[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Robert Silverberg

 

Wieża światła

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

 

 

- Słuchajcie, co mówi wam Simeon Krug! Miliard lat temu nie istniał na Ziemi nawet jeden człowiek, istniała jedynie jakaś ryba, biedna, lepka, łuskowata rzecz o delikatnym szkielecie i małych, okrągłych oczkach. Żyła w oceanie, a ocean ten był dla niej niczym więzienie, gdzie powietrze tworzyło dach ponad tym zamknięciem. Umierało się, gdy przekroczyło się tę granicę, powiadano. I znalazła się inna ryba, i przekroczyła te granicę, i umarła. Ale znalazła się następna, która przekroczyła próg - było to tak, jakby jej mózg stanął w ogniu, a szkielet w płomieniach, powietrze dusiło ją, Słońce stało się pochodnią w jej oczach i spoczęła w błocie, oczekując na śmierć, ale nie umarła. Popełzła po plaży i wróciła do wody, gdzie powiedziała: „Powiadam wam, że tam w górze istnieje drugi świat!” i powróciła tam, i żyła jeszcze - powiedzmy - dwa dni, a potem umarła. A inne ryby zaczęły stawiać pytania na temat tego drugiego świata i wyszły z wody, pełzając po przybrzeżnym błocie. I nauczyły się wszystkie jak jedna oddychać powietrzem, i nauczyły się podnosić, chodzić, żyć ze Słońcem w oczach, a potem przekształciły się w jaszczurki, w dinozaury i wiele innych stworzeń, kontynuując swój marsz przez miliony lat, i nauczyły się stawać na dwóch łapach, i nauczyły się chwytać rękami, i przekształciły się w małpy, a małpy zostały obdarzone inteligencją i stały się ludźmi. I w tym czasie niektórzy z nich kontynuowali poszukiwania innych światów. Mówiono im: „Powróćcie do oceanu, stańcie się na powrót rybami. Życie ryby jest o wiele łatwiejsze.” I może połowa z nich była gotowa to uczynić, ale byli tacy, którzy zawsze odpowiadali: „Nie mówcie o zwierzętach. Nie możemy z powrotem stać się rybami. Jesteśmy ludźmi.” I dlatego nie powrócili do oceanu, ale kontynuowali wspinanie się.

 

 

 

 

 

 

Rozdział drugi

 

 

20 września 2218

 

Teraz wieża Simeona Kruga wznosiła się na sto metrów ponad szarobrunatną powierzchnię tundry nad Oceanem Arktycznym, na zachód od Zatoki Hudsona. W tej chwili była wydrążonym, szklanym pniem o otwartym wierzchołku, chronionym przed porywami wiatru polem siłowym, rozciągającym się niczym puklerz kilka metrów nad poziomem prowadzonych obecnie prac. Wokół całej konstrukcji uwijały się tysiące androidów, ekipy syntetycznych ludzi o purpurowej skórze, mocujących szklane bloki na cylindrach podnośnika, który unosił je na sam szczyt wieży, gdzie zostawały umocowane na właściwych miejscach. Androidy Kruga pracowały dzień i noc, na trzy zmiany; gdy zapadała ciemność, plac budowy oświetlały miliony rozsypanych po niebie na przestrzeni kilometra reflektorów, zasilanych przez atomowy generator, zainstalowany na północnym krańcu miejscowości.

Począwszy od potężnej, ośmiokątnej podstawy wieży aż na kilka kilometrów w głąb tundry lśniły wkopane w grunt na głębokość pół metra szerokie, srebrzyste pasma zamrażalnika. Ich komórki absorbowały ciepło, wydzielane przez androidy i pojazdy budowy - gdyby nie zamrażalnik, tundra zamieniłaby się w wielkie jezioro błota, podstawa wieży osunęłaby się i wielka budowla runęłaby niby Tytan po uderzeniu pioruna. Dzięki pasmom zamrażalnika grunt tundry pozostawał zamarznięty i był zdolny dźwigać tak potężny ciężar, jak zaplanował Simeon Krug.

W promieniu kilometra wokół wieży wznosiły się budowle pomocnicze. Na wschodzie umieszczono laboratoria, w których powstawały materiały do komunikacji ultra-tachjonowej; pod czerwoną kopułą technicy montowali urządzenia, które - jak Krug miał nadzieję - wyślą przesłanie do gwiazd. Na północy zgrupowano magazyny i budynki zaplecza technicznego, na południu natomiast rozlokowano zespół kabin przekaźnikowych, łączących budowę z resztą świata. Tłum ludzi i androidów bez przerwy wchodził i opuszczał kabiny, przybywając z Nowego Jorku, Nairobi czy Nowosybirska oraz wyjeżdżając do Sidney, San Francisco lub Szanghaju. Krug regularnie i osobiście codziennie wizytował teren budowy, sam lub ze swoim synem Manuelem, niekiedy w towarzystwie jednej ze swoich metres lub jakiegoś przemysłowca, należącego do grona jego przyjaciół. Przeważnie konferował krótko z Thorem Watchmanem, nadzorcą androidów, wjeżdżał na szczyt wieży, sprawdzał postęp prac w laboratorium, niekiedy rozmawiał z robotnikami. Zwykle jego wizyty nie przekraczały kwadransa, po upływie którego wracał do kabiny łącznikowej i przenosił się tam, gdzie wymagały tego jego interesy.

Dziś jednak oprowadzał grupę szczególnie ważnych gości, których zaprosił dla uczczenia zakończenia budowy pierwszych stu metrów wieży. Stał przy zachodnim wejściu do wieży: miał sześćdziesiąt lat, był krępy, opalony, o szerokiej klatce piersiowej, lśniących oczach i nosie nieco zniekształconym przez bliznę. Emanował od niego pewien rodzaj ziemskiego wigoru, jego ostre rysy, krzaczaste brwi, rzadkie włosy (był prawie łysy) wyrażały pogardę dla technik upiększania ciała, a poza tym ubierał się prosto i nie nosił żadnej biżuterii. Jedynie coś nieokreślonego w jego postawie i nieco arogancki wyraz twarzy w jakiś sposób świadczyły o wielkości jego fortuny.

Obok Kruga stał jego jedyny syn, Manuel, spadkobierca. Był wysoki, miał na sobie elegancką, zieloną tunikę z szerokim, pośniedziałym pasem i obuwie na koturnach; był przystojny, nieledwie piękny. Wkrótce miał ukończyć trzydzieści lat. Jego ruchy były spokojne, pełne gracji, ale zdradzały pewną nerwowość.

Pomiędzy ojca i syna wszedł android Thor Watchman. Jego twarz miała standardowe rysy androida klasy Alfa o cienkim nosie, delikatnych ustach i lekko wysuniętym podbródku - twarz idealna, klasyczna. Pomimo to ktoś, kto choć raz widział Thora Watchmana, nigdy nie pomyli go z innym androidem: ta twarz wyrażała bogate życie wewnętrzne, a zmarszczka między brwiami, wygrymas ust i lekkie pochylenie ramion znamionowały siłę i ambicję. Miał na sobie koronkowy kaftan - jego ciemnoczerwona skóra androida była nieczuła na zimno.

Grupa, która opuściła kabiny przekaźnikowe, składała się z siedmiu osób; byli to: Clissa, żona Manuela Kruga, Cannelle, młodsza od Manuela, aktualna towarzyszka jego ojca, Leon Spaulding, prywatny sekretarz jego ojca, Nicolo Vargas, który w swoim antarktycznym obserwatorium jako pierwszy odebrał sygnały pozasolarnej cywilizacji, Justin Maladetto, projektant wieży, senator Henry Fearon z Wyonung, wybitny Przedstawiciel Czystki oraz Thomas Buckleman z grupy bankowej Chase-Krug.

- Proszę wszystkich do windy! - zawołał Krug.

- Tędy, proszę państwa! Na sam szczyt!

- Ile metrów będzie miała wieża po ukończeniu? - zapytała Cannelle.

- Tysiąc pięćset metrów - odparł Krug. - Niezwykła, szklana wieża pełna niezwykłych urządzeń! Puścimy je w ruch i będziemy przemawiać do gwiazd!

 

 

 

 

Rozdział trzeci

 

 

 

Na początku był Krug i Krug rzekł: „Niech się staną Kadzie.” I stały się Kadzie.

I Krug wiedział, że były dobre.

I Krug rzekł: „Niech do Kadzi wleją się nukleotydy o wielkiej energii.” I wlano nukleotydy, a Krug zamieszał je, aż stały się jedną masą.

I nukleotydy ukształtowały wielkie molekuły i Krug rzekł: „Niech w Kadzi będą razem ojciec i matka, i niech wydzielą się komórki, i niech w Kadzi zrodzi się życie.”

I zrodziło się życie, gdyż nastąpiło PODWOJENIE. I Krug pokierował PODWOJENIEM, i dodał fluidów swej ręki, i dał im kształt i umysł.

„Niech z Kadzi wyjdą ludzie” - rzekł Krug. - „Niech wyjdą z nich kobiety i niech żyją między nami, silne i pracowite, i niech noszą imię Androidów.”

I tak się stało.

I powstały Androidy, gdyż Krug stworzył je na swoje podobieństwo i ruszyły po obliczu Ziemi, i służyły ludzkości.

Niech będzie pochwalony Krug za swoje dobre uczynki.

 

 

 

 

Rozdział czwarty

 

 

Tego ranka Watchman obudził się w Sztokholmie po czterech godzinach snu. Zbyt dużo, dwie godziny powinny wystarczyć. Wziął prysznic i od razu poczuł się lepiej. Przeciągnął się, napiął muskuły i przyjrzał się w łazienkowym lustrze swemu pozbawionemu owłosienia ciału o czerwonej skórze. Teraz chwila modlitwy.

„Krugu, wyprowadź nas z niewoli! Krugu, wyprowadź nas z niewoli! Krugu, wyprowadź nas z niewoli! Niech będzie pochwalony Krug!”

Błyskawicznie przełknął śniadanie i ubrał się. Blade światło późnego popołudnia sączyło się przez okno. Wkrótce zapadnie noc, ale nie miało to znaczenia - jego umysł pracował w czasie Kanady, czasie wieży. Mógł spać, kiedy chciał, a potrzebował godziny snu na dobę, bowiem nawet ciało androida potrzebowało odpoczynku, choć nie był on tak sztywno zaprogramowany jak u człowieka. Teraz w drogę na plac budowy, by przyjąć codziennych gości.

Android zabrał się do układania koordynat przekaźnika. Nie lubił tych wizyt w wieży; zwalniało to bowiem tempo pracy: należało przedsiębrać nadzwyczajne środki ostrożności, gdy ważni ludzie przebywali na terenie budowy. Watchman zdawał sobie sprawę, że Krug pokłada w nim bezgraniczne zaufanie. Wiedział, że codzienne wizyty Kruga na budowie nie oznaczały nieufności, lecz były naturalną, ludzką emocją.

„Niech Krug mnie chroni” - pomyślał i wszedł do kabiny przekaźnika.

Wyszedł z przekaźnika stojącego w Kanadzie, w cieniu wieży; czekali tu jego asystenci. Odpowiedział na pozdrowienia i jeden z nich podał mu listę gości.

- Czy Krug już jest?

- Przybędzie za pięć minut.

Pięć minut później Krug pojawił się w przekaźniku w towarzystwie swych gości. Watchman nie ucieszył się, widząc w tej grupie Spauldinga, sekretarza Kruga. Byli naturalnymi wrogami, czując do siebie instynktowną antypatię ZRODZONEGO-W-KADZI do ZRODZONEGO-Z-PROBÓWKI, antypatię androida do ektogena. Zresztą, od początku rywalizowali o wpływy wśród najbliższych współpracowników Kruga. Dla androida Spaulding był osobnikiem pełnym podejrzeń niczym fontanna pełna trucizny i miał możliwość podminowywania jego pozycji. Watchman pozdrowił go chłodno, z rezerwą, ale uprzejmie.

Krug poprowadził wszystkich do windy. Watchman jechał na górę wraz z Clissą i Manuelem; gdy podnośnik unosił ich ku szczytowi wieży, android patrzył na czekającego na swoją kolej Spauldinga, ektogena-sierotę, człowieka o ponurej duszy i złośliwym umyśle, do którego Krug miał tyle samo zaufania co do niego.

„Oby wiatry Arktyki doprowadziły cię do destrukcji, ZRODZONY-Z-PROBÓWKI! Obym mógł ujrzeć cię rozbitego o zlodowaciałą ziemię bez nadziei na wyleczenie!”

- Thor, dlaczego ma pan tak groźną minę? - zapytała Clissa Krug.

- Ja?

- Widzę chmury gniewu na pańskiej twarzy.

Watchman wzruszył ramionami.

- Przeprowadzam ćwiczenia z emocji, Mrs Krug. Dziesięć minut miłości, dziesięć nienawiści, dziesięć nieśmiałości, dziesięć egoizmu, dziesięć szacunku i android o wiele bardziej upodabnia się do człowieka.

- Niech pan nie stroi sobie żartów - powiedziała Clissa; miała piękne, czarne oczy, była bardzo młoda, uprzejma i piękna. - Czy mówi pan prawdę?

- Ależ tak, zapewniam panią. Ćwiczyłem właśnie nienawiść, gdy pani mnie zaskoczyła.

- Aż czego składa się to ćwiczenie?

Roześmiał się i dostrzegł, że Manuel przygląda im się kątem oka.

- Innym razem - powiedział Watchman. - Jesteśmy już na miejscu.

Na najwyższym poziomie wieży tkwiły trzy cylindry wind. Wprost nad głową Watchmana drżała szara mgiełka pola siłowego. Niebo także było szare, krótki dzień arktyczny zbliżał się do końca; z północy sunęła ku nim burza śnieżna, zakrywając brzegi zatoki. W sąsiednim cylindrze Krug wychylał się w stronę wnętrza wieży, pokazując coś palcem Bucklemanowi i Vargasowi, a w drugim Spaulding, senator Fearon i Maladetto przyglądali się uważnie satynowej powierzchni potężnego, szklanego elementu, tworzącemu zewnętrzne pokrycie wieży.

- Kiedy będzie ukończona? - zapytała Clissa.

- Prawie za rok - odparł android. - Prace posuwają się zgodnie z planem. Największym problemem technicznym było zapobieżenie rozmrażaniu się ziemi pod budowlą, ale teraz, gdy już sobie z tym poradziliśmy, będziemy mogli budować kilkaset metrów miesięcznie.

- Dlaczego zatem wybrano ten rejon, jeśli grunt nie jest tu stabilny? - pytała Clissa.

- Odosobnienie. Gdy zaczniemy emitować, ultrafale zniszczyłyby wszystkie stacje telekomunikacyjne, przekaźniki i generatory na przestrzeni tysięcy kilometrów kwadratowych. By wybudować swoją wieżę, Krug musiał wybierać pomiędzy Saharą, pustynią Gobi, centrum Australii i arktyczną tundrą. Z przyczyn technicznych, związanych z transmisją, tundra wydawała się najlepsza poza problemem rozmrażającego się podłoża. Krug zadecydował, że budować będziemy tutaj, musieliśmy więc znaleźć rozwiązanie problemu.

- A gdzie znajduje się wyposażenie nadawcze? - zapytał Manuel.

- Zaczniemy je instalować, gdy wieża osiągnie wysokość pięciuset metrów, czyli mniej więcej w połowie listopada.

Do ich uszu dotarły wyjaśnienia Kruga:

- Umieściliśmy już na orbicie pięć satelitarnych stacji wzmacniaczy, tworzących pierścień wokół wieży. Powinno to wystarczyć na wysłanie sygnału na Andromedę pomiędzy wtorkiem a piątkiem.

- Co za wspaniały pomysł! - powiedział senator Fearon, elegancki, zielonooki, z grubym warkoczem rudych włosów. - Jeszcze jeden wielki krok ku dojrzałości ludzkości!

Kurtuazyjnie skłonił głowę w stronę Watchmana i dodał:

- I to dzięki utalentowanym androidom możemy realizować ten cudowny projekt! Bez nich i pańskiej pomocy, Alfa Watchman, byłoby to niemożliwe...

Watchman słuchał i z trudem uprzytomnił sobie, że należałoby się uśmiechnąć. Ten rodzaj uznania nie znajdował aprobaty w jego oczach. Światowy Kongres i senatorzy mieli raczej niewielkie znaczenie... Czy w Kongresie zasiada jakiś android? Czy można byłoby dostrzec jakąś znaczącą różnicę, gdyby tam zasiadał? Niewątpliwie, pewnego dnia Partia Wolności Androidów otrzyma miejsce w Kongresie i trzy lub cztery Alfy zasiądą w tym szacownym miejscu, ale i tak androidy będą traktowane jak przedmioty, a nie jak ludzie. Polityka nie wzbudzała specjalnego zainteresowania Watchmana i nie wiązał z nią specjalnych nadziei. Interesował się natomiast Ruchem Czystki: w społeczeństwie przekaźników, gdzie granice państwowe są przekraczane bez żadnej kontroli ze strony rządów prawodawstwo zanikało w sposób naturalny. Czy coś jest w stanie przeważyć prawa zwyczajowe? Mimo wszystko Watchman wiedział doskonale, że progresywna czystka pochłonie samych reprezentantów czystki, czego najlepszym dowodem był sam senator Henry Fearon. Co za paradoks: członek partii antyrządowej zasiada w samym rządzie i w każdych wyborach walczy o to, by utrzymać swoje stanowisko!

Fearon długo wychwalał przemysł wytwórczy androidów, aż wreszcie Watchman poruszył się nerwowo - jeśli ta wizyta potrwa jeszcze dłużej, wówczas nastąpi przerwa w pracy, a należy koniecznie przestrzegać planu. Wreszcie, ku jego wielkiej uldze, Krug dał znak do zjazdu na dół. Gdy wszyscy znaleźli się już przy podstawie wieży, Watchman odprowadził ich do centrum kontroli i poprosił, by przyjrzeli się, w jaki sposób odbywa się kierowanie budową. Sam zasiadł w fotelu podłączeniowym i dołączył komputer do wejścia na swym lewym przedramieniu, kątem oka dostrzegając wykrzywienie ust Spauldinga. Ciekawe, co to skrzywienie mogło oznaczać? Pogardę czy zazdrość? Pomimo swego doświadczenia w stosunkach z ludźmi Watchman nie potrafił precyzyjnie zgłębić natury emocji ludzkich. Ody jednak poziom połączenia ustabilizował się i impulsy z komputera przepłynęły do jego mózgu - natychmiast zapomniał o Spauldingu.

Teraz miał wrażenie, jakby patrzył tysiącem oczu i widział wszystko, co działo się na placu budowy w promieniu wielu kilometrów. Był sprzężony z komputerem, ze wszystkimi jego urządzeniami peryferyjnymi, czujnikami, sondami i terminalami. Po co tracić czas na rutynowe wydawanie poleceń, jeśli można wyprodukować androida, który stanowić będzie integralną część komputera? Przepływ informacji przez mózg wprawiał Watchmana w ekstazę.

Karta utrzymania. Organizmy współpracujące. System koordynacji siły roboczej. Poziom zamrażania. Wieża była organizmem, składającym się z ogromnej ilości komórek, a on był koordynatorem tego organizmu. Przez niego przepływały wszystkie informacje, a on je akceptował, odrzucał i korygował. Czy stosunek seksualny przypomina to właśnie, czego doświadczał w takich chwilach? Te drgania życia we wszystkich włóknach nerwowych, to wrażenie rozszerzania się aż do granic poznania ciała, wchłanianie lawiny bodźców? Watchman chciałby to wiedzieć. Sterował teraz transportem szklanych bloków, koordynował prace w laboratoriach, opracowywał jadłospis na jutro, weryfikował stabilność wieży, przekazywał dane na temat wydatków ekspertom finansowym Kruga, regulował temperaturę gleby w promieniu dwóch kilometrów, łączył dziesiątki funkcji w jednej sekundzie i gratulował sam sobie zręczności, z jaką to wykonywał. Żaden człowiek nie byłby w stanie zrównać się z nim, wiedział o tym, nawet gdyby istniał sposób bezpośredniego podłączenia człowieka do komputera. Watchman dysponował teraz pełnią możliwości maszyny oraz uniwersalną niezależnością ludzkiego umysłu. Jeżeli nie brać pod uwagę braku możliwości reprodukowania się, był najlepszy...

Nagle przez jego świadomość przemknęła czerwona błyskawica: wypadek na placu budowy! Po zmrożonym gruncie rozlewała się krew androida. Lekkie drżenie umysłu i cała scena pojawiła się przed oczami Watchmana: awaria północnego podnośnika i upadek szklanego bloku z wysokości dziewięćdziesięciu metrów, który zarył się w gruncie. Kilka metrów dalej zwijał się z bólu ranny android; trzy roboty pospieszyły już na miejsce wypadku, czwarty zdążył wpić metalowe palce w powierzchnię bloku.

Wstrząśnięty Watchman odłączył się od komputera - gwałtowna przerwa w przepływie informacji oszołomiła go. Tuż nad jego głową ekran pokazywał całą scenę z okrutnym realizmem; Clissa Krug odwróciła się i skryła twarz na piersi męża, na twarzy Manuela malował się niesmak. Jego ojciec był zirytowany wypadkiem, natomiast pozostali goście wyglądali raczej na zaniepokojonych niż poruszonych. Watchman zorientował się nagle, że spogląda na lodowato obojętną twarz Leona Spauldinga, małego, wychudłego człowieczka, niemal pozbawionego umięśnienia.

- Wada systemu - sucho stwierdził Watchman. - Zdaje się, że komputer błędnie zinterpretował sygnały i upuścił blok.

- Ale to pan kierował w tym momencie komputerem, nieprawdaż? - zapytał Spaulding. - Proszę nie umniejszać swojej odpowiedzialności.

Android zrezygnował z dalszej dyskusji.

- Proszę mi wybaczyć, ale są ranni i, bez wątpienia, zabici. Moja obecność na miejscu wypadku jest nieodzowna.

Ruszył w kierunku drzwi.

- Niewybaczalna niedbałość... - wymamrotał Spaulding.

Watchman wyszedł i idąc w stronę miejsca wypadku zaczął się modlić.

 

 

 

 

Rozdział piąty

 

 

- Nowy Jork - powiedział Krug. - Biuro.

On i Spaulding wkroczyli do kabiny przekaźnikowej, gdzie przenikające się nawzajem zielone pola dzieliły pomieszczenie na dwie części. Ukryte dyskretnie generatory przekaźnikowe były podłączone do głównego generatora budowy. Krug nie zadał sobie trudu sprawdzenia współrzędnych, podanych przez Spauldinga - darzył swoich współpracowników całkowitym zaufaniem, choć przecież wystarczyłoby minimalne zniekształcenie i atomy Simeona Kruga rozwiałyby się na wietrze bez najmniejszej nadziei odnalezienia. Pomimo tego Krug bez wahania wkroczył w pulsacje zielonych pól.

Żadnego wrażenia. Krug został zdezintegrowany i pływ nadkomórek przerzucił go tysiące kilometrów dalej, do nastrojonego receptora, gdzie ciało zostało zmaterializowane. Pole przekaźnika rozbijało ludzkie ciało na cząsteczki subatomowe tak szybko, że żadna komórka nie miała czasu na zarejestrowanie bólu; powrót do życia następował równie szybko.

Zdrów i cały Krug wynurzył się z kabiny przekaźnika wprost w swoim biurze z nieodstępnym Spauldingiem przy boku.

- Proszę się zająć Cannelle - powiedział Krug. - Przybędzie na dół. Nie chcę, by mi przeszkadzano przynajmniej przez godzinę.

Spaulding wyszedł. Krug zamknął oczy. Bardzo przejął się wypadkiem na budowie. Nie był to pierwszy wypadek od początku budowy wieży i na pewno nie ostatni. Dziś przerwane zostało życie androidów, ale było to mimo wszystko życie, a strata życia, strata energii, strata czasu zawsze wzbudzały w nim gniew. Jak budowa może postępować, jeśli elementy spadają na dół? A jeśli wieża nie powstanie, to w jaki sposób wysłać w przestrzeń wiadomości od ludzi? Jak można inaczej zdobyć odpowiedzi na podstawowe pytania? Krug cierpiał; był prawie zrozpaczony ogromem zadania, jakie przed nim stanęło.

W chwilach zmęczenia lub napięcia Krug odnosił nieomal chorobliwe wrażenie, że jego ciało było więzieniem, powstrzymującym duszę. Zmarszczki tłuszczu na brzuchu, bolesna sztywność karku, lekkie drżenie lewej powieki, słabe, ale ciągłe parcie na pęcherz, woda w kolanie - wszystko to przypominało mu, że jest śmiertelny. Jego ciało zbyt często mówiło mu o tej absurdalnej prawdzie. Ten worek skóry, kości, krwi, żył i żyłek, który psuł się z roku na rok, a nawet z godziny na godzinę. Cóż szlachetnego było w tej kupie protoplazmy? Jednakże pod zbroją czaszki tykał wieczny strażnik - mózg, niczym bomba zegarowa, zagrzebana w błocie. Krug gardził swoim ciałem, szacunek odczuwał jedynie do mózgu, a raczej dla ludzkiego mózgu w ogóle. Prawdziwa esencja Kruga znajdowała się w tej masie szarych komórek, a nie we flakach, nie w bokach czy piersi, ale w umyśle. Ciało psuło się na swoim właścicielu, ale umysł docierał do najodleglejszych galaktyk.

- Przesłanie... - bezwiednie głośno powiedział Krug.

Dźwięk jego głosu spowodował wysuniecie się ze ściany małej, wibrującej tablicy i do biura weszły trzy żeńskie androidy, stale oczekujące na sygnał i gotowe do usług. Ich szczupłe ciała były nagie; były to standardowe modele Gamma, które - poza niewielkimi danymi, zaprogramowanymi genetycznie - mogły być przeprogramowywane. Androidy miały małe, sterczące piersi, płaskie brzuchy, zgrabne talie i krągłe pośladki. Wyposażono je we włosy i w brwi, ale reszta ciała pozbawiona była owłosienia, co nadawało im dziwnie aseksualny wygląd. Pomimo tego ślad seksu zarysowywał się niedwuznacznie miedzy smukłymi udami i Krug - gdyby miał nieco zboczony gust - mógłby znaleźć tam potwierdzenie męskości, ale jego upodobania nigdy nie zdążały w tym kierunku. Krug dał tworzonym przez siebie androidom normalne narządy płciowe, ponieważ chciał, by jego dzieła wyglądały jak ludzie (poza niezbędnymi modyfikacjami) i mogły wykonywać wszystkie ludzkie prace. Był to świadomy wybór: tworzenie syntetycznych ludzi, a nie budowa maszyn.

Trzy androidy rozebrały go i zaczęły masować mięśnie; Krug leżał na brzuchu, poddając się bezwolnie zabiegom. Poprzez przestrzeń biura skoncentrował się na wiszącym na przeciwnej ścianie obrazie. Pokój umeblowany był bardzo prosto, niemal surowo: wielki prostokąt receptora informacyjnego, mała, czarna rzeźba i ciemna zasłona, która na życzenie odsłaniała panoramę Nowego Jorku w dole. Stonowane światło utrzymywało pomieszczenie w półmroku, co pozwalało podziwiać żółte plamy luminescencji na jednej ze ścian.

Było to przesłanie z gwiazd.

Obserwatorium Vargasa zarejestrowało serię słabych impulsów radiowych o częstotliwości dziewięciu tysięcy stu megaherców: dwa piki, pauza, cztery piki, pauza, pik i tak dalej. Seria powtórzyła się tysiąc razy w ciągu dwóch dni, po czym sygnały ustały. Miesiąc później sygnały powtórzyły się na częstotliwości tysiąc czterysta dwadzieścia jeden megaherców i na fali dwudziestojednocentymetrowej, zawsze po tysiąc razy. Po kolejnym miesiącu sygnały powtórzyły się na fali dwa razy krótszej i dwa razy dłuższej, w dalszym ciągu po tysiąc razy, a wreszcie Vargas mógł obserwować optyczny sygnał, przekazywany przez intensywny promień o długości fali pięciu tysięcy angstremów. Seria zawierała ciągle te same sygnały, grupy krótkich impulsów: 2... 4... 1... 2... 5... 1... 3... 1. Każda grupa serii była odseparowana od następnej znaczącą przerwą, a kolejne grupy sygnałów rozdzielone były dłuższymi przerwami. Bez wątpienia było to przesłanie. Dla Kruga seria 2-4-1, 2-5-1, 3-1 stała się świętą liczbą, pierwszym symbolem Nowej Kabały. Nie tylko zresztą graficzny obraz sygnału połyskiwał w jego biurze, bowiem jednym ruchem palca mógł wywołać jego akustyczny obraz na różnych częstotliwościach, a czarna statua generowała świetlne kręgi o barwach odpowiadających kolejnym sekwencjom sygnału. Przesłanie z gwiazd było obsesją Kruga, który cały poświęcił się wysłaniu odpowiedzi. Nocą, stojąc pod niebem pełnym lśniących gwiazd, obserwował je i myślał: „Jestem Krug, jestem Krug, jestem tutaj, czekam, zacznijcie znów mówić!” Odrzucał możliwość, że sygnał z gwiazd mógł być czymś innym niż świadomą próbą skomunikowania się z ludźmi. Poświęcił wszystko, by wysłać odpowiedź.

- Czy istnieje możliwość, że przesłanie jest rodzajem naturalnego fenomenu? - Absolutnie nie. Natężenie sygnałów, które nam przekazano wskazuje, że kryje się za tym świadomość. Ktoś usiłuje nam coś przekazać.

- Czy te liczby mają jakiś sens? Czy kryje się za nimi inteligencja? - Nie znaleziono w nich żadnego ukrytego przesłania matematycznego, tworzą jedynie matematyczny ciąg. Usiłowano je zinterpretować jako kryptogramy na co najmniej pięćdziesiąt sposobów - wszystkie równie pomysłowe, co i podejrzanie naciągane. Uważamy, że liczby te zostały dobrane przypadkowo.

- Czemu może więc służyć przesłanie, nie zawierające żadnej treści? - Przesłanie jest wiadomością samą w sobie, to wołanie do galaktyk. Ono nam mówi: „Słuchajcie, posiadamy technikę, która umożliwia nam emisję sygnałów, jesteśmy zdolni do racjonalnego myślenia, chcemy nawiązać kontakt!”

- Zakładając, że ma pan rację, jaką formę odpowiedzi pan proponuje? - Mam zamiar odpowiedzieć po prostu: „Halo! Słyszymy was, odebraliśmy wasze przesłanie, jesteśmy inteligentni, pozdrawiamy was! Jesteśmy ludźmi, nie jesteście sami w Kosmosie!”

- W jakim języku będzie pan przemawiał? - W języku matematyki, sygnałami następującej kolejności: „Halo! Halo! 3.14159, słyszycie? 3.14159, stosunek długości okręgu do jego średnicy!”

- Ale jak pan im to przekaże? Laser? Fale radiowe?

- To zbyt wolne, zbyt wolne. Nie mam czasu, by czekać wiele lat na odpowiedź. Będziemy przemawiać do gwiazd przy pomocy tachjonów. Opowiem ludowi gwiazd o Simeonie Krugu.

Krug zadrżał na stole - androidy w dalszym ciągu masowały jego ciało. Czy próbują wygnieść na jego kościach mistyczne liczby? 2-4-1, 2-5-1, 3-1? Gdzie jest brakujące 2? Ale jaki jest sens tego sygnału? Żaden. Przypadek. Przypadek, strzępy informacji bez znaczenia, nic poza liczbami, następującymi po sobie w sposób abstrakcyjny, a mimo to niosące najważniejsze przesłanie, jakie kiedykolwiek otrzymał Wszechświat.

Jesteśmy tu.

Jesteśmy tu.

Jesteśmy tu.

I Krug odpowie. Zadrżał z radości na myśl o prawie ukończonej wieży i o tachjonach, pędzących ku galaktykom. Krug odpowie, Krug-człowiek interesu, Krug-magnat spragniony złota, Krug-przemysłowiec, Krug-wieśniak, Krug-ignorant. Ja! Ja! Krug! Krug!

- Wyjdźcie! - krzyknął na androidy. - Wystarczy!

Dziewczyny odeszły od stołu, a Krug podniósł się, włożył powoli ubranie i przeszedł przez pokój, by położyć rękę na żółtych światełkach.

- Przesłanie? - zapytał sam siebie.

W pokoju pojawiła się głowa i ramiona Spauldinga na niewidocznym ekranie przestrzennym.

- Jest tu doktor Vargas - powiedział sekretarz. - Czeka w planetarium. Czy zechce go pan przyjąć?

- Naturalnie, idę. A Cannelle?

- Wróciła do Ugandy. Czeka na pana w domu nad jeziorem.

- A mój syn?

- Przeprowadza inspekcję fabryk w Duluth. Czy przekazać mu jakieś pańskie instrukcje?

- Nie, wie, co ma robić - odparł Krug. - Teraz zobaczę się z Vargasem.

Twarz Spauldinga zniknęła. Krug wszedł do windy i po chwili był już pod kopułą planetarium, usytuowanym na dachu budynku, gdzie szczupła drobna postać przechadzała się od ściany do ściany. Po lewej stronie pomieszczenia stały szklane gabloty, w których wyeksponowano osiem kilo proteotydów Alfa z Centaura V, po prawej stronie szklana bania z dwudziestoma litrami fluidu, wydestylowanego z metanowego mosza z Plutona.

Vargas był małym, energicznym człowieczkiem o jasnej skórze, dla którego Krug czuł pełen ufności szacunek jako do tego, który całe swoje życie poświecił na poszukiwania obcych cywilizacji i który opanował wszystkie aspekty problemu komunikacji międzygwiezdnej. Pasja Vargasa pozostawiła na nim widzialne piętno: piętnaście lat wcześniej, nieostrożnie manipulując teleskopem, został poparzony i oszpecony. Promieniowanie wypaliło mu całą lewą stronę twarzy, a Vargas nie chciał operacji plastycznej, co było raczej rzadkie w czasach, gdy powszechnie poddawano się upiększaniu.

Vargas uśmiechnął się - jak zwykle, gdy widział Kruga.

- Wieża jest wspaniała! - powiedział.

- Dopiero będzie - poprawił go Krug.

- Nie, nie, już jest wspaniała. Cóż za wspaniały kształt, Krug! Co za masa! Czy pan wie, co pan buduje, przyjacielu? To pierwsza katedra ery galaktycznej! W przyszłości, po tysiącach lat, długo po tym, gdy wieża przestanie już funkcjonować jako centrum komunikacyjne ludzie będą tu przybywać, by klęczeć przed pomnikiem ludzkiego geniuszu. I nie tylko ludzie...

- Podoba mi się ta idea: katedra! - powiedział Krug i dostrzegł sześcian informacyjny, który lśnił w dłoni Vargasa. Co pan tam ma?

- Prezent.

- Prezent?

- Prześledziliśmy drogę sygnałów aż do ich źródła - odparł Vargas. - Pomyślałem, że chciałby pan zobaczyć tę gwiazdę...

Krug aż się poderwał.

- Dlaczego czekał pan z tym aż tyle czasu? Dlaczego nie powiedział mi pan o tym na wieży?

- Wieża to pańska duma, to zaś - moja. Czy miałem zabierać na pańską wieżę mój sześcian?

Krug niecierpliwie wskazał odtwarzacz; Vargas wsunął sześcian w gniazdo i zaktywizował sondę. Wiązki niebieskiego światła rozproszyły się wśród koronek soczewek, ukazując fragmenty informacji. Teraz na kopule planetarium rozbłysnął fragment nieba. Krug poruszał się po niebie j...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.