[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział
1
- Zrobione, Pete. Właśnie wysłałem mego chłopca na spot­
kanie z twoją córką. - Ernie Tremayne leżał samotnie w białym
szpitalnym pokoju i nasłuchiwał pikania monitora, któremu to­
warzyszyło walenie piorunów za oknem. - Szkoda tylko, że nie
mogę posłużyć im za arbitra, jak dawniej.
„Ładny był z ciebie arbiter, Ernie. Przekupywałeś te dzieciaki
lodami, żeby przestały się kłócić. Beth i Alana mówiły mi, że
wszczynały bójki z Mikiem tylko po to, by dostać te cholerne
lody."
Ernie zachichotał, choć od śmiechu bolała go klatka piersio­
wa w miejscu cięcia.
- Tak, Mike też mi o tym kiedyś powiedział. Tęsknię za
dawnymi czasami, Pete. I to bardzo. Ten atak serca to prawdzi­
wa udręka, ale jeśli dzięki temu nasze dzieciaki znów zaczną ze
sobą rozmawiać...
Do pokoju zajrzała pielęgniarka.
- Panie Tremayne? Godziny odwiedzin... Och, pan jest sam.
- Tak. Po prostu mówię do siebie, Judy.
- Mogłabym coś dla pana zrobić? Wprawdzie jeszcze nie
pora na zastrzyk, ale...
- Ma pani przy sobie cygara?
Uśmiechnęła się szeroko.
6 • SKRADZIONY POCAŁUNEK
SKRADZIONY POCAŁUNEK • 7
- Przykro mi, ale przed godziną wypaliłam ostatnie.
- A więc nic nie możesz dla mnie zrobić, Judy. Lepiej zajmij
się chorymi.
- Proszę wcisnąć guzik do dyżurki, jeśli będzie pan czegoś
potrzebował. Oczywiście poza cygarami. - Pielęgniarka wyco­
fała się do holu.
Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zwierzył się jej, że roz­
mawia właśnie ze swoim starym przyjacielem i wspólnikiem
Pete'em Nightingale'em. Pewnie nieraz miewała pacjentów
w tym stanie, mówiących do zmarłych przyjaciół i krewnych.
Na pewno nie uwierzyłaby, że Pete mu odpowiedział.
Ernie doszedł do wniosku, że udało mu się nawiązać kontakt
z Pete'em w ciągu kilku sekund, które spędził po tamtej stronie,
kiedy lekarze na sali operacyjnej usiłowali przywrócić pracę
jego serca. Przyjaciel naprawdę ucieszył się na jego widok,
a teraz mogli ze sobą rozmawiać, co było dla Erniego sporą
pociechą. Miał nadzieję, że dla Pete'a też.
Oczywiście nie zamierzał wspominać o niczym personelowi
szpitala. Pewne jak dwa razy dwa, że dopisaliby w jego karcie
choroby starcze zaburzenia tuż obok choroby serca. A więc
zatrzyma tę informację dla siebie. Może pewnego dnia opowie
o tym Beth i Alanie.
natknąć przypadkowo na którąś z sióstr. Tym samym przez lata
krzywdził zarówno siebie, jak i człowieka, którego kochał naj­
bardziej na świecie. Chociaż dziś, w tym sterylnym, przerażają­
cym szpitalnym pokoju Ernie nie wypowiedział ani słowa wy­
rzutu, Mike'a ogarnął żal za cennymi chwilami, których tak
lekkomyślnie się pozbawił.
Nad górami gromadziły się chmury burzowe, a błyskawice
przecinały ciemności. Bezmiar nocnego nieba i rzadka pustynna
roślinność w niczym nie przypominały dżungli, do której przez
te lata przywykł. Ale Arizona na swój sposób była równie nie-
ujarzmiona jak Amazonia, a Mike uwielbiał te gwałtowne let­
nie burze. Podobnie jak Alana. Za to Beth kuliła się przy każdym
grzmocie.
Beth. Nie widział jej od ośmiu lat - całą wieczność. I przez te
osiem lat prześladowały go myśli o tym, jak potoczyłyby się
sprawy, gdyby wówczas nie uciekł. Nawet w głębi deszczowych
lasów, tysiące kilometrów od Beth, czasami budził się, czując na
wargach smak zakazanego pocałunku, pocałunku, który zmienił
wszystko...
Kiedy Beth otwierała tylne drzwi swego studia witrażu,
w oddali rozległ się grzmot. Pospiesznie weszła do środka
i przeszła przez pracownię do sklepu, gdzie w oknach i na stela­
żach z kutego żelaza, które zrobił dla niej Ernie w swoim war­
sztacie, zwieszały się szklane kompozycje w barwach tęczy.
Lada chwila powinien pojawić się Colby Huxford. Nie zdążyła
zjeść kolacji, ale wizyta u Erniego w szpitalu była ważniejsza.
Rozmowa z Erniem rozczarowała ją. Sądziła, że na wiadomość,
iż znalazła kogoś, kto przejmie produkcję krajaków do szkła,
które niedawno zaczęli sprzedawać jako spółka Tremayne -
Nightingale, zrobi mu się lżej na sercu. Wprawdzie musieliby
przekazać prawa do patentu chicagowskiej firmie Handmade,
Centrum Medyczne w Tucson dzieliło od małego miasteczka
Bisbee półtorej godziny jazdy. Przez całą drogę Mike Tremayne
zastanawiał się, co powiedzieć Beth Nightingale. Mógłby za­
cząć od przeprosin. Do diabła, sporo się tego nazbierało.
Nieźle narozrabiał przed ośmiu laty, narażając się obu sio­
strom i zrywając najcenniejsze przyjaźnie w swym życiu. Co
gorsza, poczucie winy nie pozwalało mu na odwiedziny u ojca.
Od wyjazdu z miasta w noc poprzedzającą ślub z Alaną przyje­
chał do domu tylko dwukrotnie, i to na krótko, ponieważ bał się
8 • SKRADZIONY POCAŁUNEK
SKRADZIONY POCAŁUNEK • 9
którą reprezentował Huxford, ale przynajmniej zamówienia by­
łyby realizowane w terminie.
Ale Erniemu wcale się ten pomysł nie spodobał. Błagał ją, by
nie oddawała patentu, obiecując, że lada dzień wyjdzie ze szpi­
tala i wróci do pracy. Nie wierzyła w to. Odstąpienie patentu
firmie Handmade wydawało się jedynym wyjściem.
Zatrzymała wzrok na dużym okrągłym witrażu, który zdomi­
nował okno wystawowe. Wewnątrz sklepu kolory wieczorem
traciły blask, ale gdy patrzyło się z ulicy, witraż promieniował.
Zdawała sobie sprawę, że kusi los, zostawiając go na widoku, ale
Ernie nie wspominał o przyjeździe Mike'a, a to szkło było jej
najlepszym dziełem. Na szczęście nikt się nie domyślał, że
przedstawiało również najbardziej grzeszną, najwspanialszą
chwilę w jej życiu.
Mike odgadłby to natychmiast, ale ostatnio słyszała, że wy­
ruszył z kolejną ekspedycją botaników w głąb brazylijskich la­
sów deszczowych, spełniając tym samym swoje marzenia.
Dżungla w dorzeczu Amazonki fascynowała go od dzieciństwa.
Jedną ze ścian jego pokoju pokrywał wielobarwny fresk przed­
stawiający papugi, małpy i jaguary na tle soczystej, tropikalnej
zieleni. Mike uwielbiał odwiedziny w zoo i przysiągł sobie, że
zobaczy każde z tych zwierząt w naturalnym środowisku. Przez
wyprawy do dżungli często był jednak nieosiągalny i lekarze nie
mogli skontaktować się z nim, kiedy Ernie dostał ataku serca.
Pojawienie się bez uprzedzenia byłoby w stylu Mike'a. Może
powinna zdjąć ten witraż. Przynajmniej na kilka najbliższych
dni. Dotknęła drewnianej ramy. Wtem przy krawężniku zatrzy­
mał się samochód. Colby Huxford wysiadł z samochodu i prze­
ciął chodnik, więc Beth zostawiła witraż w spokoju.
Kiedy popatrzył na światła dawnego górniczego miasteczka,
pożałował, że nie może cofnąć się w czasie, do tamtej nocy
przed ośmiu laty. Gdyby tylko mógł wymazać ten najgłupszy
postępek swego życia, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
Nie było jeszcze dziesiątej, ale kręte, strome uliczki Bisbee
opustoszały. Mike skierował się w dół Main Street, w kierunku
studia witrażu. Ogarnął go niepokój. Obawiał się tego spotkania
bardziej niż drapieżnych jaguarów i jadowitych żmij. Chętnie by je
odłożył, ale obiecał ojcu, że porozmawia z Beth jeszcze tego wie­
czora, zanim ona podejmie jakąś nieodwołalną decyzję.
Najwyraźniej rekin z Chicago zamierzał przejąć produkcję
krajaków. Ojciec chciał, by Mike powstrzymał Beth przed pod­
pisaniem umowy. Mike zauważył, że Beth pewnie natychmiast
wyrzuci go za drzwi.
- Nie pozwól jej na to - powiedział Ernie. - Na tym krajaku
można zarobić mnóstwo pieniędzy. Czuję, że Huxford ma za­
miar nas okpić.
Zupełnie jakbym był jakimś rycerzem na białym koniu, my­
ślał Mike, zbliżając się do studia. Czarna owca pasowałaby
lepiej. Postanowił jednak spróbować przez wzgląd na ojca
i Beth. Był jej winien przynajmniej tyle.
Ceglany piętrowy budynek ze sklepem od frontu i mieszka­
niem na górze stał w rzędzie dziewiętnastowiecznych kamieni­
czek wzdłuż Main Street. Mike zaparkował tuż za limuzyną, bez
wątpienia wynajętą przez Colby'ego Huxforda. Ernie wiedział,
że Beth wieczorem ma się z nim spotkać, dlatego wypędził syna
ze szpitalnego pokoju i powiedział mu, żeby zabierał się do
Bisbee, zanim będzie za późno.
Pewnie było już za późno o osiem lat, ale mimo wszystko
wysiadł z samochodu. W drodze do studia spojrzał na duży
okrągły witraż w oknie i stanął jak wryty.
Wpatrywał się w witraż, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Mike przejechał tunel pod górami Mule strzegącymi wjazdu
do Bisbee od zachodu. Miejscowi nazywali go Tunelem Czasu.
10 • SKRADZIONY POCAŁUNEK
SKRADZIONY POCAŁUNEK • 11
Osiem lat znikło, a serce zaczęło mu walić jak młotem. Gwał­
towną falą powróciły wspomnienia... szelest jej czerwonej je­
dwabnej sukni, kasztanowate włosy ocierające się o jego dłoń,
aromat konwalii, który owiał go, kiedy pochylił głowę, wdycha­
jąc jej pachnący szampanem oddech, dotykając ustami jej
warg...
A teraz, uwięzieni w kręgu szkła wiszącego na wystawie,
zastygli na zawsze w zakazanym uścisku.
Mike zamknął oczy. Trochę wtedy wypił i nie potrafił się
opanować. I ta suknia. Beth nigdy nie nosiła takich rzeczy.
Pomyślał, że może ją pocałować po prostu po to, żeby zaspokoić
ciekawość, zanim poślubi jej siostrę. W końcu znał ją niemal
całe życie, a więc komu to szkodziło? Ale nie wiedział nic
- póki jego wargi nie odnalazły jej ust. Wciąż odczuwał emocje,
których wówczas doznawał, cudowne uczucie, że wszystko zna­
lazło się na swoim miejscu, i przerażenie na myśl o tym, że
wkrótce wszystko rozpadnie się na kawałki.
Próbował sobie wyobrazić, jak mówi Alanie, że nie może się
z nią ożenić, ponieważ kocha i chyba zawsze kochał jej małą
siostrzyczkę. Nie potrafił. Alana była dla Beth niczym matka,
odkąd ich prawdziwa matka umarła, kiedy miały pięć i trzy lata.
Rozumiał, że między siostrami istniała silna więź, i wszystko
w nim buntowało się na samą myśl o tym, by wbić pomiędzy nie
klin. Najprostszym rozwiązaniem był wyjazd z miasta. Wów­
czas obie mogły go znienawidzić i tak pewnie się stało.
A przynajmniej tak myślał do tej pory. Teraz stał na chodniku,
patrząc na dzieło Beth - artystyczną interpretację tamtego na­
miętnego pocałunku. Przez jedną pełną nadziei chwilę wyobra­
żał sobie, że umieściła tę pracę w witrynie jako znak dla niego.
Ale to nie wchodziło w grę. Lekarze ojca usiłowali się z nim
skontaktować przez tydzień. Dopadli go tuż przed odlotem
z Manaus. Jeszcze dwadzieścia cztery godziny i byłby w środku
dżungli. Nawet Ernie przed paru godzinami nie miał pojęcia
o jego przyjeździe.
Zerknął do wnętrza studia. Rozmawiała z chudym facetem
w szarym garniturze. Nikt w Bisbee nie nosił garniturów, więc
to musiał być Huxford. Beth słuchała uważnie, chociaż obron­
nym gestem skrzyżowała ramiona na piersiach.
Na widok jej urody poczuł dziwny ucisk w gardle. Zapomniał
o tym, a właściwie zepchnął wspomnienia głęboko na dno pamięci.
Przejechał dłonią po jednodniowym zaroście. Szkoda, że nie zna­
lazł czasu, by się ogolić i zmienić zmiętą koszulę khaki i drelichowe
spodnie, ale ojciec powiedział mu, że powinien się pospieszyć.
Teraz pośpiech nie wydawał się taki ważny. Zaczął ją obser­
wować. Miała na sobie purpurową bluzkę z długimi rękawami
wpuszczoną w purpurowo-granatową powiewną spódnicę do
kostek. Bluzka opinała jej piersi, a pasek spódnicy podkreślał
talię, równie szczupłą jak wówczas, kiedy trzymał ją w obję­
ciach. Perłowe kolczyki zwisały jej niemal do ramion. Przywołał
na pamięć delikatne rysy i gładką skórę, która wydawała się
przejrzysta jak obrabiane przez nią szkło. Włosy spływały jej do
połowy pleców, podobnie jak wtedy. Witraże zwisające u sufitu
zalśniły czerwonym blaskiem, gdy weszła za kontuar.
Kiedy Mike zorientował się, że poszła po długopis, ruszył do
akcji. Mniejsza o jego wygląd. Nie mógł dopuścić, by Beth
zrzekła się praw do krajaka.
Drzwi studia były zamknięte na zamek. Zabębnił o szklaną
szybkę u góry.
Zerknęła na drzwi, marszcząc czoło. Nagle otworzyła szero­
ko oczy. Odłożyła długopis i wyszła zza kontuaru jak lunaty­
czka. Huxford chyba ją o coś spytał, bo na chwilę odwróciła
głowę, po czym z powrotem skupiła uwagę na Mike'u.
Patrzył jej prosto w oczy przez oszklone drzwi. Gdy się
zbliżyła, serce zabiło mu gwałtownie. W ciągu tych ośmiu lat
12 • SKRADZIONY POCAŁUNEK
SKRADZIONY POCAŁUNEK • 13
widział oczy niejednej kochanki, ale nigdy nie reagował w ten
sposób. Zapomniał, jak hipnotyzujące może być spojrzenie tych
niebieskich oczu. Jednak tym razem nie zaiskrzyły się na powi­
tanie jak kiedyś. Płonął w nich zimny, ponury ogień.
W końcu odsunęła zasuwkę i uchyliła drzwi.
- A więc przyjechałeś?
- Jadę prosto ze szpitala.
- Byłam tam dziś po południu. - Mówiła tak, jakby brako­
wało jej tchu. - Ernie nic nie wspominał o twoim przyjeździe.
Mike pozwolił sobie na uśmiech.
- Nie wiedział. Witaj, Beth. Dobrze cię znów widzieć. Wy­
glądasz cudownie, jak zawsze.
Nie odpowiedziała mu uśmiechem.
- Czego chcesz?
- Żeby na świecie zapanował pokój. - Kiedy poruszyła się,
by zamknąć drzwi, dodał: -I kilku chwil rozmowy.
- Jestem zajęta.
Z westchnieniem potarł kark. Marzył o odejściu, jej lodowata
odpowiedź była właśnie tym, czego się spodziewał. Ale pamiętał
o dwóch rzeczach - obietnicy danej ojcu, który w końcu był
wspólnikiem w tym interesie, i o witrażu w oknie studia. Zniżył
głos.
- Ojciec powiedział mi o Huxfordzie i jego ofercie. Nie za­
mierzasz dzisiaj niczego podpisywać, prawda?
- To nie twoja sprawa. Dobranoc, Michael.
Wyciągnął rękę, by powstrzymać Beth przed zatrzaśnięciem
drzwi.
- Mój ojciec jest twoim wspólnikiem, prawda?
- Tak.
- A mnie wyznaczył swoim pełnomocnikiem, a więc to rów­
nież moja sprawa.
- Ernie cię przysłał?
- Tak. Z propozycją. Powinnaś przynajmniej mnie wysłu­
chać. Jesteś mu to winna.
- Nie powinno go obchodzić, co się stanie z krąjakiem. -
Zerknęła na niego niespokojnie. - Lekarze ostrzegali go, że nie
wolno mu niepotrzebnie się gryźć. Musi mieć spokój i wracać do
zdrowia. Mike, on omal nie...
- Wiem - wydusił z siebie.
- To moja wina. Mamy mnóstwo zamówień i może napięcie
doprowadziło go do tego stanu.
- Nie obwiniaj się. - Głos Mike'a drżał. W końcu dotarło
do niego, jak bardzo ojciec jest chory, chociaż nie chciał się
z tym pogodzić. - Od piętnastego roku życia palił te swoje prze­
klęte cygara. I nie chciał słyszeć o prawidłowym odżywianiu.
Wszystkie te lody, cheeseburgery, frytki i koktajle zrobiły swo­
je. To najnowsze przedsięwzięcie nie spowodowało ataku serca,
Beth. Nawet o tym nie myśl. - Widział, jak walczy ze sobą.
Najwidoczniej potrzebowała jego pocieszających słów, ale oba­
wiała się odprężyć. - Wiem, że nie chcesz mieć ze mną do
czynienia, ale tata prosił mnie, bym tu przyszedł i przedstawił ci
pewien plan. Obiecałem mu, że to zrobię.
- Dobrze, wejdź. - Po krótkim wahaniu cofnęła się od drzwi.
- Colby i ja właśnie kończyliśmy rozmowę.
- Beth, nie zamierzasz chyba...
- Nie dziś. Poza tym i tak nie można nic zrobić bez podpisu
twego ojca. Zamierzałam tylko dać Colby'emu adresy paru
klientów, którzy zgodzili się służyć informacją o krajaku.
- A, tak. - Jednak zdążyłbym się ogolić, pomyślał, wcho­
dząc do studia.
Beth z trudem zachowywała spokój, przedstawiając Mike'a
Colby'emu Huxfordowi. Należeli do dwóch innych światów,
niczym Indiana Jones i James Bond. Ze sposobu, w jaki uścisnę-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.