[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ryszard Dziewulski �� � � Skarb Cyrusa� � - Pssst...� � Obydwa ksi�yce wychyn�y w jednej chwili zza chmur, konturuj�c kr�pe postacie przywieraj�cych do muru krasnolud�w. By�o ich dw�ch. Pierwszy z nich, wspi�wszy si� na ramiona drugiego, usi�owa� chwyci� krat� najni�ej po�o�onego okna baszty.� � - Szwagier...� � Nie doczekawszy si� odpowiedzi po raz drugi, Walvoord pochyli� g�ow� i opieraj�c bia�� brod� na piersiach omal�e zawo�a�:� � - Pssst! Kacper!!� � - No i czego tam na g�rze mord� chlapiesz?!� � - A bo� to g�uchy, czy jak? Odpowiadaj, kiedy wo�aj�.� � - Zamknij�e si� lepiej, bo kto us�yszy.� � - Tedy podnie� mnie wy�ej, bo mi do kraty p� ch�opa brakuje.� � - Stawaj!� � Kacper zgi�� �okcie, uk�adaj�c d�onie w szpon skierowany ku g�rze. Walvoord, namacawszy stop� tak skonstruowane podpory, po kolei wsun�� w nie ostro�nie obie ci�my.� � - Ot, na gadk� go przy robocie wzi�o... - bez najmniejszego wysi�ku Kacper podni�s� szwagra, prostuj�c r�ce nad g�ow�.� � - A kto� mo�e s�ysze�, skoro� s�u�ebnym cerbom �by powygina�?� � - Nicem nie powygina�! �pi� jeno, niby te harpie w przeromblu.� � - Uchowaj mnie, YouPeterze, od takiego snu - Walvoord st�kn�� z wysi�ku, lecz jego palce ze�lizgn�y si� z dziwnie po�yskuj�cych pr�t�w.� � - Jeno nie wiem, czym wszystkich pukn�� - mrucza� Kacper, usi�uj�c podrapa� si� czarn� jak smo�a brod� w bark. - Przeto stul paszczysko i kraty chwytaj. A �ywo, bo mi �apska ciarniej�.� � - Kiedy nie mog�, bo �ojem, sracze syny, u do�u �ele�ce wysmarowali...� � - No to na "ry": trzy... - czte... - rry!� � Obaj lekko przykucn�li i na dany znak - wybili si� w g�r�, dzi�ki czemu Walvoord z �atwo�ci� chwyci� obiema d�o�mi za pr�ty. Odczekawszy, a� szwagier poprawi uchwyt i zwi�nie bez ruchu, Kacper poplu� w d�onie, wzi�� rozbieg, wybi� si� i z�apa� go za kostki. Podci�gn�wszy si�, chwyci� Walvoorda za pas, potem za m�ot przytroczony na plecach, sk�rzane epolety na ramionach i wreszcie dosi�gn�� kratownicy.� � - Kacper!� � - A czego znowu?� � - A nie boisz�e si�, i�e sko�czymy jako ten parob, co m�ynarza okpi�?� � - Jakiego m�ynarza?� � - No, tego z Krzemionek.� � - E tam... - Kacper wspi�� si� po kracie najwy�ej jak m�g� i, chwyciwszy pr�ty z ca�ych si�, odsun�� ramiona i g�ow� do ty�u tak, by mog�y stanowi� podparcie. - A, powiadasz, jak sko�czy�?� � - Tego nie wiem, a i wiedzie� nie chc�. - Tym razem Walvoord, czepiaj�c si� cz�ci garderoby szwagra, przesuwa� si� ponad niego. - Nadto mi, �e mu jeszcze przed bato�eniem sk�r� z dupy zdj�li.� � - A czemu� to?� � - Pono przebra� si� za wr�a, kt�ren z dziewiczych �yci umi wieszczy�... - ostro�nie opar� ci�my na ramionach Kacpra, wyprostowa� si�, chwyci� okratowa� wy�szego okna i ponownie zawis�.� � - I co z tym wr�em? - zapyta� Kacper, gdy po plecach Walvoorda dobrn�� do drugich krat. Spojrza� w g�r�. Trzeci otw�r nie by� ju� zabezpieczony.� � - Ano usiad� w karczmie podle m�ynarza i dalej narzeka�, �e mu materii do patrzenia nigdzie nie staje, bo do jednego widzenia a� dw�ch dziewic potrzeba.� � - A to czego, osio� jeden, w Krzemionkach szuka�? - Kacper odchyli� tu��w i zapar� si�, czuj�c na plecach ci�ar szwagra.� � - Jak to czego? M�ynarz�wien.� � - M�ynarz�wien? Pono� ju� z dawna obiedwie fa�szowane.� � - He... Teraz ju� na pewno - Walvoord opar� stopy o ramiona Kacpra i chwyci� za gzyms. Podci�gn�� si� lekko na r�kach i znikn�� w ciemnym otworze. Zaraz jednak wychyli� si�, podaj�c szwagrowi trzonek m�ota.� � - A czemu� to? - zapyta� Kacper, gdy stan�� na gzymsie.� � - Bo gadaj�, �e je�li co �w wr� w ich dupach wypatrzy�, to chyba m�ynarskie wnucz�ta.� � - Eeeee. Dziwy skrzydlate pieprzysz - splun�� przez okno i ruszy� kr�tymi schodami w g�r� baszty. Po chwili zatrzyma� si� w ciemno�ciach, nie widz�c drogi. - M�ynarz z Krzemionek mo�e i ch�op niepi�mienny i jeno na w�ze�kach rachuje, ale sw�j rozum ma. Nie dam wiary.� � - C�, �e ma rozum, skoro chciwy. - Walvoord skrzesa� ogie�, roznieci� pochodni� i do��czy� do szwagra. - A parob mu przy sz�stej st�giewce zdradzi�, niby to w komitywie, do czego mu tych dziewic potrzeba. Owo� do odgadni�cia miejsca, gdzie Cyrus Perfidny skarb strace�c�w zakopa�.� � - Nasz skarb?! - Kacper o ma�o nie spad� w biegn�c� �rodkiem baszty studni�.� � - Taki on nasz, jak i jego. Temu� si� nale�y, kt�ren go pierwej znajdzie.� � - I co?� � - I nic. M�ynarz dwie c�rczane dupy za weksel na p� skarbu odda�. Cztery dni kopa� w pokazanym miejscu, a jak do m�yna wr�ci�, to ju� ani wr�a, ani m�ki w spichrzu nie by�o.� � - No i, gadasz, z�apali...� � - Z�apa� - niby z�apali, wybato�yli i co tam jeszcze, ale powiadaj� humowie, �e ten z�apany wr� jaki� taki by� do siebie... niepodobny.� � - No, jak to? A m�ynarz�wny? Nie rozpozna�y?� � - Owo� nie bardzo, bo pono� przez ca�� noc, skubaniutki, od ty�u wieszczy�.� � - A m�ynarz? Przecie z nim pysk w pysk gambrinus ��opa�.� � - M�ynarzowi za jedno by�o, kogo bato�y. On by i z w�asnego dupska ch�tnie sk�r� zdj��, byle g�b� przed lud�mi zratowa�.� � - A my�lisz, �e... - Kacper stan�� u szczytu schod�w przed rze�bionymi w smocze pyski drzwiami i dziwnie si� zaduma�. - My�lisz, �e prawd� gada�?� � - Kto?� � - No, ten... niby-wr�.� � - Prawd�? Wr�? - Walvoord poda� szwagrowi pochodni� i odruchowo zwa�y� ci�ki m�ot w d�oni. Zamachn�� si� szeroko, lecz zastyg�, czekaj�c na zawis�� w powietrzu krotochwil�. - Bo co?� � - Hmm. Nie zagl�da�em ci ja do m�ynarskich �yci, przeto �e Cyrus Perfidny swego skarbu tam nie wra�a�, nie por�cz�. - Tu Kacper rykn�� gromkim �miechem, nieledwie cichszym od grzmotu mia�d�onych toporzyskiem drzwi. Skobel nie pu�ci�, ale dobra �wiartka wr�t zmieni�a si� w rozrzucone po ziemi szczapy.� � Wle�li do �rodka. Dopiero, gdy pozapalali stercz�ce ze �cian pochodnie i stoj�ce w uchwytach �wiece, obaj stan�li w wielkim zadziwieniu.� � - ...Wi�c tak to pomieszkuje alchemik Sendivogius...� �� � Zwisaj�ce ze stropu wiechcie suszonych zi� i sylwety wypchanych jaszczur�w oplata�y g�ste paj�czyny. Z g��bi szkaradnych paszcz, migocz�cych w �wietle p�omieni, wyziera�y go�e czaszki z zatopionymi w oczodo�ach kryszta�ami. Gdzieniegdzie powa�� zdobi�y te� ko�ci dziwacznych szkieletor�w oraz wyprawione indywidua smoczych nietoperzy i szponiastego ptactwa. Wzd�u� �cian, bogatych w zdobne kotary, arrasy i malowid�a, rozstawione by�y przedziwne sprz�ty, s�u��ce do tajemnych praktyk kr�lewskiego rzemios�a. Na p�kach sta�y r�nej grubo�ci s�oje z piaskowego szk�a, retorty z d�ug� wylewk�, ogniotrwa�e tygle, gliniaste flakony, miseczki i lejki, a obok nich r�nochwilowe klepsydry i r�noci�arne wagi. Z wiklinowych koszyk�w stercza�y wieloforemne korzenie i bulwy, a p�kate dzbanuszki przepe�nia�y niezliczone rodzaje proszk�w o odmiennej barwie i sypko�ci.� � - Magia magi� - szepn�� Walvoord, �ciskaj�c mocniej trzon wielkiego m�ota - a t�uczek t�uczkiem.� � Tak to otrz�sn�wszy si� z pierwszego wra�enia, obaj ruszyli przed siebie, rozgl�daj�c si� uwa�nie i komentuj�c ka�d� now� osobliwo��.� � - Kud�ate �by... - Kacper zbli�y� si� do opartego o �cian� polerowanego zwierciad�a, wok� kt�rego stercza�y z muru drewniane kule pokryte w�osiem. - Pewnikiem tego k�acza do plugawych praktyk u�ywa.� � - G�upi�? Przecie to fa�szywe czupryny. Nie pojmujesz?� � Kacper zamy�li� si�.� � - Szlachetny Sendivogius... jest... glaca? - za�mia� si� ochryple.� � - Lepiej zerknij na to - Walvoord zbli�y� pochodni� do cudacznego kszta�tu. - Ten wieszak na amulety, widzi mi si�, ze smoczych pazur�w.� � - Pot�ne by�o smoczysko...� � - Hej. Za takiego sio�ami p�ac�.� � - A te talizmany... Hm, ca�kiem podobnymi Helvecja Koptyjka kupczy. Takie� same gwiazdy r�noboczne, zdobne na ka�dym ramieniu inn� run�. - Kacper odgarn�� wisiory, lecz ze wstr�tem cofn�� r�k�. - A to co?� � - Wygl�da na D�o� S�awy.� � - D�o� S�awy? Przecie to zwyk�a ususzona i zamarynowana humska r�ka.� � Walwoord przytakn�� ruchem g�owy.� � - Zdj�ta z wisielca przy �wietle ksi�yc�w. A wcze�niej trza wzi�� czarn� kur�, kt�ra jeszcze nigdy nie zazna�a koguta, u�pi� j� tak, aby nie zagdaka�a ani razu, stan�� o p�nocy na rozsta...� � - Robota stygnie! - przerwa� mu szwagier w p� s�owa. - Z gadania dzieci nie b�dzie.� � Min�li cztery piece alchemiczne r�nej wielko�ci, wszystkie z zamkni�tymi sp�ywami, kt�rymi rozpuszczone substancje �cieka�y do podstawianych naczy�. Przez chwil� kr��yli po wn�trzu bez s�owa, jednak nie mog�c utrzyma� w sobie zdziwienia, Kacper sam przerwa� milczenie.� � - Kryszta�y mi�osne! Te� jakby podobne... Ca�a kopa! We��e z jeden dla swojej Anaelli.� � - Eee...� � - Wrzuci toto do ognia, a z dymu wy�oni si� posta� jej ukochanego.� � - Eee...� � - Co! Strachasz si�, �eby tam Nonphelixa nie zoczy�a?� � - Zamilcz, szwagier, bo u mnie t�uczek w gar�ci! A i to wiedz, �e teraz Anaella, nie chwal�c si�, w inne precjozo wpatrzona.� � Nie chc�c rozdra�nia� Walvoorda, Kacper zmieni� temat.� � - A to musi by� strunofon do przyzywania rosa�ek...� � - O! Kamienne ksi�gi...� � - M�ynki wr�ebne...� � - Wielki tr�jn�g. I szklana kula z ryjkiem...� � - Ile� tu butli z barwnymi p�ynami...� � - A ten p�katy Graal na ziemi...� � - ...To przecie nocnik.� � - Nie do wiary - st� ma nogi z humskich kr�gos�up�w...� � - Patrz, szwagier! Rze�bione zydle... - Kacper przysiad� na jednym z rozstawionych wok� sto�u siedzisk. - Na YouPetera! Z mi�tkim poddupiem!� � - Co si� dziwowa�... - Walvooord zbli�y� si� do najobszerniejszej z p�ek, na kt�rej rozrzucone by�y zwoje i pergaminy. - Mistrz Sendivogius korzonkami �yje, a przecie i ko�ciste dupsko chce posiedzie�... - przybli�y� pochodni�, o�wietlaj�c rz�dy grubych, oprawnych w sk�r� ksi�g z metalowymi okuciami. Wyj�� zza pazuchy p�aski drzeworyt i pocz�� por�wnywa� go z inskrypcjami na grzbietach.� � - Korzonkami, powiadasz... - ... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |