[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Wojciech Motylewski„Skarby cara Aleksandra”Copyright © by Wojciech Motylewski, 2015Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o., 2015Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacjinie może być reprodukowana, powielana i udostępnianaw jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.Skład: Jacek AntoniewskiProjekt okładki: Robert RumakKorekta: Paweł MarkowskiZdjęcie na okładce: Wojciech MotylewskiISBN: 978‒83‒7900‒421‒8Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.ul. Spółdzielców 3/325, 62‑510 Konintel. (63) 242 02 02, kom. 665 955 131http://wydawnictwo.psychoskok.ple‑mail: wydawnictwo@psychoskok.plKup książkę•Od lidzbarskiej bitwy minęło ponad pięć tygodni. Li-piec przekroczył półmetek i gród starał się powrócićdo normalnego życia. Ostatnie pół roku przyniosłomieszkańcom tak wiele wrażeń, że ciężko im było z dnia nadzień przejść do właściwego rytmu.Lato kusiło swoimi urokami. Świat cieszył oko swoją uro-dą i tylko puste pola wciąż straszyły głodem. Lidzbarczanienie wiedzieli jeszcze, jakie ustalenia zapadły podczas spo-tkania ich dotychczasowego władcy z cesarzem Francuzów,lecz mieli nadzieję, że nie zostaną pozostawieni sami sobie.Gdyby tak się stało, niechybnie wielu z nich nie miałobyszans na przeżycie najbliższej zimy.Tymczasem przez miasto i jego okolice ponownie zaczę-ły przechodzić napoleońskie wojska. Z zamku wychodziłytransporty z rannymi, którzy zostali tu ulokowani po ostat-nich walkach. Wszystko wskazywało na to, że wojna napraw-dę dobiegła już końca i przybysze wracają do swoich krajów.Albert siedział na ławie przed domem. Wygrzewał się le-niwie na słońcu, wsłuchując się w rytmiczne uderzenia mło-tów dobiegające z kuźni. To Maurycy z Antonim kończylikolejne zamówienie, jakie kowal otrzymał od Francuzów.Giersz był przekonany, że nadchodzi kres współpracy zestacjonującymi wciąż w mieście wojskami. Czekał jeszcze tyl-ko na ostatni wóz, którego koła wzmacniali kowale. Potem3Kup książkęplanował odstawić gotowe, identyczne cztery, mające po-służyć do wywiezienia z grodu ostatnich rekonwalescentów.Mężczyzna przyłożył dłoń do oczu i spojrzał w niebo.Słońce od kilku dni prażyło niemiłosiernie. Upał dawałsię we znaki. Szczególnie w kuźni, gdzie przecież i tak wy-soką temperaturę potęgowało palenisko. Albert przesunąłsię na ławie, by skryć się w cieniu budynku. Wypluł z ustźdźbło trawy, które z nudów żuł od jakiegoś czasu i wes-tchnął. To już kolejny tydzień, który mógł spokojnie spędziću boku małżonki. Kowal cieszył się i z optymizmem patrzyłw przyszłość. Miał wrażenie, że po latach tułaczki i ciągłe-go zagrożenia, los nareszcie wyciągnął do niego swoją dłońi dał mu kolejną szansę na spokojne życie. Wojna dobiegłakońca. Kuźnia pracowała pełną parą. Żona spodziewała siędziecka, a i Maurycy też oczekiwał potomka. Banderscy coprawda początkowo mieli pretensje do młodych, że postą-pili tak nierozważnie, lecz ostatecznie miłość rodzicielskaprzeważyła nad złością i razem z Agnieszką cieszyli się nanowego członka rodziny. Lada dzień miał przyjechać Ste-fan, by przyjrzeć się gdzie by tu wygospodarować kąt dlamłodych. Potem przyszli rodzice zamierzali połączyć swo-je losy przed ołtarzem tak, by nowo narodzone dziecko niebyło wytykane przez ludzi. Złe chwile odchodziły w zapo-mnienie i zdawało się, że kolejne dni rysują się w najlep-szych barwach.Zaskrzypiała brama i na podwórko wjechał mężczyzna.Albert nie zwrócił na niego uwagi przekonany, że to ktośz zamku przybywa po wozy i nawet ucieszył się, że sam niebędzie musiał ich transportować w taki upał. Właśnie miałzamiar rozłożyć się na ławie, gdy jeździec zbliżył się do niego4Kup książkęi zsiadł z konia. Kowal zmrużył oczy i już podnosił rękę, bywskazać gościowi drogę do kuźni.– To tak mnie witasz mój Gierszu? – dobiegł go znajomygłos. – Obiecałeś mi przecież zimne piwo, a to jak nic przy-da się w taki gorąc.Gospodarz zerwał się tak szybko, że o mało nie fiknął ko-zła. Wyprostował się wreszcie i spojrzał uważnie na przyby-sza. Miał przed sobą Słubickiego. Albertowi odebrało mowęze zdziwienia. Nie wiedział, czego spodziewać się po wizy-cie tak nieoczekiwanego gościa. Czyżby znowu szykowałosię jakieś zadanie?– Wybaczcie panie – rzekł wreszcie. – Prędzej bym siędiabła spodziewał.– To widzę nie w czas tu do ciebie przybyłem – odrzekłpułkownik.– Gdzie tam. Rad jestem powitać tak zacnego gościaw moich progach, tylko tak po prawdzie to myślałem, że do-brodziej już dawno opuścił nasze okolice. Wszak to już kilkatygodni zleciało jak gruchnęła wieść o wielkim zwycięstwieNapoleona.Słubicki przywiązał wierzchowca do płotu i przysiadłobok Giersza.– Wybacz, że siadam nieproszony, lecz jazda w taki upałdała mi się we znaki.– Proszę, proszę – zawołał wciąż oszołomiony mężczy-zna. – Agata! – krzyknął. – A przynieś tu nam co do picia.Tylko zimne.Albert to zrywał się z ławki, to znowu siadał, nie bar-dzo wiedząc jak się zachować i co z sobą począć. Słubickiz rozbawieniem obserwował napoleońskiego kuriera i nie5Kup książkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.