[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lato 1890 roku, Ransom, Montana
lask słońca zamigotał na lufie robionego na zamówienie
rewolweru. Kasey uniosła ramię i wycelowała. Wstrzymała
oddech, skupiła się na celu i wywaŜyła broń tak, jak nauczył ją ojciec.
Jakiś męŜczyzna kaszlał, inni odchrząkiwali, a łagodny
wietrzyk muskał jej ucho. Nic nie mogło zmącić jej skupienia.
Ktoś stanął za jej plecami. Nie musiała się oglądać; wiedziała,
Ŝe to ten kowboj, Grason Spencer. Jej ostatni przeciwnik.
- Jesteś rozgrzana - szepnął ochrypłym, niskim głosem.
Dobrze wiedziała, do czego zmierza, i nie miała zamiaru mu
na to pozwolić.
- Jestem zimna jak Yellowstone w maju - odpowiedziała.
Popołudniowe słońce paliło ją w plecy; kark pod włosami
zwilgotniał, a spod brązowego filcowego kapelusza spływały
struŜki potu.
- Nigdy nie spotkałem kobiety, która by strzelała lepiej niŜ
męŜczyzna. Niech mnie diabli, po prostu masz szczęście.
- Tam, skąd pochodzę, nazywamy to talentem - odparła
Kasey nieco bardziej chrapliwie, niŜ zamierzała.
- A skąd pochodzisz?
Dziewczyna zmruŜyła oczy przed raŜącymi promieniami słońca.
B
 - Nie twój interes.
- Kto cię nauczył strzelać jak męŜczyzna?
- MęŜczyzna. A teraz się cofnij, bo jeszcze nie trafię.
Za jej plecami rozległ się cichy śmiech. Dlaczego ten człowiek
ją tak wypytywał? Czy to zwykła ciekawość, czy teŜ sposób na
wytrącenie jej z równowagi? Dogadywał jej przez cały ranek,
ale zacisnęła zęby i postanowiła, Ŝe nie da mu się pokonać.
Rozpaczliwie potrzebowała tych
stu
dolarów nagrody.
Zgarnie
je i zmywa się z miasta. Musiała przebyć sześćdziesiąt mil
w niespełna dwa dni.
Ojciec nauczył ją, jak powinna się koncentrować przed strza-
łem. Występ przed liczną widownią nie sprawiał jej kłopotu.
Była przyzwyczajona do draŜniących hałasów, ale nie przewi-
działa, Ŝe przeciwnik zacznie ją uwodzić.
Zacisnęła palce na perłowej rękojeści rewolweru. Unierucho-
miła ramię, odciągnęła kurek i nacisnęła spust. Rozległa się
monotonna seria strzałów. Sześć puszek pofrunęło w powietrze,
jedna po drugiej, i spadło na ziemię.
Widownia nagrodziła Kasey niechętnymi brawami. Mieszkań-
cy miasteczka, którzy przybyli na trzeci doroczny konkurs
strzelecki, jasno dawali jej do zrozumienia, Ŝe nie jest tu mile
widziana, ale nie mogła sobie pozwolić na przegraną.
Odetchnęła głęboko, opuściła rewolwer i cofnęła się o parę
kroków. A więc przejdzie do następnej rundy.
Kątem oka obserwowała, jak Grason przystępuje do dzieła.
Coś jej mówiło, Ŝe tego ranka wszyscy stawiali na to, Ŝe do
ostatniej rundy dojdzie tylko ona i kowboj. On pewnie teŜ o tym
wiedział.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyła Grasona Spencera, spojrzał
jej prosto w oczy. Jego wzrok przejął ją dreszczem podniecenia,
a serce Kasey zaczęło wyprawiać dziwne harce. Przez cały ranek
dręczył ją tym zadziornym półuśmieszkiem i docinkami, które
miały ją zastraszyć. Tak, to rzeczywiście było irytujące, ale nie
dała się wytrącić z równowagi. Była skupiona i spokojna.
Właściwie nie chciała się przyglądać kowbojowi, kiedy stawał
na pozycji, ale szedł z taką pewnością siebie, Ŝe trudno go było
zignorować. Wszystko, od jego postawy po pewną siebie minę,
krzyczało, Ŝe spodziewa się zwycięstwa. Dumnie obnosił szerokie
bary, zwęŜające się ku płaskiemu brzuchowi; długie nogi były
muskularne i silne. Kasey nie mogła oderwać od niego oczu,
choć buta kowboja działała jej na nerwy.
JuŜ zdąŜyła zauwaŜyć trzy wystrojone damy, które uśmiechały
się i powiewały do niego obszytymi koronką chusteczkami.
Dwie inne, najpewniej pracujące w saloonie, bezwstydnie słały
mu całusy.
Ale Kasey nie po to wybrała się w dwudniową podróŜ, nie
po to oszczędzała kaŜdy cent na dziesięć dolarów wpisowego,
Ŝeby przegrać z przystojnym, zarozumiałym pastuchem.
- No, Grason, dalej! - ryknął jakiś męŜczyzna.
Tak, kończ z tym! - wrzasnął drugi.
- PokaŜ jej, jaki jesteś dobry, szeryfie! - rozległ się kobiecy
głos.
Szeryfie? Jak mogła się nie domyślić? Nic dziwnego, Ŝe był
laki pewny siebie. Ale to znaczyło, Ŝe złamał zasady.
- Jesteś przedstawicielem prawa? To nie fair. Nie powinieneś
stawać do zawodów.
Obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem.
- Nie jestem juŜ szeryfem. A gdybym nawet był, to dlaczego
bym nie mógł się zgłosić? Albo mnie pokonasz - uśmiechnął
się szeroko - albo nie.
Oczywiście, miał rację, ale nie przyznałaby mu tego za Ŝadne
skarby. To, Ŝe miał za sobą poparcie całego miasteczka, nie
Oznaczało jeszcze wygranej. Kasey odwróciła wzrok i naładowała
wymyślny rewolwer, delikatnie rzeźbiony w róŜe - prezent od
ojca na piętnaste urodziny.
Zerknęła z ukosa na Grasona. Szeroki pas z kaburami obej-
mował jego wąskie biodra w zdecydowanie nieprzyzwoity sposób,
uwypuklając tę część ciała, której szanująca się kobieta w ogóle
nie powinna oglądać. Skóra wydawała się wytarta, zmiękczona,
jakby właściciel wkładał pas codziennie. Czarna kamizelka
niemal zupełnie zasłaniała białą, świeŜo wyprasowaną koszulę.
Orzechowe włosy Grasona sięgały równą linią do śnieŜnego
kołnierzyka.
Jeszcze nigdy w Ŝyciu nie spotkała męŜczyzny, który by tak
podraŜnił jej zmysły.
Grason błysnął ku niej ciemnym okiem i wyciągnął kolta.
Kiedy poczuła na piersiach ciepły, kuszący powiew, powiodła
spojrzeniem po jego mocno zarysowanym, wygolonym podbród-
ku, pełnych wargach i wyrazistym nosie. Odwróciła się, przybrała
najbardziej obojętną minę, na jaką mogła się zdobyć, i zaczęła
wkładać pociski do magazynka. Nie mogła się pozbyć niepokoju.
Zasady konkursu były jasne. Zwycięzca bierze wszystko.
Eksszeryf strzelał inaczej niŜ Kasey, ale był równie dobry.
śeby go pokonać, będzie musiała sobie przypomnieć wszystkie
sztuczki, których nauczył ją ojciec.
Grason uniósł rękę, nie kłopocząc się odpowiednią postawą
czy oddychaniem, i wycelował dwulufowy rewolwer z rękojeścią
z kości słoniowej. Zestrzelił z deski sześć puszek, jedną po
drugiej. Jeśli Kasey zamierzała mu zepsuć humor swoim wy-
stępem, mogła sobie oszczędzić trudu. Na widowni zerwały się
burzliwe oklaski, gwizdy i wiwaty. Nie było wątpliwości, który
uczestnik konkursu jest faworytem publiczności.
Kasey poczuła, Ŝe jej dłonie w skórzanych rękawiczkach
wilgotnieją. Dusiła się w swoim odświętnym ubraniu, lecz ojciec
upierał się, Ŝeby zawsze strzelała w tych fikuśnych rękawiczkach.
Kamizelka gęsto naszywana dŜetami i srebrne ćwieki na skó-
rzanych spodniach stanowiły część wizerunku kowbojki, który
Walter Anderson wykreował specjalnie dla Kasey i jej siostry,
Jean. Przypominał im codziennie, Ŝe widzowie płacą za przed-
stawienie i jego oprawę. Obie musiały być doskonałe.
Kasey rzadko wbijała się w te ozdobne stroje. Dziś takŜe by
ich nie włoŜyła, gdyby nie przypomniała sobie, Ŝe zawody
w strzelaniu w dniu czwartego lipca ściągają głównie pastuchów
i ranczerów, a nie prawdziwych profesjonalnych strzelców.
Grason odwrócił się od tłumu i stanął przed rywalką; ich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.