzami swego konia i ruszy� naprz�d, zanim jego przewodnik. Konie brn�y w g��bokim �niegu, kt�ry lgn�� im do kopyt.Padaj�ce g�sto p�atki szybko zakrywa�y ich �lady.Tu i �wdzie sta�y przy drodze osiki i jarz�biny. Z ich ga��zi na widok je�d�c�w ci�kozrywa�y si� wrony. Podr�ni bodli ostrogami konie, kt�re ruszywszy k�usem, pochwili znowu ustawa�y. By�y zm�czone. Zjechali ze wzg�rza w d�. Dalej droga zn�wwiod�a w g�r�, by zboczy� wzd�u� skraju czarnego lasu.� Zagroda! � krzykn�� przewodnik wyci�gaj�c nagle r�k� w stron�, gdzie ukaza�ysi� ciemne zarysy strzechy. Niebawem ujrzeli koron� roz�o�ystego drzewa, a potem idrug� strzech�.� Nareszcie! � mrukn�� podr�ny jad�cy na prawo � �ci�gn�wszy srodze swegogniadosza pomkn�� wprost w stron� zabudowa�. Przewodnik p�dzi� za nim.Wkr�tce zatrzymali si� przed dwoma budynkami. Pierwszy z nich by�a to n�dznachata szczytow� �cian� zwr�cona do w�skiej drogi. Drugi okaza� si� stodo��. Budynkite, wzniesione r�wnolegle do siebie, ��czy�a murowana, sklepiona brama. I bram�, idachy pokrywa�a gruba warstwa �niegu. By�a to zagroda. Drog� wjazdow� r�wnie�zasypa� �nieg.Je�d�cy przebili si� przez wysok� zasp� i znale�li si� przy bramie. Wr�t nie by�o.Zatrzymali si� pod star� lip�, kt�ra rozpo�ciera�a nag� sw� koron� po�rodkudziedzi�ca. Przewodnik krzykn�� g�o�no. Pada� �nieg, a w ga��ziach zawodzi� wiatr.Zawo�a� po raz wt�ry. Nikt si� jednak nie odezwa�, a go�cinny gospodarz nie zjawi� si�na progu. Przewodnik poprosi� drugiego je�d�ca:� Niech�e Wasza Wysoko�� raczy poczeka� pod oknem. Ja tych cham�w postawi�na nogi!� Poczekaj, zostaw t� przyjemno�� mnie! � Zeskoczy� z siod�a oddaj�c wodzeprzewodnikowi. Wydoby� d�ug�, w�sk� szpad� i ruszy� ku budynkowi. Ostrogi jegokawaleryjskich but�w zadzwoni�y na progu. Kopn�� wrota i znalaz� si� w ciemnejsieni. W ko�cu namaca� drzwi. Zatrzyma� si� w niskiej, ponurej izbie, kt�rej ciemne,zbite z okr�glak�w i niebielone �ciany zakopcone by�y dymem. Mrok zalega� izb�.W izbie nie by�o �ywej duszy. Je�dziec, strz�sn�wszy �nieg z p�aszcza i z tr�jk�tnego,lamowanego srebrem kapelusika, rozgl�da� si� doko�a. Wielki piec w k�cie by� zimnyjak �nieg le��cy na dworze. Pod oknem sta� stary st�, wsparty na szerokichkrzy�akach pokrytych karbami r�nego kszta�tu. Po�rodku izby znajdowa�a si� starako�yska pomalowana w dziwne kwiaty. Na p�kach wida� by�o kilka pr�nychglinianych garnk�w.� Ho�ota! Plemi� nierob�w! � mrukn�� gniewnie je�dziec i splun�wszy ruszy�szybko ku wyj�ciu. Krocz�c przez ciemn� sie�, natkn�� si� na drzwi, kt�re ust�pi�ylekko pod naporem jego cia�a. Mia� przed sob� mroczn� obor�. Nie powion�o na�ciep�o, nie powita�o go porykiwanie byd�a. Obora by�a pusta i wyzi�b�a. Odwr�ciwszysi� na pi�cie, wybieg� na dziedziniec. Jego towarzysz spojrza� na� bystro, jakby chcia�zada� mu pytanie.� Szelmy! Gospodarstwo puste! Porzucili je i uciekli! � wo�a� pan ju� od progu. �Czy dotrzemy do wsi?� Tak, Wasza Wysoko��, s�dz�, �e ju� w niej jeste�my. Tak, ta ho�ota zbieg�a. By�emtam � ci�gn�� przewodnik wskazuj�c na stodo��. � Wszystko jak wymiecione. Niema ani �d�b�a. Rzucili gospodarstwo.Pom�g� nast�pnie swemu panu, kt�ry wepchn�� ju� szpad� do pochwy, dosta� si� nasiod�o i sam wskoczy� na swego wronego.� Pojedziemy troch� dalej, mo�e szcz�cie nam lepiej dopisze � dorzuci�. Wyjechaliz dziedzi�ca. Nikt nie wychyli� si� z kryj�wki, w kt�rej mo�e schroni� si� przedzbrojnymi je�d�cami po to, aby teraz z u�miechem zadowolenia patrze�, jak znikaj�.Powia� wiatr i zasypa� �wie�e �lady koni. I na dziedzi�cu, i w budynkach panowa�acisza. Martwa ta cisza przemawia�a jednak, krzycza�a. Ch�op wraz ze swoj� rodzin�opu�ci� chat�, w kt�rej si� urodzi�, w kt�rej od niepami�tnych czas�w mieszkali jegoprzodkowie. Dom rodzinny sta� si� dla� wi�zieniem, grunt ojcowski � miejscemka�ni. Musia� pracowa� pod groz� batoga na cudzym polu, a zap�at� dla niego by�y�awa i drewniany kozio�, na kt�rych wymierzano mu ch�ost�. Panowie pili jego krew, akosztem jego potu urz�dzali biesiady. Na dobitk� nadci�gn�a jeszcze szara�cza: tu�o�dacy cesarscy, a �wdzie Prusacy grabili wsie czeskie gn�bi�c mieszka�c�w.Jeszcze nie zdo�ano usun�� smutnych nast�pstw wojen ubieg�ego stulecia, gdy otozwali�y si� nagle na ludzi okropno�ci wojny siedmioletniej. Ch�opu nie pozosta�o nicpr�cz go�ych �cian, a i te cz�sto palili �o�nierze. W dodatku domagano si� od niego, byp�aci� kontrybucj�. Porzuca� wi�c ziemi�. �Plemi� nierob�w!"...Je�d�cy znale�li si� wprawdzie we wsi, ale zniszczonej. �wiadczy�y o tym stercz�cekominy i stosy opalonych belek pokrytych �niegiem. W odleg�o�ci jakich� stu krok�wod zagrody, z kt�rej wyjechali, dostrzegli trzy pogorzeliska.Zapada� zmierzch.� Pi�kn� drog� znalaz�e�! � odezwa� si� z niech�ci� je�dziec do przewodnika. �Gdzie przenocujemy? Chyba w tej pustej, zimnej izbie?� Wasza Wysoko��, niew�tpliwie dojedziemy do jakiej� zamieszka�ej chaty.Pozwalam sobie zauwa�y�, �e na pewno nie wszyscy ch�opi pouciekali z gospodarstw.Pan znowu ukry� g�ow� w ko�nierzu p�aszcza. W miar� jak g�stnia� mrok, mr�zprzybiera� na sile, wiatr obr�ci� si� i coraz ostrzej d�� prosto w oczy podr�nym.Jechali w dalszym ci�gu drog� wiod�c� pod g�r�. W mroku zimowego wieczora niezamigota�o ani jedno czerwone �wia-te�ko, kt�re mog�oby ich zaprowadzi� do zaciszaciep�ej izby.Po chwili pan zatrzyma� si�. Straci� nadziej�, �e zdo�aj� znale�� jak�� zamieszka��chat�. Jazda w mro�n� noc nie poci�ga�a go. Chcia� zawr�ci� i przenocowa� poddachem opuszczonego domostwa.� Zawr�� � zacz�� niech�tnie, lecz zaraz przerwa�. Przewodnik drgn�� i pochyliwszysi� ku przodowi, zwr�ci� g�ow� w lewo, nas�uchuj�c.W ciszy wieczornej p�yn�y tony powa�nej pie�ni. Je�d�cy s�yszeli g�os kobiecy i altdzieci�cy. Zdawa�o im si� tak�e, i� z g�osami tymi mieszaj� si� g��bokie, g�uched�wi�ki p�yn�ce z krtani m�czyzny. S��w nie mo�na by�o rozr�ni�. Spojrzawszy wg�r� zauwa�yli grup� starych drzew stercz�cych ku szarym chmurom.� Hej, naprz�d, tam �piewaj�! � Pan gna� ju� pod g�r� na swym gniadoszu. Za nimp�dzi� jego towarzysz.Stan�li w pobli�u drzew. Za nimi ukaza�y si� budynki podobne do tych, kt�reodwiedzili poprzednio: stodo�a, chata, po�rodku brama. Przed zagrod� ros�o kilka lip.Chata by�a n�dzna i pochylona. W oknach ciemno. W tym pos�pnym budynku jednakrozbrzmiewa� �piew. Poza zamkni�tymi wrotami rozleg�o si� w�ciek�e ujadanie psa.Je�d�cy bez namys�u podjechali do bramy. Przewodnik zastuka� mocno.IIPODZI�KOWANIE ZA GO�CIN��piew umilk�, a pies szczeka� jeszcze g�o�niej, biegaj�c po dziedzi�cu za wrotami.Przewodnik j�� si� znowu dobija� i krzycze�, by otworzono.� Kto tam? � odezwa� si� nagle kto� z wewn�trz.� Nie pytaj, tylko otwieraj, chamie! � wo�a� w�adczo i natarczywie przewodnik.Przedtem rozmawia� pokornie po niemiecku z Jego Wysoko�ci�, teraz natomiast,m�wi�c po czesku, dawa� folg� swemu rozdra�nieniu.Wrota zaskrzypia�y. Je�d�cy wjechali na podw�rze. Przewodnik Jego Wysoko�cizeskoczy� szybko z siod�a i trzymaj�c gniadosza swego pana rzuca� rozkazy staremu,zgarbionemu ch�opu, kt�ry uspokaja� dzikiego, kud�atego psa.� Gdzie masz izb�? Zaprowad� konie do stajni! M�ody pan brn�c po �niegu domaga�si� ciep�ego mieszkania.� Prowad� konie, pr�dko. C� to, sam tu jeste�? Czy nie ma tu kogo�, kto byzaprowadzi� nas do �wietlicy?Starzec odwr�ci� si�, a dostrzeg�szy na progu ch�opca, na kt�rego nikt do tej pory niezwr�ci� uwagi, przywo�a� go.� Zaprowad� mi�o�ciwych pan�w do �wietlicy, zapal �uczywo i mnie tak�e przynie��wiat�o do stajni.Przewodnik poprosi� pana, aby uda� si� za ch�opcem dodaj�c, �e on sam dopilnujejeszcze koni. Uj�wszy wodze pa�skiego wierzchowca, powi�d� go do obory, kt�r� odizby mieszkalnej dzieli�a tylko sie�. Stajni nie by�o. Po chwili zjawi� si� ch�opiectrzymaj�cy w r�ku p�on�ce �uczywo smolne. Jego blask o�wietli� ciemn� obor� i ludziczekaj�cych przed drzwiami wraz z ko�mi. Ch�op ostro�nie wprowadzi� znu�onewierzchowce, przywi�za� je i rozsiod�a�. Przewodnik Jego Wysoko�ci dogl�da�wszystkiego. Ch�opiec wetkn�wszy p�on�ce �uczywo w szczelin� drewnianej �cianyprzygl�da� si� z zaciekawieniem obcemu cz�owiekowi w ciemnym p�aszczu, zerkaj�cna konie, na siod�a i u�dzienice b�yszcz�ce od srebrnych oku�. By� bosy. Ciemnew�osy spada�y mu na czo�o, pod kt�rym p�on�y roziskrzone oczy. Twarz jego by�a�niada i wychudzona. Mia� na sobie tylko grub� koszul� i wyp�owia�e porci�ta.Rozleg�o si� g�uche porykiwanie. Obcy dopiero teraz zauwa�y� stoj�c� w k�cie... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |