[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Skrok Zdzisław

ODKRYWCY OCEANOW

 

 

 

Wstęp

„Ocean — część Przyrody najbardziej odległa w niezmienności i majestacie swej potęgi od ludzkie­go ducha — sprzyjał od wieków przedsiębiorczym narodom ziemi. A wśród wszystkich żywiołów jest tym, któremu ludzie zawsze byli skłonni się powie­rzać, jakby jego ogrom zawierał nagrodę równą swej wielkości'” — pisał w Zwierciadle morza Jo­seph Conrad, pisarz, który stworzył niezapomnia­ne dzieło poświęcone Morzu i Człowiekowi.

Morze ze swą kuszącą obietnicą ukrytą poza ho­ryzontem fascynowało ludzi od najdawniejszych czasów. Dzieje poznania mórz, odkrycia lądów za­gubionych w ich bezmiarze były jedną z najbardziej niezwykłych przygód ludzkości. Były przygodą kosztowną — drogo opłaconą życiem wielu żegla- rzy-odkrywców, ale były przygodą potrzebną.

Wyprawy odkrywcze były potrzebne tak jak za­wsze potrzebna jest nadzieja, że istnieją gdzieś poza horyzontem lądy szczęśliwsze, sprawiedliwsze, bo­gatsze. Żeglarze, którzy wyruszali na ich poszuki­wanie, nie byli jedynie zwykłymi odkrywcami, ich misja była o wiele ważniejsza niż odnalezienie nie znanych wysp i opisanie tamtejszych bogactw; oni na morza wyruszali jako wysłannicy całej ludzkoś­ci, a głównym celem ich wypraw — ukrytym często poza oficjalnymi deklaracjami — była realizacja odwiecznego marzenia ludzkości o świecie, gdzie nic panuje przemoc, niesprawiedliwość i głód.

Już legendarny władca sumeryjskiego miasta Uruk w głębinach odległych mórz poszukiwał ros­nącego tam cudownego ziela, które miało przywró­cić życie jego zmarłemu przyjacielowi. Jazon, bo­hater innego, greckiego z kolei, mitu żeglował wśród wielu niebezpieczeństw na kraj znanego wó­wczas świata, w celu zdobycia złotego runa - naj­wyżej wówczas cenionego bogactwa. Średniowiecz­ni żeglarze wyruszali na zachodnie Morze Mroków w poszukiwaniu Wysp Szczęśliwych, lądów za­mieszkałych przez fantastyczne ludy i zwierzęta. Dzieło to przejęli po nich odkrywcy doby Renesan­su, poszukując w Nowym Świecie Krainy Amazo­nek, Źródła Wiecznej Młodości i obfitujących w złoto Siedmiu Miast Cibola. Ich następcy - żegla­rze epoki Oświecenia z równym zapałem poszuki­wali na Pacyfiku Arkadii i Terra Australis Incogni- ta. O tym ostatnim, wielkim kontynencie południo­wym wspomina już około 150 roku p.n.e. astro­nom Hipparch z Nicei, a żyjący w II wieku n.e. naj­większy geograf starożytności Klaudiusz Ptole­meusz umieścił go na swej mapie świata. Zarys tego ogromnego lądu zajmującego całe południowe an­typody uparcie umieszczali na swych mapach na­wet XVI!I-wieczni kartografowie.

Na poszukiwanie tych rzeczywistych i wyimagi­nowanych lądów, skarbów i dziwów wyruszali je­dynie najodważniejsi żeglarze. Wielu skutecznie

li się go, morska przestrzeń fascynowała ich swym ogromem i swobodą, a zarazem przerażała wieloś­cią niebezpieczeństw i łatwością śmierci. Jeden z siedmiu greckich mędrców dowiedziawszy się, jak gruba jest ściana okrętu, krzyknął: „A więc taka odległość dzieli żeglarza od śmierci!”

Ta niepewność losu sprawiała, że żeglarze łatwo ulegali fatalizmowi i magicznym przesądom. Real­ne niebezpieczeństwa przybierały postać fanta­stycznych wyobrażeń, jawiąc się jako Scylla i Cha­rybda lub Symplegady w opowieściach żeglarzy starożytnych, jako Mare Tenebrarum (Morze Mroków) czy Zona Torrida (Strefa Płonącego Mo­rza) w relacjach żeglarzy średniowiecza. Jeszcze na mapach zawartych w atlasie Abrahama Orteliusa Theatrum orbis terrarum wydanym w 1570 roku uj­rzeć można olbrzymie potwory bez trudności poże­rające całe statki.

„Morze jest otwarte dla wszystkich” — pisał Conrad — ale zarazem starożytny epigram powia­da, że „istnieją trzy rodzaje ludzi: ci którzy żyją, ci którzy umarli i ci którzy pływają po morzu”. A więc ci którzy pływają po morzu stanowią jakiś specjalny, różniący się od innych gatunek ludzi. Ja- kimiż to cechami charakteru odznaczać powinien się człowiek morza? Jakie walory jego duszy wydo­bywa obcowanie z morskim żywiołem, a jakie są z tego powodu głęboko skrywane?

Tu jeszcze raz warto odwołać się do Conrada, którego utwory poświęcone były w istocie nie­ustannemu śledzeniu wzajemnej konfrontacji ludzi

i morza, ciągłej analizie zachowań człowieka wo­bec potężnego żywiołu. W Murzynie z załogi „Na­rcyza” tak pisze o marynarzach: „Byli niegdyś mocni, a mocni są ci, co nie znają zwątpienia ani nadziei. Byli niecierpliwi i wytrwali, burzliwi i pełni poświęcenia, niesforni i wierni. Ludzie dobrej woli usiłowali ich przedstawić jako jęczących nad każ­dym kęsem pożywienia i wypełniających swe obo­wiązki z lęku o własne życie. W rzeczywistości jed­nak zaznali wprawdzie znoju, niedostatku, gwałtu, rozpusty — nie znali jednak strachu i nie mieli w sercach złości. Byli trudni do kierowania, ale łatwi

odstraszał przejmujący bezmiar przestrzeni wod­nej, jej nieustanna zmienność i gwałtowność. „Po­mimo swego czaru, który znęcił tak wielu ku gwał­townej śmierci — pisał Conrad — ogrom morza nie był nigdy kochany na podobieństwo gór, rów­nin. a nawet pustyni”. Żeglarze kochali morze i ba-

do pobudzenia — małomówni ale dość męscy, by gardzić w głębi duszy sentymentalnymi głosami, które biadały nad surowością ich losu. Los ten był jedyny w swoim rodzaju i ich własny; zdolność znoszenia go wydawała im się przywilejem wybrań­ców! Ich pokolenie żyło milczące, ale niezbędne, nie znało słodyczy tkliwych uczuć ani schronienia, jakim jest dom rodzinny — i umierało wolne od posępnej groźby ciasnej mogiły. Byli wiecznymi dziećmi tajemniczego morza”.

Zgadzając się z conradowską wspaniałą charak­terystyką dawnych marynarzy, podkreślając prz«<ł* wszystkim ich młwagę, wytiwaiuść i tuman-" tyzm, musimy jednak uzupełnić ten obraz, powie­dzieć nieco o mniej chwalebnych cechach żeglarzy przecierających odległe szlaki morskie. Nie jest ta­jemnicą, że dzielni wikingowie, którzy na kilka stu­leci przed Kolumbem penetrowali wybrzeża Ame­ryki. byli doskonałymi żeglarzami, ale zarazem trudnili się morskim rozbojem, budząc przez po­nad dwa stulecia postrach w całej Europie. W wiel­kich wyprawach odkrywczych, jakie wyruszały z Hiszpanii i Portugalii na przełomie XV i XVI stule­cia. znaczną część załogi stanowili skazańcy — de- Kregudos — którzy w zamian za darowanie winy brali udział w ryzykownej ekspedycji. Już starożyt­ni piraci żeglując po odległych akwenach zdobywa­li sławę odkrywców; w czasach nowożytnych rozg­łos zdobył Anglik. William Dampier, który z cieka­wości. chęci zysku i w poszukiwaniu przygód kil­kakrotnie okrążył Ziemię zajmując się głównie pi­

ractwem i penetracją odległych lądów.

Warto również powiedzieć o codziennym życiu dawnych żeglarzy, odkrywców nieznanych obsza­rów świata, przywódców wielkich wypraw odkry­wczych. Warto pomyśleć o kolejnych dniach mija­jących na kruchych, wąskich pokładach, na któ­rych odległość dzieląca żeglarza od śmierci była równie niewielka jak ta, która zdumiała starożyt­nego mędrca. Warto uświadomić sobie ciasnotę panującą we wszystkich pomieszczeniach okrętu (począwszy od czasów starożytnych statki wszyst­kich wypraw odkrywczych były przeładowane po­nad miarę głównie ze względu na niebezpieczeń­stwa, jakie niosły za sobą lądowania na nieznanych wybrzeżach), podmuchy wiatru i wdzierającą się na pokład sztormową falę na przemian z równikowym słońcem, przed którym nie było nigdzie schronie­nia.

Wreszcie warto pamiętać o najbardziej nieubła­ganym wrogu wszystkich dalekomorskich wypraw minionych czasów — o szkorbucie, który po kilku tygodniach nieprzerwanej podróży i przy niezacho­waniu właściwych zasad dietetyki zbierał obfite i tragiczne żniwo. Richard Walter, uczestnik odbytej w latach 1740-1744 wyprawy dookoła świata do­wodzonej przez lorda Ansona, opisał straszliwe ob­jawy tej choroby:

„Niełatwo jest wyczerpać wszelkie dolegliwości z nią związane. Powodowała ona febry połączone z gniciem ciała, kłucie w boku, żółtaczkę, bóle reu­matyczne, a także obstrukcję. Towarzyszyły im

trudności w oddychaniu, co uważano za najgroź­niejszy objaw szkorbutu. Czasami całe ciało, spe­cjalnie nogi, pokrywało się ohydnymi wrzodami, a równocześnie gniły kości i mięśnie przenikało coś w postaci grzybni. Najbardziej jednak niezwykłym zjawiskiem, w które trudno było uwierzyć, gdyby obserwowano je tylko raz, było otwieranie się blizn po ranach odniesionych przed wielu laty”.

Oprócz sztormów i szkorbutu nad uczestnikami dalekomorskich wypraw żeglarskich wisiały nie­ustanne groźby — dla kapitana bunt załogi, a dla żeglarzy możliwość stracenia głowy lub co naj­mniej dotkliwych kar w wypadku naruszenia dy­scypliny. Na obydwie strony czekało ryzyko lądo­wania na odległych, zamieszkałych przez dzikie lu­dy wybrzeżach, gdzie wielokrotnie dochodziło do tragicznych dla przybyszów potyczek. Przykładami mogą tu być choćby okoliczności śmierci Magella­na i Cooka.

Trwająca kilka tysiącleci morska przygoda od­krywania świata była niemal od początku do koń­ca epoką okrętów żaglowych. Najbardziej typo­wym okrętem starożytności był smukły, mający niewielkie zanurzenie trójrzędowiec (triera) poru­szany zwykle przez pięćdziesiąt wioseł i stąd zwany pięćdziesięciowiosłowcem (pentekontera). Był on tak lekki, że jego załoga swobodnie mogła wyciąg­nąć go na brzeg. Dzięki smukłości i lekkości mógł osiągnąć znaczną prędkość (6-7 węzłów), co odgry­wało szczególną rolę podczas akcji bojowej. Do da­lekich wypraw odkrywczych i kolonizacyjnych był

on jednak nieprzydatny z powodu małej ładownoś­ci i niedostatecznej morskiej dzielności. W tym celu używano pojemnych, szerokokadłubowych jedno­stek wiosłowo-żaglowych, niezbyt szybkich, ale za to pojemnych i wystarczająco statecznych do sta­wiania oporu sztormowym falom.

Podobnie przedstawia się rzecz z okrętami wi­kingów, z których najbardziej znaną, budzącą gro­zę i szybką jednostką był słynny langskip — „długi okręt”, zwany również często drakkarem lub sne- karem ze względu na fantastyczne głowy smoków i wężów zdobiące jego stewy. Do dalekomorskich wypraw był on — podobnie jak grecka triera — nieprzydatny z powodu niewielkiego zanurzenia i małej ładowności. Na północnych szlakach używa­li wikingowie szerokich, wyposażonych w potężną stępkę, żaglowo-wiosłowych statków zwanych knarami.

Okrętem żeglarzy epoki wielkich odkryć geogra­ficznych była bez wątpienia karawela. Dzięki za­stosowaniu skośnego ożaglowania gafiowego te niewielkie jednostki mogły żeglować ostro na wiatr, dokonując wyczynów niemożliwych dla średniowiecznych żeglarzy. Wenecjanin Cadamo- sto, który w roku 1456 odbył podróż morską kara- welą aż poza przylądek Bojador, będący przez cale średniowiecze najdalszą południową granicą euro­pejskiej żeglugi, donosił z zachwytem: „Karawela to najlepszy statek spośród wszystkich, jakie kiedy­kolwiek pływały po morzu”. Inny żeglarz tych cza­sów pisał w tym samym tonie: „Karawele świetnie

lawirowały [halsowały] zwracając się do wiatru to jedną, to drugą burtą jakby posiadały wiosła”.

Karawele osiągały doskonałą prędkość (do 15 węzłów), były jednak zbyt mało pojemne (50-100 ton wyporności) i wkrótce zastąpiono je potężniej­szymi jednostkami, z których po skomplikowanej ewolucji wyłoni! się następny okręt stosowany w dalekich odkrywczych podróżach — galeon. W przeciwieństwie do karaweli była to jednostka po­tężna (osiągająca ponad 1000 ton wyporności), kil- kupokładowa i silnie uzbrojona w baterie dział roz­mieszczone na kilku pokładach. Jego ożaglowanie składało się z wielu pięter żagli rejowych stawia­nych na grotmaszcie i fokmaszcie oraz żagli skoś­nych umieszczonych na bukszprycie i bezanmasz- cie.

\

W XVIII stuleciu w dalekich wyprawach żeglar­skich poczęto używać szybkich, dobrze uzbrojo­nych jednostek zwanych fregatami. Żaglowce te, jedne z najpiękniejszych w dziejach żeglugi, łączyły w sobie wszystkie zalety wymagane w dalekomor­skiej żegludze. Były szybkie, zwrotne, dzielne, a za­razem wystarczająco pojemne. Używali ich wielcy odkrywcy, tacy jak Cook czy Bougainville. Dzięki mm ostatnie większe białe plamy zniknęły z map oceanów.

Niezłomny żeglarz i dzielny statek nie gwaranto­wały powodzenia w dalekich podróżach morskich.

Potrzebne były jeszcze umiejętności i przyrządy na­wigacyjne.

Starożytni żeglarze niechętnie wypuszczali się na otwarte morze, starając się płynąć w pobliżu lądu.

który mógł dać schronienie przed gwałtownym sztormem. Ich podstawowym przyrządem nawiga­cyjnym była wówczas sonda, czyli kamienny cięża­rek umocowany na linie, służący do określania głę­bokości wody. Wiedza nawigacyjna zawarta była w ustnych, przekazywanych z pokolenia w pokole­nie, informacjach o przeszkodach rozrzuconych na szlakach podróży. Ślady tej wiedzy odzwierciedla­jącej doświadczenie wielu pokoleń starożytnych że­glarzy odnajdujemy w Odysei Homera, na przy­kład kiedy nimfa Kalipso ostrzega Odysa przed niebezpieczeństwami, jakie napotka w drodze na upragnioną Itakę. W czasach rzymskich owa ustna wiedza nawigacyjna przybrała postać pisanych morskich przewodników, zwanych periplusami, które przyrównać można do dzisiejszych locji, za­wierających opisy tras morskich i charakterystykę wybrzeży widzianych od strony morza.

Starożytni potrafili również orientować się w kierunkach świata obserwując Gwiazdę Polarną, zwaną przez nich Gwiazdą Fenicką od żeglarzy fe- nickich, którzy jako pierwsi mieli posługiwać się nią w nawigacji. Znane im było również ogólne po­jęcie szerokości geograficznej, którą ustalali na podstawie porównywania wysokości poszczegól­nych gwiazd obserwowanych jednocześnie z tego samego punktu.

Podobnych obserwacji dokonywali wikingowie. Mierzyli oni wysokość Gwiazdy Polarnej lub Słoń­ca ponad horyzontem w punkcie początkowym drogi, a następnie dokonywali tych samych pomia-

rów w czasie żeglugi stwierdzając, że jeżeli żeglowa­li na północ wysokość ta ulegała powiększeniu, gdy zaś zmierzali na południe — malała. W grobach wikingów odkrytych na Grenlandii natrafiono na

drewniane przyrządy służące do tego rodzaju po­miarów.

W średniowieczu do ustalania szerokości geo­graficznej używane było rozpowszechnione w

Europie przez Arabów astrolabium i kwadrant. Arabscy żeglarze dostarczyli również do Europy zapożyczony na Dalekim Wschodzie kompas mag­netyczny. Wraz z tym urządzeniem pojawiły się tak zwane mapy portolanowe, na których obok linii brzegowej podane były namiary kompasowe, poz­

walające żeglarzowi ustalić właściwy kurs prowa­dzący go do portu będącego celem jego podróży.

W okresie wielkich odkryć geograficznych w dal­szym ciągu podstawą morskiej nawigacji była tak zwana nawigacja zliczeniowa, polegająca na utrzy­mywaniu kierunku przy pomocy kompasu, ustala­niu szerokości geograficznej poprzez pomiary wy­sokości gwiazd i na dokładnym zliczaniu przebytej drogi za pomocą okrętowego logu. Nawigację taką stosował zarówno Kolumb w swej pierwszej pod­róży do Nowego Świata, jak i Magellan w czasie pierwszego okrążenia kuli ziemskiej.

Prawdziwy rozwój astronawigacji polegającej na ustalaniu pozycji statku jedynie z położenia gwiazd nastąpił dopiero w połowie XVIII wieku. Wówczas to pojawił się sekstant — przyrząd służący do po­miarów wysokości gwiazd, którego wynalazek przypisywany jest angielskiemu matematykowi i astronomowi Johnowi Hadleyowi. Nieco wcześniej John Harrison skonstruował chronometr, zegar przenośny o dużej dokładności, pozwalający wraz z sekstantem na obliczanie długości geograficznej.

Wówczas także, w drugiej połowie XVIII wieku, począł wyłaniać się na mapach świata pierwszy właściwy obraz naszego globu. Tysiącletnie wysiłki wielu pokoleń żeglarzy uzyskały swe spełnienie, wielka morska przygoda poznawania świata dobie­gała końca, do historii przechodzili jej ostatni bo­haterowie. Świat żaglowców istnieć miał jeszcze jedno stulecie, ale i ono szybko minęło. Epoka wielkich żeglarzy została ostatecznie zamknięta, jej

i i *£$ ’»*♦ - V •

/•/. ';, ,'v-' ;■ '

î*^^y              :\'■•'.Ï"'S^ 7S':              ';v‘-'. -              « ...t .; Ç -■ -, ■              j¿¿

bohaierowie przenieśli się na karty podręczników geografii, a ich nieliczne ocalałe okręty znalazły schronienie w muzeach. Pamięć o ich czynach prze­trwała jednak ponad upływającym czasem, two­rząc opowieść fascynującą każde nowe pokolenie.

Najwięksi z nich i najsławniejsi, jak Kolumb. Magellan czy Cook, doczekali się wnikliwych stu­diów i bogatej literatury. Autor niniejszej książki starał się pokazać także mniej znanych odkryw­ców, równie odważnych i zasłużonych, o których istnieniu i czynach przypominają jedynie nazwy odległych mórz, wysp i zatok, traktując ją jako

wprowadzenie do tego pasjonującego tematu. Jeże­li czytelnik zaciekawiony tą lekturą zechce sięgnąć po inne, obszerniejsze opracowania i wzbogacić swoją wiedzę o morskim odkrywaniu świata, za...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.