[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PEGGY MORELAND Jak dwie krople wody PROLOG Było jeszcze ciemno. Tylko srebrny księżyc przyświecał kochankom. Nocny chłód wyziębiał spocone ciała, ale im to nie przeszkadzało. Chcieli jeszcze choć trochę pobyć razem. Tak trudno było się rozstać. - Musisz iść - szepnął Jesse. - Wiem - westchnęła Mandy. Nie miała ochoty się z nim rozstawać. - Jeszcze chwilę. - To zbyt niebezpieczne. - Przytulił ją do siebie. Znów jej pragnął. Tak mocno jak zawsze. - Do rana niedaleko. Ktoś może się obudzić, a jak się zorientują, że cię nie ma... - Nikt nas tu nie znajdzie. - Zamknęła mu usta szybkim pocałunkiem. Nie chciała nawet myśleć o grożącym im nie bezpieczeństwie, a co dopiero o nim mówić. Zaczęła się ubierać. Jesse z ciężkim westchnieniem zrobił to samo. Ani na chwilę nie spuszczał jej z oka. - Mandy - powiedział. Jego meksykański akcent spra wiał, że imię ukochanej brzmiało jak pieszczota. - Serce mnie boli, kiedy pomyślę, że musimy się rozstawać. Zawsze fascynowały ją poetyckie formy, jakich używał Jesse. Przez to kochała go jeszcze bardziej. Jeśli to możliwe. - Ja... Będę za tobą tęsknić - wyszeptała, tuląc się do niego. 6 JAK DWIE KROPLE WODY - Na pewno nie bardziej niż ja za tobą. - Objął ją mocno. - Kiedy znów się spotkamy? - W sobotę. - Patrzyła na niego, pragnąc jak najdłu żej zachować w pamięci obraz ukochanej twarzy. - Tata je dzie na targ do San Antonio. Wróci dopiero w niedzielę wie czorem. - Dasz radę wymknąć się tak, żeby nikt cię nie zauważył? - Nie martw się. - Mandy uśmiechnęła się do niego. Była bardzo pewna siebie. - Już ja coś wymyślę. W otaczających ich kryjówkę zaroślach trzasnęła gałązka. Jesse z całych sił przycisnął twarz Mandy do swojej piersi. Żeby nie krzyknęła, żeby się nie poruszyła. Wpatrywał się w przestrzeń. Modlił się, aby to był fałszywy alarm, żeby okazało się, iż to tylko zwierzę przedziera się przez zarośla. Jednak gdy dostrzegł, jak światło księżyca odbija się w pole rowanej stali, zrozumiał, że to nie zwierzę, tylko coś znacznie groźniejszego. Zrobił krok do przodu, własnym ciałem zasła niając Mandy przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Z krzaków wyszedł mężczyzna. Celował prosto w pierś chłopaka. - Jesse Barrister! - Głos ojca Mandy przerwał nocną ciszę. Jesse poczuł, jak Mandy wbija palce w jego ramię. Pod niósł głowę i spojrzał prosto w gniewne oblicze Lucasa McClouda. - Czego tu szukasz, McCloud? - zapytał. - Po swoje przyszedłem - warknął Lucas. - Mandy! Chodź do mnie natychmiast, bo jak nie, to przepuszczę tę kulę na wylot. Przez niego i przez ciebie. - Zabiłbyś własną córkę? - Jesse zmartwiał. JAK DWIE KROPLE WODY 7 - Wolę, żeby zdechła, niż zadawała się z takimi jak ty. Chodź tu, Mandy! Natychmiast! Ale Jesse ją przytrzymał, choć zrobiła taki ruch, jakby chciała wykonać polecenie ojca. - Nie jesteś na swojej ziemi - powiedział z godnością. - Tutaj ja wydaję polecenia. - Głupi bękart! - Lucas głośno się roześmiał, ale ani na moment nie opuścił strzelby. - Ty miałbyś mi rozkazywać! Ani tu, ani nigdzie! Szczeniak meksykańskiej dziwki Wade'a chce być ważniejszy niż ja! Jesse się wściekł. Nie dlatego, że go nazwano bękartem. Do tego zdążył się już przyzwyczaić. Ale nikt nie miał prawa pisnąć złego słowa o jego matce. - Nieważne, że jestem bękartem. Nazywam się Barrister i oświadczam ci, że żaden McCloud nie jest mile widziany na naszej ziemi. - Słyszałaś, Mandy? - zapytał Lucas, nie spuszczając Jesse'a z muszki. - Żaden McCloud nie jest mile widziany na ziemi Barristerów, a ty się nazywasz McCloud. - Ona jest moja! - zawołał Jesse, nim Mandy zdążyła się odezwać. - Kiedy skończy osiemnaście lat, zmieni nazwisko i będzie się nazywała Barrister, a nie McCloud. - Po moim trupie! - warknął Lucas. Nocną ciszę rozdarł metaliczny dźwięk odwodzonego kurka. - Żadna z moich córek nie będzie nosiła nazwiska Barrister. Prędzej cię zabiję. Mandy wyskoczyła zza pleców ukochanego. Teraz ona zasłaniała Jesse'a własnym ciałem. - Nie rób mu krzywdy, tato - szlochała. - Ja go kocham. - Odsuń się, bo i ciebie zabiję. - Lucas celował prosto w szyję córki. 8 JAK DWIE KROPLE WODY Mandy rzuciła się na ojca. Wybiła lufę strzelby w powie trze. Huknął strzał. Lucas zachwiał się, ale natychmiast odzyskał równowagę. Ramieniem przycisnął córkę do siebie i zarepetował broń. To zatrzymało Jesse'a. - Jesse, błagam cię - płakała Mandy. - Odejdź stąd, za nim cię zabije. Jesse spojrzał w pełne nienawiści oczy Lucasa McClouda. Potem popatrzył na Mandy. Powoli, jak na zwolnionym fil mie, wyciągnął do niej rękę. - Chodź ze mną, Mandy - poprosił. - Wyjedziemy stąd. Daleko. Twój ojciec nigdy nas nie znajdzie. - Nie ma na świecie takiej dziury, w której bym was nie znalazł - syknął Lucas. - A jak znajdę, zabiję. Mandy patrzyła na ukochanego. Płakała. Nie wiedziała, co zrobić. Ojca przecież także kochała. I była pewna, że dotrzyma słowa. Z całego serca nienawidził Barristerów, ale jeszcze bardziej nienawidził Jesse'a. Nie tylko za to, że był nieślubnym synem Wade'a Barristera. Najgorsze dla Lucasa McClouda było meksykańskie pochodzenie Jesse'a. Jego matka była „kolorowa", a Jesse, jak na złość, odziedziczył po niej zarówno kolor skóry, jak i meksykański akcent. Mandy była pewna, że gdyby dano jej trochę czasu, potrafiłaby znaleźć jakiś sposób, żeby ona i Jesse mogli na zawsze zostać razem. Na pewno by coś wymyśliła. Na wet gdyby musiała przeczekać te kilka miesięcy, jakie dzie liły ją od osiemnastych urodzin, gdyby przez cały ten czas nie miała oglądać ukochanego. Przetrwałaby jakoś, wiedząc, że nagrodą za cierpliwość będzie życie z Jesse'em do końca jej dni. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |