[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BarbaraSkandalprzełożyłaKatarzyna JędrachfeosWarszawa 2000Tytuł oryginału „Lakę News"Projekt okładki: Maciej SadowskiRedakcja: Elżbieta DesperakOpracowanie techniczne: Marzena PiłkoKorekta: Alicja ChylińskaCopyright © 1999 Barbara Delinsky Copyright © 2000 for the Polish translation Wydawnictwo „bis"ISBN 83-88461-22-2Wydawnictwo „bis" 01-446 Warszawaul. Lędzka 44atel./fax (0-22) 837 10 84e-mail bis@optimus.waw.plNa ziemi nie ma chyba nic tak czystego, tak przejrzystego, a jednocześnie tak dużego, jak jezioro. Przestworze wody. Nie potrzebuje ogrodzenia. Nie skalają go przeszłe ani przyszle pokolenia. Jest lustrem, którego nie rozbije żaden kamień, z którego nigdy nie zetrze się srebro, którego piękno ciągle się odnawia; ani burze, ani kurz nie mogą zaćmić jego wiecznie świeżej tafli; lustrem, w którym zatapia się wszelka nieczystość, zmieciona / oczyszczona zamglonym muśnięciem słońca, świetlistą szmatką do kurzu, która nie zatrzymuje żadnego oddechu, ale wysyła własne, by pływały jako chmury wysoko ponad jej powierzchnią i odbijały się w jej łonie.Walden, Henry David ThoreauROZDZIAŁ PIERWSZYLakę Henry, NewHampshireŚwit, jak wszystko nad jeziorem, nadchodził w swoim czasie. Płaska czerń nocy z wo'na nabierała głębi jaśniejącego granatu, który stopniowo znaczył zarys wierzchołków drzew, okapu domu, paska zniszczonego drewnianego pomostu - tak było w pogodny dzień. Tego dnia mgła spowolniła to szkicowanie, zamieniając jezioro w akwarium z mlecznego szkła, a brzeg w rozmytą mieszankę pomarańczu, złota i zieleni tam, gdzie normalnie byłyby jesienne barwy. Muśnięcia czerwieni i błękitu znaczyły dom nad brzegiem, ale szczegóły pozostały ukryte we mgle. Tak samo jak granica między brzegiem i jego odbiciem w wodzie. Wszystko to w stojącym, nieruchomym powietrzu było jak ochronny kokon, spowijający ziemię.Wyjątkowa chwila, której jedyną niedogodność stanowiło zimno. John Kipling nie był gotowy na koniec lata, lecz wbrew jego życzeniom dni były zdecydowanie krótsze niż przed dwoma miesiącami. Słońce wcześniej zachodziło, a wschodziło później, przedłużającchłód nocy. Czuł to, podobnie jak musiały to czuć jego nury. Czwórka, którą obserwował - dwa dorosłe i dwa młode - miała pozostać na jeziorze przez następne pięć tygodni, ale stawała się coraz bardziej niespokojna. Ptaki wpatrywały się w niebo, nie tyle w poszukiwaniu drapieżników, co z myślą o odlocie.Obserwował je teraz, płynące we mgle nie dalej niż sześć metrów od jego łodzi i nie dalej niż trzy metry od małej, porośniętej jodłami wysepki, której zatoczka stanowiła dla nich letnie schronienie. Wysepka była jedną z wielu rozsianych na jeziorze Henry, które razem z czystą wodą, ciszą jeziora i obfitością ryb co roku przyciągały tutaj nury. Z powodu nóg osadzonych z tyłu dużego, ciężkiego tułowia ptaki te nie radziły sobie zbyt dobrze na lądzie. Budowały więc gniazda na krawędzi wysp, aby mieć łatwy dostęp do wody. John z przykrością patrzył, jak niezgrabnie pokonywały te kilka centymetrów z wody do gniazda.Pod innymi względami jednak nury stanowiły zachwycający widok. Od lipca, od momentu gdy wykluły się pisklęta, obserwował jak zmieniały kolor upierzenia od niemowlęcej czerni, poprzez brąz berbecia, do raczej jednolitej, młodzieńczej szarości, a przy tym cały czas miały stożkowate dzioby i lśniące szyje swoich rodziców oraz znamiona ich urody. A rodzice w istocie byli okazami piękna nawet jesienią, kiedy ich upierzenie zaczynało blaknąć, nawet w taki poranek, widziane przez welon popielatej mgły. Były piękne z kędzierzawą, biało-czarną szachownicą piór na grzbiecie, z białym paskiem, okalającym czarną szyję, z mocno osadzonymi czarnymi głowami i wyrazistym, ostrym dziobem. I jakby tego nie było dosyć, miały przyciągające uwagę czerwone, okrągłe oczy. John słyszał, że czerwień umożliwia widzenie pod wodą i wierzył w to. Te oczy niewiele przegapiały.Ptaki leżały teraz płasko na wodzie, pływając spokojnie wokół swojej kryjówki. Obracały się i przekrzywiały szyje na przemian w jedną i drugą stronę, czyszcząc w ten sposób pióra, i zanurzały głowy pod wodę w poszukiwaniu ryb. Gdy jeden z dorosłych osobników sprężył się i zanurkował, siła płetw umożliwiła mu głębokie zanurzenie. John wiedział, że zanim ptak powróci na powierzchnię, może za jednym razem połknąć około piętnastu drobnych ryb.Wpatrywał się w mgłę, aż ponownie go zauważył. Jego partner wciąż pływał blisko wysepki, ale oba ptaki były czujne. Uniosły trochę wyżej dzioby i odbierały sygnały, dochodzące z mgły. Później tego ranka oba osobniki opuszczą swe młode i przemierzą powierzchnię jeziora, by wzbić się w powietrze. Będą krążyć przez chwilę, aż osiągną dostateczną wysokość, by ominąć drzewa i polecą odwiedzić nury na sąsiednich jeziorach. Wychowywanie potomstwa było czasem odosobnienia, a ta para wykonała kawał dobrej roboty, zachowując czujność i sprawując opiekę nad dwoma pisklętami. Teraz nadszedł czas na odnowienie kontaktów towarzyskich i przygotowanie się do odlotu w większej grupie nad cieplejsze wybrzeże Atlantyku.Nury powtarzały ten rytuał od wieków. Ten sam instynkt, który zapewnił im przetrwanie, podpowiadał obecnym pokoleniom ptaków, że wrzesień się kończy, październik przyniesie ze sobą chłodniejsze dni i wieczorne przymrozki, a listopad skuje jeziora lodem. Nury potrzebowały dużej powierzchni wody, by wystartować, musiały więc wyruszyć, zanim jeziora zamarzną. I wyruszą. Przez wszystkie lata dorastania nad jeziorem i potem, po powrocie, już jako dorosły człowiek, John nigdy nie widział nura uwięzionego w lodzie. Instynkt ich nie zawodził. Myliły się rzadko.John natomiast mylił się, i to często. Choćby tego ranka, wybierając się w krótkich spodenkach i podkoszulku, jakby chciał zatrzymać lato, przez co teraz trząsł się z zimna. Czasami trudno mu było zaakceptować fakt, że nie jest już dwudziestolatkiem. Był po czterdziestce, i choć wciąż miał sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i był sprawny fizycznie, jego ciało nie funkcjonowało już tak jak dawniej. Odczuwał ból w okolicy kolan, przybyło mu zmarszczek wokół oczu, miał coraz większe zakola, a w krytycznych sytuacjach nieraz zadrżał.Jednak bez względu na to, jak było zimno, nie zamierzał się wycofać. Jeszcze nie teraz. Być może nie znalazł tu materiału na hit wydawniczy, ale nie nasycił się dostatecznie widokiem nurów.Siedział nieruchomo w łodzi ze złożonymi wiosłami, rozgrzewając dłonie pod pachami. Nury były przyzwyczajone do jego obecności, lecz niczego nie uważał za pewnik. Jak długo zachowywał odpowiednią odległość i nie wkraczał na ich terytorium, nagradzały go umi-zgami i śpiewem. Nocą, o świcie, lub w poranek taki jak ten, gdy mgła wygłuszała inne hałasy życia na jeziorze, w tej niesamowitej ciszy rozbrzmiewał i narastał śpiew nurów. Tak jak teraz, zapierający dech w piersi. Prymitywne tremolo, wydobywające się z drżących dziobów było tak mistyczne, tak piękne, tak dzikie, że poczuł na karku gęsią skórkę.Niosło ze sobą wiadomość. Tremolo to alarm. Wprawdzie ten niski zaśpiew mógł być tylko ostrzeżeniem, jednak John nie zamierzał go zignorować. Podniósł wiosła. Drewno cicho zgrzytnęło, a woda delikatnie uderzała o burty łódki, gdy odpływał. Kiedy znalazł się w odległości trzech metrów od poprzedniej pozycji, zatrzymał się i cicho złożył wiosła. Siedział, patrzył, słuchał i czekał, obejmując ramionami kolana, żeby choć trochę się rozgrzać.W tym momencie nur znajdujący się bliżej niego wyciągnął szyję i rozległo się niskie, przeciągłe zawodzenie. Dźwięk nie różnił się od wycia kojota, ale John nigdy by ich nie pomylił. Zawodzenie nura było bardziej żywiołowe, a jednocześnie delikatniejsze.Był to początek dialogu. Jeden dorosły osobnik nawoływał drugiego następującymi po sobie, natarczywymi dźwiękami, aż ten drugi znalazł się bliżej. Nawet gdy dzieliły je tylko trzy metry, nie przestawały rozmawiać, z dziobami niemal całkowicie zamkniętymi i gardłami nabrzmiałymi dźwiękiem.Zadrżał. Właśnie dlatego wrócił nad jezioro. Dlatego - choć wyrzekł się New Hampshire jako piętnastolatek - jako czterdziestoletni mężczyzna się nawrócił. Niektórzy twierdzili, że wrócił z powodu pracy, inni, że zrobił to dla swojego ojca, lecz prawdziwym powodem były te ptaki. Symbolizowały coś prymitywnego, dzikiego, a jednocześnie prostego, szczerego i bezpiecznego.Życie nurów wypełniało zdobywanie pożywienia, zabiegi higieniczne i prokreacja. Było to uczciwe życie, pozbawione pretensji, ambicji i okrucieństwa. Nury krzywdziły innych tylko w obronie własnej. John uważał to za bardzo budujące.Został więc dłużej, choć wiedział, że powinien wracać. Był poniedziałek, a gazeta „Lakę News" powinna być w drukarni w środę przed południem. Miał już materiały od pracujących dla niego korespondentów, jednego w każdym mieście. Zakładając, że w odpowiednich koszach znajdowały się artykuły, obiecane przez lokalnych aktywistów - przy czym „aktywista" było w tym wypadku pojęciem względnym - to czekało go mnóstwo czytania, redagowania, walenia w klawisze, przycinania i klejenia. Jeśli artykuły nie znajdowały się w koszach, to będzie musiał podzwonić po Lakę Henry i czterech sąsiednich miastach, w którychukazywała się gazeta, zebrać informacje przez telefon i sam coś napisać. A jeśli nadal będzie miał wolne miejsce, to wydrukuje fragmenty z Thoreau.Z tego także nie będzie książki, mówił sobie. Książka powinna być oryginalna. Miał notes wypełniony pomysłami, segregatory pełne anegdot, które zbierał od czasu powrotu do miasta, ale nic nie było bodźcem, przynajmniej nie do napisania książki. Czuł taki bodziec, gdy chodziło o „Lakę News", ale głównie od wtorkowego do środowego południa. Zostawiał wszystko na ostatnią chwilę. Pisał lepiej pod presją terminu, lubił zamieszanie, pośpiech i zgiełk redakcyjnego pokoju oraz odczuwał perwersyjną wręcz przyjemność w ... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |