[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Autor: Robert Silverberg

Tytul: Pasażerowie

 

(Passangers)

 

Z "NF" 2/95

 

 

   Czuję się kompletnie rozbity. Okruchy pamięci odpłynęły

jak dryfująca kra. Tak jest zawsze, kiedy opuszcza nas

Pasażer. Nigdy nie możemy być pewni tego wszystkiego, co

robiły nasze wypożyczone ciała. Mamy tylko niewyraźne

wspomnienia, ślady. 

   Jak piasek przyklejony do wrzuconej w ocean butelki. Jak

pulsowanie w amputowanych nogach. 

   Wstaję. Próbuję się pozbierać. Mam potargane włosy;

czeszę się. Moja twarz jest blada i wymięta; za mało spałem.

Czuję kwaśny smak w ustach. Czy mój Pasażer jadł jakieś

świństwa moimi ustami. Oni to robią. Oni mogą zrobić

wszystko. 

   Jest poranek.

   Szary, nieokreślony poranek. Przez chwilę wyglądam przez

okno, potem drżącą dłonią zasłaniam okno i przyglądam się

szarym, nieokreślonym zasłonom. Mój pokój wygląda

nieporządnie. Czy była tu kobieta? Popielniczki są pełne. 

Oglądając pety znajduję kilka ze śladem szminki. Tak,

najwyraźniej musiała tu być kobieta. 

   Dotykam pościeli. Jest wciąż ciepła. Obydwie poduszki są

zgniecione. Jednak jej już nie ma, Pasażera też nie ma -

jestem sam. 

   Ile czasu to trwało tym razem?

   Podnoszę słuchawkę i dzwonię do Centrali.

   - Którego dziś mamy? 

   Nieokreślony, kobiecy głos z komputera odpowiada:

   - Piątek, czwarty grudnia 1987.

   - Godzina?

   - Dziewiąta pięćdziesiąt jeden. Czasu wschodniego.

   - Prognoza pogody?

   - Przewidywana temperatura trzydzieści do trzydziestu

ośmiu stopni. Obecnie temperatura wynosi trzydzieści jeden

stopni. Wiatr północny, szesnaście mil na godzinę. Opadów

nie przewiduje się. 

   - Co proponujecie na kaca?

   - Jedzenie czy lekarstwo?

   - Wszystko jedno - mówię. 

   Komputer przez chwilę myśli. A wreszcie decyduje się na

jedno i drugie i uruchamia moją kuchnię. Z małego kranu leje

się zimny sok pomidorowy. Jajka zaczynają skwierczeć na

patelni. Z apteczki dostaję czerwony płyn. Centralny

komputer jest zawsze taki opiekuńczy. Zastanawiam się, czy

kiedykolwiek bywa opanowany przez Pasażera. Jakie to

musiałoby być dla nich ekscytujące! Na pewno ciekawiej jest

wypożyczyć sobie milion umysłów z Centrali niż żyć przez

chwilę w ułomnej, ograniczonej duszy zużytej ludzkiej

istoty! 

   Czwarty grudnia, jak powiedziała Centrala. Piątek. A więc

Pasażer opanował mnie na trzy doby. 

   Piję czerwony płyn i próbuję ostrożnie uporządkować

wspomnienia. To jest tak, jakbym badał otwartą ranę. 

   Pamiętam wtorkowy poranek. Kiepski dzień w pracy. Żaden

wykres nie wyszedł tak, jak powinien. Majster zdenerwowany;

był opanowany przez Pasażera trzy razy w ciągu pięciu

tygodni, jego dział pogrążył się w kompletnym chaosie, a

bożonarodzeniowa premia przepadła. Mimo że zwyczajowo nie

karze się nikogo za straty spowodowane przez obecność

Pasażerów, majster boi się chyba, że zostanie potraktowany

nie najlepiej. Przechodzimy trudny okres. Sprawdzanie

wykresów, zmaganie się z programem komputerowym,

weryfikowanie danych po dziesięć razy. Wynik - szczegółowe

przewidywania wahań cen ubezpieczeń społecznych od lutego do

kwietnia 1988.  Po południu mamy spotkanie, w czasie którego

powinniśmy omówić wnioski wypływające z wykresów. 

   Nie pamiętam wtorkowego popołudnia. 

   Wtedy musiał mnie opanować Pasażer. Może w pracy. Może w

wykładanej mahoniem sali konferencyjnej, w czasie spotkania. 

Wokół mnie zmartwione twarze; kaszlę, przechylam

się, spadam z krzesła. Smutno potrząsają głowami. Nikt do

mnie nie podchodzi. Nikt mnie nie zatrzymuje. Przeszkodzenie

komuś, kto jest opanowany przez Pasażera, jest zbyt

niebezpieczne. Istnieje możliwość, że obok czai się drugi

Pasażer w bezcielesnej formie i też szuka ofiary. 

Wszyscy mnie omijają. Wychodzę z budynku. 

   A co potem? 

   Siedząc w moim pokoju w szary piątkowy ranek i jedząc

jajecznicę, staram się zrekonstruować trzy ostatnie noce. 

   Oczywiście, jest to niemożliwe. W czasie ataku świadomość

funkcjonuje normalnie, ale kiedy Pasażer się wycofuje,

prawie wszystkie wspomnienia znikają. Pozostaje tylko jakby

lekki osad bladych i nierealnych obrazów. Ofiara nie jest

już potem dokładnie taką samą osobą. Chociaż nie może sobie

przypomnieć szczegółów tego, co przeszła, jest zmieniona

przez te doświadczenia. 

 

   Próbuję sobie przypomnieć. 

   Dziewczyna? Tak - szminka na niedopałkach papierosów.

Poza tym seks, tu, w moim pokoju. Młoda? Stara? Blondynka?

Ciemna? Wszystko jest jakby zamglone. Jak zachowywało się

moje wypożyczone ciało? Czy byłem dobrym kochankiem? Kiedy

jestem sobą, staram się. Trzymam formę. Mam trzydzieści

osiem lat i mogę rozegrać trzy sety na korcie tenisowym w

letnie popołudnie. Mogę sprawić, że kobieta zabłyśnie tak,

jak powinna. Nie chwalę się, po prostu stwierdzam fakty. 

Każdy ma jakieś zdolności. Ja mam właśnie takie. 

   Ale Pasażerowie, jak mi mówiono, czerpią złośliwą

przyjemność z przeinaczania naszych talentów. A gdyby mojemu

Pasażerowi sprawiło radość znalezienie mi kobiety i

zmuszenie mnie do wielokrotnego niepowodzenia? 

   Nie podoba mi się ta myśl. 

   Mój umysł powoli odzyskuje jasność. Lekarstwo przepisane

przez Centralę działa szybko. Jem, golę się, stoję pod

prysznicem, aż moja skóra jest całkiem czysta. Gimnastykuję

się. Czy Pasażer robił moje ćwiczenia w środę i w czwartek? 

Prawdopodobnie nie. Muszę to nadrobić. Zbliżam się już do

wieku średniego, kiedy nie jest łatwo utrzymać formę. 

   Dwadzieścia razy dotykam palcami stóp. Kolana mam proste. 

   Wyrzucam nogi w powietrze. 

   Robię pompki. 

   Moje ciało reaguje bólem, musiało być źle traktowane. To

jest pierwszy moment pełnej świadomości: czuję wewnętrzne

drżenie, wiem, że znów jestem pełen energii. 

   Teraz potrzebuję świeżego powietrza. Szybko ubieram się i

wychodzę. Nie muszę dziś iść do pracy. Wiedzą, że od wtorku

jestem opanowany przez Pasażera i nie muszą się dowiedzieć,

że w piątek o świcie mnie opuścił. Zrobię sobie wolne. 

Pochodzę po ulicach, poruszam się, wynagrodzę mojemu ciału

nadużycia, których się dopuściłem. 

   Wchodzę do windy. Zjeżdżam pięćdziesiąt pięter w dół. 

Wychodzę na grudniowe powietrze. 

   Wokół mnie wznoszą się wieżowce Nowego Jorku. 

   Po ulicach przesuwają się strumienie samochodów. Kierowcy

niespokojnie rozglądają się dookoła. Nigdy nie wiadomo,

kiedy jadący kierowca sąsiedniego samochodu zostanie

opanowany. W chwili nadejścia Pasażera zawsze następuje

moment braku koordynacji. Wiele osób ginie w ten sposób na

naszych ulicach i autostradach, ale nigdy nie jest to

Pasażer. 

   Ruszam bez celu. Przecinam Czternastą Ulicę, idę dalej w

kierunku północnym, słuchając delikatnego dźwięku silników. 

Widzę chłopca wyskakującego na ulicę. Musiał zostać

opanowany. Na rogu Piątej i Dwudziestej Drugiej zbliża się

zamożnie wyglądający, gruby mężczyzna, ma przekręcony

krawat, poranny "Wall Street Journal" wystaje mu z kieszeni

płaszcza. Chichocze. Wystawia język. Opanowany. Opanowany. 

Omijam go szerokim łukiem. Szybko podchodzę do przejścia

podziemnego pod Trzydziestą Czwartą Ulicą w kierunku Queens,

zatrzymuję się na chwilę, żeby popatrzeć na dwie młode

dziewczyny, które kłócą się stojąc na brzegu chodnika. Jedna

z nich jest Murzynką. W jej oczach widzę strach. Druga

spycha ją na jezdnię. Opanowana. Ale Pasażer nie ma zamiaru

mordować, szuka tylko przyjemności. Czarna dziewczyna upada

skulona, cała drży. Zrywa się do ucieczki. Druga dziewczyna

wkłada długie pasmo jasnych włosów do ust i zaczyna żuć. 

Budzi się. Wygląda na zdziwioną. 

   Odwracam oczy. Nie należy patrzeć, kiedy ktoś powraca do

siebie. Taka jest moralność opanowanych; mamy dużo nowych

zwyczajów w tych ciężkich dniach. 

   Śpieszę się. 

   Gdzie ja idę tak szybko? Przeszedłem już ponad milę. 

Chyba idę w jakimś określonym kierunku, tak jakby Pasażer

wciąż czaił się w mojej czaszce i popędzał mnie. Ale wiem,

że tak nie jest. Na razie przynajmniej pozostaję wolny. 

   Ale czy można być tego naprawdę pewnym? 

   Cogito ergo sum nie da się już zastosować. Myślimy, nawet

kiedy jesteśmy opanowani przez Pasażera, żyjemy wtedy w

cichej desperacji, niezdolni do powstrzymania się od

działań, choćby najbardziej strasznych, choćby prowadzących

do samozniszczenia. Z pewnością potrafię odróżnić,

kiedy pozostaję we władaniu Pasażera, a kiedy jestem wolny. Ale

może tylko tak mi się wydaje. Może jestem opanowany przez

szczególnie złośliwego Pasażera, który w ogóle mnie nie

opuszcza, ale który wycofał się do odległych zakamarków

mojego mózgu, pozostawiając wrażenie wolności, podczas kiedy

naprawdę cały czas z ukrycia kieruje mną w jakichś sobie tylko

znanych celach. 

   Czy w ogóle możemy osiągnąć więcej niż wrażenie wolności? 

   Ale denerwujące jest, że mogę być opanowany nie

uświadamiajac sobie tego. Jestem całkiem spocony i to wcale

nie od szybkiego marszu. Zatrzymaj się. Stań tutaj. Dlaczego

musisz iść? Jesteś na Czterdziestej Pierwszej ulicy. Tu jest

biblioteka. Nic cię nie gna. Zatrzymaj się na chwilę, mówię

sobie. Odpocznij na schodkach biblioteki. 

   Siadam na zimnym kamieniu i mówię sobie, że tę decyzję na

pewno podjąłem samodzielnie. 

   Czy aby na pewno? Stary problem: wolna wola czy

determinizm, sprowadzony do najgłupszego wymiaru. 

Determinizm nie jest już abstrakcją powstałą w umyśle

filozofa; to zimne, obce macki wślizgujące się między zwoje

mózgowe. Pasażerowie przybyli trzy lata temu. Od tego czasu

zostałem opanowany pięć razy. Nasz świat zmienił się. Ale

dostosowujemy się nawet do tego. Przyzwyczailiśmy się. Mamy

nowe zwyczaje. Życie toczy się dalej. Nasz rząd rządzi,

parlament zbiera się, giełdy jak zwykle przeprowadzają

transakcje. Znaleźliśmy metody na odrobienie tych okresów

bezcelowego wyniszczenia. To jedyny sposób. Cóż innego

możemy zrobić? Ugiąć się? To wróg, z którym nie możemy

walczyć; co najwyżej przetrwać. Tak więc staramy sie

przetrwać. 

   Kamienne stopnie są zimne. W grudniu niewiele osób tu siada. 

   Mówię sobie, że zrobiłem ten długi spacer z własnej woli,

że zatrzymałem się z własnej woli, że żaden Pasażer nie

panuje teraz nad moim mózgiem. Może. Może. Nie mogę poddać

się myśli, że nie jestem wolny. 

   Czy zdarza się, zastanawiam się, że Pasażer zostawia

jakiś rozkaz? Pójdź w to miejsce, zatrzymaj się tam? To też

jest możliwe. 

   Rozglądam się wokół patrząc na innych ludzi

siedzących tak jak ja na stopniach biblioteki. 

   Stary człowiek, z oczami bez wyrazu, rozłożył sobie

gazetę. Obok mniej więcej trzynastoletni chłopiec.  Dalej

brzydka kobieta. Czy oni wszyscy są opanowani? Pasażer

wydaje się krążyć dziś wokół mnie. Im wcześniej obserwuję

opanowanych, tym większą mam pewność, że chwilowo jestem

wolny. Ostatnim razem miałem między atakami trzy miesiące

bycia sobą. Niektórzy ludzie, jak słyszałem, prawie zawsze

są opanowani przez obcych. Ich ciała cierpią, a oni doznają

tylko momentów wolności, niekiedy dzień, innym razem tydzień

albo godzina. Nie udało nam się ustalić, ilu Pasażerów

zamieszkuje nasz świat. Może miliony. A może tylko pięciu. 

Kto to może wiedzieć? 

   Drobne płatki śniegu padają z szarego nieba. Centrala

powiedziała, że nie przewidują dziś opadów. Czy Centrala też

jest dziś opanowana? 

   Zauważam dziewczynę. 

   Siedzi niedaleko, pięć schodków wyżej. Czarna sukienka

podwinęła się lekko odsłaniając zgrabne nogi. Dziewczyna

jest młoda. Ma gęste rudobrązowe włosy. Z tej odległości nie

mogę rozpoznać koloru oczu. Wiem tylko, że są jasne. Ubrana

jest bardzo prosto. Nie ma jeszcze nawet trzydziestu lat.

Otula się ciemnozielonym płaszczem.  Szerokie usta

pomalowane lekko czerwoną szminką, wąski nos, starannie

wyskubane brwi. 

   Znam ją. 

   Wiem, że spędziłem z nią trzy ostatnie noce w moim

pokoju. To była ona. Przyszła do mnie opanowana, a ja,

opanowany, spałem z nią. Jestem tego pewien. Wspomnienia

wracają; widzę jej szczupłe, nagie ciało na moim łóżku. 

   Jak to się dzieje, że to pamiętam? 

   Wrażenie jest zbyt silne, żeby mogło być iluzją. 

Najwyraźniej ten fakt pozwolono mi zapamiętać z niewiadomego

powodu. Pamiętam więcej. Przypominam sobie, jak cicho

wzdychała z zadowolenia. Wiem, że moje ciało nie zawiodło mnie

przez te trzy noce, i że potrafiłem zaspokoić jej potrzeby. 

   I jeszcze coś. Wspomnienie niewyraźnych dźwięków

muzyki; zapach młodości w jej włosach; szum zimowych drzew.

W jakiś sposób ona przenosi mnie do czasów niewinności,

kiedy byłem młody, a dziewczyny stanowiły dla mnie

tajemnicę; czas przyjęć i tańców, czas ciepła i sekretów. 

   Coś mnie do niej ciągnie. 

   To objaw złego wychowania. W złym stylu jest zbliżyć

się do kogoś, kogo się spotkało, kiedy było się opanowanym

przez Pasażera. Takie zetknięcie nie daje żadnych

przywilejów; obcy pozostaje obcym, niezależnie od tego, co

ty i ona robiliście czy mówiliście przez ten czas, który

niechcący spędziliście razem. 

   Mimo wszystko ciągnie mnie do niej. 

   Dlaczego chcę łamać utarte zwyczaje? Dlaczego, tak po

prostu, gwałcę obowiązujące prawa? Nigdy przedtem tego nie

robiłem. Zawsze byłem taki sumienny. 

   Jednak wstaję i idę wzdłuż stopnia, na którym siedziałem,

aż znajduję się naprzeciwko niej, patrzę do góry, a ona

automatycznie krzyżuje nogi, jakby zdając sobie sprawę, że

pozycja, w której siedziała nie jest zbyt przyzwoita. Po tym

geście poznaję, że teraz nie jest opanowana. Nasze oczy

spotykają się. Jej źrenice są brązowo-zielone. Jest piękna i

staram się odnaleźć w pamięci więcej szczegółów naszego

poprzedniego spotkania. 

   Wchodzę na kolejne stopnie, aż staję tuż przed nią. 

   - Cześć - mówię. 

   Spogląda na mnie obojętnie. Chyba mnie nie rozpoznała.

Jej oczy są jakby matowe, często tak bywa zaraz po odejściu

Pasażera. Zaciska usta i patrzy na mnie taksującym wzrokiem. 

   - Cześć - odpowiada chłodno. - Chyba się nie znamy.

   - Nie. Nie znamy się, ale mam wrażenie, że nie chcesz w

tej chwili być sama. Ja na pewno nie. - Próbuję przekonać ją

spojrzeniem, że mam uczciwe zamiary. - Chyba będzie padał

śnieg - mówię. - Może znajdziemy jakieś cieplejsze miejsce? 

Chciałbym z tobą porozmawiać. 

   - O czym?

   - Chodźmy stąd, wtedy ci powiem. Nazywam się Charles Roth.

   - Helen Martin.

   Wstaje. Nadal jest chłodna, obojętna, podejrzliwa, czuje

się niepewnie. Ale przynajmniej zgodziła się pójść ze mną.

To dobry znak. 

   - Chyba za wcześnie na drinka? - pytam. 

   - Nie wiem. Właściwie nie mam pojęcia, która jest godzina.

   - Z pewnością przed dwunastą.

   - Mimo wszystko napiję się - mówi i obydwoje

uśmiechamy się. 

   Idziemy do baru po drugiej stronie ulicy. Siedząc

naprzeciwko siebie, wolno sączymy drinki, ona daiquiri, ja

krwawą mary. Odprężyła się trochę. Zadaję sobie pytanie,

czego właściwie od niej chcę. Tak, jej towarzystwo sprawia

mi przyjemność. A jej towarzystwo w łóżku? Przecież miałem

już tę przyjemność, przez trzy noce, mimo że ona o tym nie

wie. Jednak chcę czegoś więcej. Czegoś więcej. Czego? 

   Ma zaczerwienione oczy. Niewiele spała przez ostatnie

trzy noce. 

   - Czy to było bardzo nieprzyjemne? - pytam.

   - Co?

   - Pasażer.

   Na jej twarzy widzę gwałtowną reakcję.

   - Skąd wiesz, że miałam Pasażera?

   - Wiem.

   - Nie powinniśmy o tym mówić.

   - Nie widzę w tym nic złego - mówię. - Mój Pasażer

opuścił mnie dziś w nocy. Byłem opanowany od wtorkowego

popołudnia. 

   - Mój odszedł jakieś dwie godziny temu. Tak mi się

wydaje. - Jej policzki okrywa rumieniec. Mówienie o tym

wydaje jej się czymś wstydliwym. - Byłam opanowana od

poniedziałku wieczorem. To był piąty raz. 

   - Mój też.

   Bawimy się szklankami. Nasz kontakt zacieśnia się, nie

musimy nawet rozmawiać. Ostatnie wspomnienia związane z

Pasażerem sprawiają, że mamy coś wspólnego, mimo że Helen

nie zdaje sobie sprawy, jak intymne doświadczenia

dzieliliśmy. 

   Rozmawiamy. Ona zajmuje się projektowaniem wystaw. Ma

małe mieszkanie kilka ulic stąd. Mieszka sama. Pyta, co ja

porabiam.

   - Analityk ubezpieczeniowy - mówię.

   Uśmiecha się. Ma nieskazitelne zęby. Zamawiamy drugiego

drinka. Jestem teraz pewien, że to ta sama dziewczyna, która

była w moim pokoju.

   Budzi się we mnie nadzieja. Szczęśliwy przypadek zetknął

nas ze sobą tak szybko po tym, kiedy nieświadomie

rozstaliśmy się. Równie szczęśliwy przypadek sprawił, że w

mojej pamięci pozostało jakieś wspomnienie. 

   Przeżyliśmy coś wspólnie, nikt nie wie co, ale musiało to

być dobre, skoro pozostawiło we mnie tak wyraźny ślad. Teraz

chcę się do niej zbliżyć świadomie, w pełni władz umysłowych

i odnowić tę znajomość, tym razem rzeczywistą. To nie jest

do końca uczciwe, bo wykorzystuję wiedzę o obecności w nas

naszych Pasażerów. Mimo tego potrzebuję jej. Pragnę jej. 

   Wydaje się, że ona także mnie potrzebuje, nie zdając

sobie sprawy z tego, kim jestem. Jednak strach powstrzymuje

ją. 

   Boję się ją przestraszyć i nie próbuję za szybko

wykorzystywać mojej wiedzy. Może zabierze mnie dziś do

swojego mieszkania, a może nie, ale ja tego nie zaproponuję. 

Kończymy drinki. Umawiamy się na spotkanie jutro, przed

biblioteką. Nasze ręce przez moment dotykają się. Potem ona

odchodzi. 

   W ciągu nocy zapełniam trzy popielniczki. Bez przerwy

rozważam, czy to, co robię, jest mądre. Dlaczego nie zostawię

jej w spokoju? Nie mam prawa wchodzić w jej życie. W naszym

świecie najrozsądniej jest żyć osobno. 

   A jednak - kiedy o niej myślę, przenikają mnie odległe

wspomnienia. Na wpół zatarte obrazy straconych okazji

dziewczęcego śmiechu na korytarzu drugiego piętra,

skradzionych pocałunków, harbaty z ciasteczkami. Pamiętam

dziewczynę z orchideą we włosach i inną w błyszczącej

sukience, jeszcze inną z dziecinną twarzą i oczami dorosłej

kobiety, wszystkie tak odległe, stracone tak dawno temu. 

Mówię sobie, że tej nie stracę, że nie pozwolę, żeby mi ją

zabrano. 

 

   Nadchodzi ranek, spokojna sobota. Wracam do biblioteki,

prawie nie spodziewając się, że ją tam zastanę, ale jest,

siedzi na schodach i jej widok przynosi mi ulgę. Wygląda na

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.