[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KAROL MAYSZULERODWETWinnetou powrócił bardzo prędko; obserwujšc obóz Yuma, przekonał się, że wysłali dwóch wywiadowców. Tych oczywicie schwytamy? zapytałem, on jednak nie odpowiedział wcale, gdyż uważał to za rzecz zupełnie naturalnš.Odjechalimy zatem nieco od lasu, żeby czerwonoskórzy nie posłyszeli kroków naszych koni, i skręcilimy potem na jego południowš stronę, wzdłuż której musieli posuwać się zwiadowcy. Mniej więcej po kwadransie jazdy skierowalimy się znów ku lasowi i dotarłszy do pierwszych drzew, zsiedlimy z koni. Przywišzawszy je do krzaków, cofnęlimy się i usiedli na ziemi, w upatrzonym miejscu. Według wszelkiego prawdopodobieństwa musieli owi Yuma tędy przechodzić.Tymczasem rozjaniło się nieco; księżyc wszedł na niebo i owietlił wspaniale łškę; nie widzielimy go jednak, gdyż był jeszcze ukryty za lasem, który rzucał cień na doć znacznej przestrzeni.Czekalimy może około dziesięciu minut, gdy wtem dobiegły nas kroki zbliżajšce się z prawej strony. Wywiadowcy nadeszli, trzymajšc się tak blisko lasu, że widzielimy dokładnie ich postacie, rysów twarzy nie moglimy jednak rozpoznać. Szli jeden za drugim. Jeden wyższy i tęższy od swego towarzysza wydawał mi się znajomy. Ja pierwszego, ty drugiego szepnšłem do Winnetou.Jeszcze chwila i przeszli obok nas, powoli, ostrożnie, rozglšdajšc się na wszystkie strony. Wyskoczylimy zza drzew. W paru szybkich skokach przebiegajšc obok drugiego, uderzyłem go pięciš w skroń, żeby ułatwić Winnetou walkę, a następnie chwyciłem pierwszego Indianina obydwiema rękami za gardło, uderzyłem go kolanem w plecy i, pocišgnšwszy wstecz, przewróciłem na ziemię. Gdy potem klęknšłem mu szybko na piersiach i zbliżyły się nasze twarze, poznałem, kogo mam przed sobš. Był to Wielkie Usta, wódz Yuma, we własnej osobie. Prawe ramię miał na temblaku i nawet, gdybym go tak mocno nie cisnšł za gardło, nie mógłby się bronić skutecznie swojš lewš rękš.Rzut oka na Winnetou powiedział mi, że ten skorzystał wiele z uderzenia, jakie wymierzyłem towarzyszowi wodza. Apacz, klęczał na plecach zwiadowcy, zdjšł z niego lasso i zwišzał mu nim ręce z tyłu. Czerwonoskóry, oszołomiony chwilowo, nie próbował się bronić. Winnetou podszedł do mnie i, podczas gdy ja trzymałem wodza, zwišzał go tak samo, jak swojego jeńca. Rozpoznał teraz rysy skrępowanego, zaskoczony, zawołał wbrew swemu zwyczajowi: Uff! Czy mój biały brat widział, kogo wzięlimy do niewoli? Tak odpowiedziałem, uwalniajšc szyję Veteya. Połów był znakomity.Jeniec zaczerpnšł głęboko powietrza i zgrzytnšł, patrzšc na mnie przeszywajšcym wzrokiem: Old Shatterhand! Ciebie mógł tylko zły duch tutaj sprowadzić! Nie zły duch, lecz wojownik, którego widzisz przy mnie odpowiedziałem, wskazujšc na Apacza. Spojrzyj! Czy znasz go?Włanie w tej chwili ukazał się księżyc z poza rogu lasu, owietlajšc jasno mojego czerwonego przyjaciela. Winnetou! Uff, uff! Wódz Apaczów! wyrwało się z ust Yuma. Tak, Winnetou! pochwyciłem. Przyznasz zapewne, że nie oswobodzisz się już nigdy. Kto dostanie się w moc Winnetou, ten odzyska tylko wówczas wolnoć, gdy mu wódz Apaczów da jš dobrowolnie. Mylisz się! odpowiedział Veteya tonem groby. W cišgu kilku minut będę znów wolny. Jak to? Uwolniš mnie moi wojownicy. Ja i mój towarzysz wyprzedzilimy ich tylko, a oni postępujš tuż za nami. Jestecie zgubieni. Jeli nas jednak zaraz rozwišżecie, będę gotów was pucić. Najgłupsze to słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziałe zamiałem się na głos. Mówię prawdę! obstawał wódz. Gdyby mówił do ludzi niedowiadczonych, mógłby ci się udać podstęp; ponieważ jednak masz przed sobš mnie i Winnetou, więc to jedynie miechu warte, że nas usiłujesz zastraszyć. Czy twoi wojownicy majš konie, czy nie? Majš, wiesz przecież o tym. Tym prędzej przybędš tutaj. Więc oni majš konie, a wy nie jedziecie, lecz idziecie pieszo przed nimi? Nie uważasz nas chyba za dzieci! Już to, co powiedziałem, wystarczyłoby, żebymy wszystko zrozumieli; my wiemy jednak oprócz tego, że Yuma rozłożyli się obozem, a wy dwaj poszlicie na poszukiwanie Mimbrenjów. Jestecie zwiadowcami i wasi wojownicy nie wyruszš nigdzie przed waszym powrotem. Obrażasz mnie! Jak możesz wodza nazywać zwiadowcš! Dlaczego nie, jeli nim jeste? Tak bardzo zależało ci na tym, aby mnie schwytać powtórnie, że sam się wybrałe na poszukiwania. Ale ja powiadam raz jeszcze, że się mylisz. Rozwišżcie lassa, gdyż inaczej uwolniš nas wojownicy nasi w cišgu kilku chwil. Wtedy nie będę mógł się za wami wstawić; zginiecie z ich ršk niechybnie! Nie boimy się was odparł Winnetou. Tak jak schwytalimy przed chwilš zwiadowców, tak schwytamy wszystkich waszych wojowników! Oni będš się bronić i zniszczš was groził Veteya. Twoja mowa jest próżna jak worek od prochu, z którego wysypano ostatnie ziarnko. Mówię ci ja, Winnetou, że ty sam wydasz rozkaz swoim wojownikom, żeby zaniechali wszelkiej obrony przeciw nam. Nigdy! Nigdy? Postšpisz tak, skoro tylko wstanie dzień! Jestem tego tak pewny, że nie będę chował przed tobš tajemnicy, lecz powiem otwarcie, co mam jeszcze omówić w tej sprawie z moim bratem Old Shatterhandem. Możesz się przysłuchiwać.Zwróciwszy się po tych słowach do mnie, cišgnšł dalej: Który z nas pojedzie z jeńcami do naszych przyjaciół? Jeden ma pozostać, ażeby obserwować Yuma i przeszukać okolicę ich obozu jeszcze dokładniej niż przedtem, a drugi musi sprowadzić naszych sprzymierzeńców. Niech Winnetou postanowi odpowiedziałem. Więc ja zostanę, a ty pojedziesz. Gdy wrócicie, znajdziesz mnie na tym samym miejscu, gdzie teraz jestemy. Jeńcy wsišdš na mojego konia i pozwolš przywišzać się do niego. Na najmniejszš próbę obrony, odpowiedzielibymy nożami!Przyprowadził konie. Jeńcy uznali, że muszš zrezygnować z wszelkiego oporu. Nie przyszło im na myl wołać o pomoc, gdyż bylimy tak oddaleni od ich obozu, że najgłoniejsze nawet wycie nie doszłoby do uszu Yuma.Obydwaj czerwoni musieli wsišć na karosza Winnetou i zostali skrępowani w ten sposób, że prawš nogę wodza zwišzalimy z lewš nogš jego podwładnego i na odwrót, uniemożliwiajšc im ucieczkę nawet w razie jakiego nieprzewidzianego wypadku. Niebawem odjechalimy w kierunku wschodnim, ku obozowisku Mimbrenjów, podczas gdy Winnetou udał się na zwiady.Nie chcšc tracić czasu, korzystałem z blasku księżyca i jechałem galopem. Jeńcy zachowywali długi czas zupełne milczenie; na koniec jednak nie mógł się wódz powstrzymać od zapytania, do którego przywišzywał wielkš wagę; Kto sš ci ludzie, do których Old Shatterhand jedzie? Moi przyjaciele odparłem krótko. O tym wiedziałem, nie pytajšc. Chciałem żeby mi powiedział, czy to sš blade twarze, czy też mężowie czerwoni. Czerwoni. Z jakiego szczepu? Mimbrenjowie. Uff! zawołał przestraszony. Czy dowodzi nimi Winnetou? Nie. Przebywa u nich tylko jako goć. Więc któż jest wodzem?W innym wypadku z pewnociš nie przyszłoby mi do głowy udzielać mu wiadomoci. Obecnie jednak miałem ku temu ważne powody. Wiedziałem o nienawici, jakš żywili do siebie on i Silny Bawół, więc jasne było, że imię tego wodza musiało Veteya odebrać resztę nadziei, jeli jš jeszcze w ogóle posiadał. Dlatego odpowiedziałem chętnie: Nalgu Mokaszi. Uff! Silny Bawół! Włanie on! Nie mógł to być kto inny! Przestrach cię ogarnia? Czy nie wiesz, że wojownikowi nie wolno bać się żadnego niebezpieczeństwa, żadnego człowieka? Ja się nie boję! zapewnił dumnie. Nalgu Mokaszi jest moim najzawziętszym wrogiem. Ilu wojowników ma przy sobie? Daleko więcej niż ty. Wiem, że będzie żšdał mojej mierci. Czy wemiesz mnie w opiekę? Ja?! Pytanie twoje jest pytaniem szaleńca. Chciałe mnie zamordować przy palu męczarni, a teraz pytasz czy cię wezmę w opiekę! Ale obchodziłem się z tobš dobrze. Nie cierpiałe ani głodu, ani pragnienia. Czy nie powiniene być mi za to wdzięczny? Kto może powiedzieć, że Old Shatterhand był kiedy niewdzięczny! Więc ja także Uczę na twoje względy. Masz prawo do tego. Jestem gotów uczynić dla ciebie to samo, co ty dla mnie uczyniłe. Jak to rozumiesz?! Nalgu Mokaszi będzie żšdał twojej mierci; zaprowadzi cię do wigwamów Mimbrenjów, gdzie umrzesz przy palu męczarni. Ty dopucisz do tego?! Tak. Ale postaram się, żeby się z tobš dobrze obchodzono podczas drogi i żeby nie cierpiał ani głodu, ani pragnienia.Wódz odczuł ironię zawartš w tych słowach i zamilkł. Wiedziałem jednak, że to milczenie nie potrwa długo. Indian z Meksyku nie można porównywać pod względem bohaterstwa z ich czerwonoskórymi braćmi ze Stanów Zjednoczonych. Apacz, Komańcz, nawet Dakota uważałby sobie za hańbę wszczynać ze mnš teraz rozmowę. Poddałby się na pozór spokojnie swemu losowi, a równoczenie czatowałby chciwie na sposobnoć ucieczki. Jeliby się taka sposobnoć nadarzyła, poszedłby na spotkanie najokrutniejszej mierci, nie wypowiedziawszy ani słowa i nie okazawszy ani jednym odruchem jak goršce żywi pragnienie wolnoci. Indianie południowi nie sš jednak stoikami, udajš ich wprawdzie, może nawet przekonani, że sš nimi, ale w obliczu rzeczywistoci znika ich rzekoma obojętnoć i nieczułoć. Wódz Yuma wiedział, że u Nalgu Mokaszi nie znajdzie łaski; mylšc więc nad sposobami ratunku, doszedł na koniec do przekonania, że może go znaleć tylko u mnie, albo przeze mnie. Wobec tego po kilku minutach podjšł: Słyszałem, że Old Shatterhand jest przyjacielem czerwonych mężów? Przyjacielem tak czerwonoskórych jak i białych, jestem jednak wrogiem każdego złego człowieka, bez względu na to, czy barwę oblicza ma jasnš czy też ciemnš. Czy uważasz mnie za złego? T... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.