[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Autor: Robert Silverberg Tytul: Podróż do wnętrza
(Chiprunner)
Z "NF" 2/92
Miał piętnaście lat, ale wyglądał na dziewięćdziesięciolatka, i to w dodatku marnie się trzymającego. Znałem zarówno jego matkę, jak i ojca - obecnie rozwiedzeni, pracowali w Krzemowej Dolinie i zajmowali w swoich firmach bardzo eksponowane stanowiska. Każde z osobna poprosiło mnie, żebym spróbował się nim zająć. Jego skóra była błękitnoszara, ciasno opięta na wystających kościach policzkowych, oczy także szare, duże, głęboko osadzone, ramiona przypominały patyki, a wąskie usta były zaciśnięte w grymasie wyrażającym irytację. Według informacji zawartych w leżącej przede mną na biurku karcie miał sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i ważył trzydzieści trzy kilogramy. Chodził do trzeciej klasy jednej z najlepszych prywatnych szkół średnich w okręgu Palo Alto. Jego IQ wynosił 161, co widać było już na pierwszy rzut oka. Stanowiło to dla mnie spore zaskoczenie, bowiem większość moich pacjentów jest przygnębiona, zamknięta w sobie, niepewna i nieśmiała, przypominając ledwo poruszające się zwłoki. W jego przypadku o niczym takim nie mogło być mowy. Wkrótce okazało się, że czekają na mnie jeszcze inne niespodzianki. - Twoi rodzice powiedzieli mi, że zamierzasz zająć się hardware'ową częścią przemysłu komputerowego - zacząłem zgodnie ze standardową procedurą, polegającą na nawiązaniu z pacjentem bliższego kontaktu. Zbił mnie z tropu jednym kwaśnym spojrzeniem. - Pan zawsze w ten sposób zaczyna? "Opowiedz mi o swoim ulubionym hobby, chłopczyku?" Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, to lepiej darujmy sobie te bzdury i od razu przejdźmy do rzeczy. Zdaje się, że chciał mnie pan zapytać o to, jak jem. Zdumiało mnie, jak łatwo w ciągu trzydziestu sekund udało mu się przejąć inicjatywę. Nie mogłem powstrzymać się od porównania go z moimi innymi rozmówcami, nieszczęsnymi, smutnymi istotami, z których musiałem wyciągać słowo po słowie. - Szczerze mówiąc, chętnie porozmawiałbym także na temat najnowszych osiągnięć w przemyśle komputerowym - odparłem, w dalszym ciągu starając się zachować dobrotliwy ton. - Wydaje mi się, że nie rozmawia pan o tym zbyt często, bo inaczej nie użyłby pan zwrotu "hardware'owa część", ani nawet "przemysł komputerowy". My już nie stosujemy takich wyświechtanych określeń. - W jego wysokim głosie wyraźnie słychać było tłumiony z trudem gniew. - Dalej, doktorze, chwyćmy od razu byka za rogi; uważa pan, że cierpię na anoreksję, prawda? - Cóż... - Wiem wszystko o anoreksji. To choroba psychiczna rozwijająca się na podkładzie próżności, na którą zapadają przede wszystkim dziewczęta. Głodzą się, ponieważ chcą być piękne, a ciągle im się wydaje, że są za grube. Ja nie jestem próżny, doktorze, a poza tym nie jestem dziewczyną. Nawet pan powinien już chyba to zauważyć. - Timothy... - Chcę panu jasno i wyraźnie powiedzieć, że nie mam żadnych kłopotów z jedzeniem i że nie cierpię na nic, co kwalifikowałoby mnie do czubków. Cały czas doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co robię. Przyszedłem tu tylko po to, żeby przestała mnie dręczyć matka, która wbiła sobie do głowy, że chcę zagłodzić się na śmierć. Kazała mi się do pana zgłosić, więc jestem, jasne? - Jasne - odparłem i wstałem z fotela. Jestem wysokim mężczyzną o potężnych ramionach i gdy trzeba, potrafię sprawiać wrażenie jeszcze potężniejszego. Udało mi się uzyskać to, co chciałem, bowiem przez twarz Timothy'ego przemknął cień strachu. Czasem, kiedy terapeucie zależy na narzuceniu swojego autorytetu, najlepiej skutkują właśnie takie, najprostsze metody. - A teraz pomówmy o jedzeniu, Timothy. Co jadłeś dzisiaj na obiad? Wzruszył ramionami. - Kawałek chleba i trochę sałaty. - To wszystko? - Jeszcze szklankę wody. - A na śniadanie? - Nie jadam śniadań. - Ale za to z pewnością zjesz obfitą kolację? - Może jakąś rybę, jeszcze nie wiem. Moim zdaniem jedzenie to nic ciekawego. Skinąłem głową. - Timothy, czy mógłbyś pracować na swoim komputerze, gdybyś nie włączył go do sieci? - To dosyć protekcjonalne pytanie, doktorze. - Rzeczywiście. W takim razie zapytam cię wprost: czy myślisz, że możesz zmusić swoje ciało do działania, nie dostarczając mu paliwa? - Moje ciało działa całkiem dobrze - odparł buntowniczym tonem. - Doprawdy? A powiedz mi, jaki sport uprawiasz? - Sport? - powtórzył z takim wyrazem twarzy, jakby usłyszał to słowo po raz pierwszy w życiu. - Chyba wiesz, że normalna waga osoby w twoim wieku i twojego wzrostu powinna wynosić... - We mnie nie ma nic normalnego, doktorze, więc dlaczego akurat waga miałaby być normalna? - Bo była, aż do chwili, kiedy nagle przestałeś jeść. Twoja rodzina bardzo się o ciebie niepokoi. - Nic mi nie będzie - powtórzył ponuro. - Chyba chciałbyś być zdrowy, prawda? Przez długą, mrożącą krew w żyłach chwilę wpatrywał się we mnie oczami, w których wyraźnie widziałem - albo wydawało mi się, że widzę - migoczące iskierki nienawiści. - Chciałbym zniknąć - powiedział wreszcie.
Tej nocy śniło mi się, że zniknąłem. Stałem nagi i samotny na płycie szarego metalu pośrodku rozległej, pustej równiny pod złowrogim niebem koloru miedzi i w pewnej chwili zacząłem się zmniejszać. Bardzo często w podświadomość terapeuty zapada to, co usłyszy w swoim gabinecie; nazywamy to kontr- przeniesieniem. Malałem coraz bardziej. Na powierzchni metalu pojawiły się otwory, które wkrótce zamieniły się w kratery o poszarpanych krawędziach, a potem w rozległe przepaści i wąwozy. Nad moją głową migotał obłok świecącego pyłu. Ziarenka piasku, plamki i drobinki pyłu przybrały rozmiary ogromnych głazów. Robiłem się coraz mniejszy i mniejszy. Wokół mnie pojawiły się jakieś stworzenia, z których istnienia nie zdawałem sobie do tej pory sprawy, przerażające, włochate potwory o niezliczonej liczbie odnóży. Czyniły groźne ruchy, ale ja malałem nadal i wkrótce wszystkie zniknęły. W powietrzu tańczyło mrowie drżących, goniących za sobą szaleńczymi zygzakami cząsteczek. Wirowały, od czasu do czasu uderzając w moje ciało, pozbawiając mnie na moment tchu w piersi i popychając we wszystkie strony. Unosiłem się, zataczałem i przewracałem, nie mogąc w żaden sposób nad tym zapanować, czując na sobie pulsujące uderzenia oślepiającego światła. Nic nie mogło powstrzymać mego szaleńczego zmniejszania, aż wreszcie w pewnej chwili wymknąłem się zupełnie z królestwa materii. Dokoła tłoczyły się promieniujące obojętnym blaskiem twory - chyba protony i elektrony, ale skąd mogłem wiedzieć? - wytwarzając co jakiś czas snopy iskier, kojarzące mi się z wybuchami radosnego śmiechu. Powtarzały mi, żebym natychmiast opuścił ich królestwo, bowiem w przeciwnym razie czeka mnie okropna śmierć. Zobaczyć świat w ziarnku piasku - napisał Blake. Tak. A Eliot powiedział: Pokażę ci strach w garści pyłu. Kurczyłem się coraz bardziej, a potem obudziłem się, przerażony, mokry od potu i zupełnie sam.
Zazwyczaj pacjent jest całkowicie niekomunikatywny, więc rozmawia się z rodzicami, rodzeństwem, nauczycielami, przyjaciółmi, z każdym, kto może podsunąć sposób nawiązania kontaktu. Anoreksja jest śmiertelnie groźną chorobą. Zapadają na nią przede wszystkim dziewczęta lub kobiety w wieku dwudziestu kilku lat; tracą kompletnie samoocenę i nie odbierają żadnych bodźców zmuszających do poszukiwania i spożywania żywności, jakie wysyła każde zdrowe ciało. Jedzenie jest wrogiem i należy go za wszelką cenę unikać. Jedzą tylko wtedy, kiedy są do tego zmuszone,i jak najmniej. Nie zdają sobie sprawy, że robią się zatrważająco chude. Kiedy każe im się rozebrać i stanąć przed lustrem, pokazują na swoim wyniszczonym ciele wyimaginowane fałdy tłuszczu. Czasem nawet intensywna terapia nie jest w stanie powstrzymać tego procesu i po przekroczeniu pewnego punktu zaczyna się nieodwracalny marsz ku śmierci. - Był zawsze nadzwyczaj inteligentny - powiedziała matka Timothy'ego, pięćdziesięcioletnia, interesująca kobieta, zawsze zadbana i elegancka, pełniąca w jednej z największych firm w Krzemowej Dolinie funkcję wiceprezesa do spraw finansowych. Poznałem ją w charakterystyczny dla Kalifornii sposób: jej obecny mąż był kiedyś mężem mojej pierwszej żony. - Nauczyciele mówili, że jest geniuszem. Ale zawsze był jakiś dziwny, jakby zamyślony czy ponury. Nieraz zastanawiałam się, czy przypadkiem czegoś nie zażywa, choć oczywiście dzieciaki już tego teraz nie robią. - Timothy był jej jedynym dzieckiem z pierwszego małżeństwa. - Jestem przerażona, kiedy widzę, jak się w ten sposób umartwia. Za każdym razem mam ochotę potrząsnąć nim i wcisnąć mu siłą do gardła lody, dżem, płatki na mleku czy cokolwiek, a potem już tylko chcę go przytulić i płakać. - Powinien już zacząć się golić - powiedział jego ojciec, pracujący dla laboratoriów Stanford AI. Często grywaliśmy razem w tenisa. - Ja w tym wieku już się goliłem i ty pewnie też. Jakieś trzy lub cztery miesiące temu podejrzałem go przypadkiem, kiedy brał prysznic. Jeszcze jest dzieckiem. Piętnaście lat i ani jednego włoska na ciele. To przez to niedożywienie, prawda? Brak wystarczającej ilości pokarmu opóźnia rozwój fizyczny. - Cały czas próbuję coś w niego wmusić - wyznał jego przyrodni brat Mick. - Przyjeżdża do nas na weekendy i większość czasu spędza przy komputerze, ale nieraz udaje mi się go gdzieś wyciągnąć. Kupujemy mu hot doga albo hamburgera, a on kiwa głową, mówi dziękuję i udaje, że je, ale wyrzuca go natychmiast, kiedy tylko wydaje mu się, że nikt na niego nie patrzy. Naprawdę, jest strasznie dziwny. I okropny. Kiedy się go widzi, z tymi jego sterczącymi żebrami, to zupełnie tak, jakby patrzyło się na jakąś postać z horroru. - Chciałbym zniknąć - powiedział Timothy.
Przychodził w każdy wtorek i czwartek na jednogodzinne seanse. Początkowo we wszystkim, co mówił, pobrzmiewała wyraźna nuta wrogości i niedowierzania. Jako zupełny laik zadałem mu kilka pytań na temat najnowszych osiągnięć w dziedzinie komputerów, a on odpowiadał mi monosylabami, nie starając się nawet ukryć pogardy dla mojej ignorancji. Po pewnym czasie jednak niektóre pytania zaczęły wzbudzać jego zainteresowanie i zdarzało się, że zapominał o swojej irytacji i udzielał mi znacznie dłuższej odpowiedzi, zagłębiając się przy okazji w różne dziedziny swego królestwa. Nawet nie starałem się udawać, że cokolwiek rozumiem. Wiedziałem, że właśnie w taki sposób uda mi się do niego najbardziej zbliżyć, ale zdawałem sobie jednocześnie sprawę z tego, że gawędząc z nim przez godzinę o komputerach nie zdołam uzyskać żadnych efektów terapeutycznych. Kiedy tylko próbowałem skierować naszą rozmowę na temat jedzenia, natychmiast robił się nadzwyczaj ostrożny, co zresztą łatwo było przewidzieć. Dał mi jasno do zrozumienia, że to, co i jak je, jest wyłącznie jego osobistą sprawą, której nie ma ochoty omawiać ani ze mną, ani z kimkolwiek innym. Jednak zawsze, kiedy o tym mówił, na jego twarzy pojawiał się blask przywodzący na myśl wygłodniałego artystę Kafki; sprawiał wrażenie dumnego ze swoich osiągnięć i wydawało się, jakby nawet oczekiwał podziwu dla zmyślności, z jaką udawało mu się unikać przyjmowania posiłków. W przypadkach, kiedy mamy do czynienia z anoreksją, nadmierna bezpośredniość na początkowych etapach terapii może przynieść więcej szkody niż pożytku. Pacjentka k o c h a swoją chorobę i opiera się wszelkim próbom zmierzającym do wyleczenia. W związku z tym moje rozmowy z Timothy'ym dotyczyły głównie jego nauki, kolegów ze szkoły i przyrodniego rodzeństwa. Postęp, jakiego dokonywałem, był obezwładniająco powolny i przebiegał bardzo okrężną drogą. Najgorsza była nie opuszczająca mnie ani na chwilę świadomość, że nie mam dużo czasu. Wyniki przeprowadzanych w szkole badań wskazywały na to, że chłopiec znajduje się w bardzo poważnym stanie: nastąpiło znaczne osłabienie kości, degeneracja tkanki mięśniowej, niekorzystne zmiany w elektrolicie i wydzielaniu hormonów. Już niedługo zamiast stosowania psychoterapii mogła zajść konieczność hospitalizacji, a w gruncie rzeczy nikt nie był w stu procentach pewien, czy i na to nie było już za późno. Timothy doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale w ogóle się tym nie przejmował. Dałem mu do zrozumienia, że nie zamierzam go do niczego zmuszać. Powiedziałem mu wprost, że jeżeli o mnie chodzi, to może nawet zagłodzić się na śmierć, jeśli tak bardzo mu na tym zależy, ale jako psychologa mającego ambicje pomagania ludziom, bardzo interesuje mnie ustalenie przyczyn jego postępowania, i to wcale niekoniecznie po to, żeby go ratować, lecz by pomóc innym pacjentom, którzy byliby uzyskaniem takiej pomocy zainteresowani. Uwierzył mi, bowiem wyraz jego twarzy uległ pewnej zmianie, zaś on sam złagodził nieco swoje nastawienie. Było to już nasze piąte spotkanie i czułem, że jego opór może lada chwila pęknąć. Zaczynał o mnie myśleć nie jak o jednym z nieprzyjaciół, lecz jak o neutralnym, pozbawionym emocji obserwatorze. Następny krok polegał na tym, żeby zmusić go do dostrzeżenia we mnie sprzymierzeńca - ja i ty, ramię w ramię przeciwko n i m. Opowiedziałem mu trochę o moim dzieciństwie i trudnej młodości, traktując to jak kilka sznurków szklanych paciorków zaoferowanych z myślą o wymianie. - Dokąd chcesz pójść, kiedy uda ci się zniknąć? - zapytałem wreszcie.
Chwila okazała się dobrze dobrana, zaś rezultaty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. - Czy wie pan, co to jest układ scalony? - Oczywiście - odparłem. - Tam właśnie wchodzę. Nie "chciałbym tam wejść", tylko po prostu "wchodzę". - Opowiedz mi o tym - poprosiłem. - Naturę rzeczywistości można poznać tylko wtedy, jeśli się jej dokładnie przyjrzeć - powiedział. - Najdokładniej, jak tylko można. Weźmy na przykład te fantastyczne mikroprocesory - są mniejsze od paznokcia, a mają możliwości pięćdziesiąt razy większe od dawnych komputerów. Co się w nich n a p r a w d ę dzieje? Otóż ja właśnie wchodzę w nie i patrzę. To jakby coś w rodzaju transu: koncentruję się coraz bardziej i bardziej, a potem zaczynam schodzić w dół, do wnętrza, coraz głębiej. - Roześmiał się ochryple. - Myśli pan pewnie, że to tylko jakiś mistyczny bełkot, prawda? Waha się pan między dwoma interpretacjami: jedną, że jestem po prostu postrzelonym szczeniakiem i drugą, że ma pan do czynienia z nie lada spryciarzem, karmiącym pana stekiem bzdur, żeby tylko nie przejść do sedna sprawy. Czy nie mam racji, doktorze? - Kilka tygodni temu miałem sen, w którym stawałem się nieskończenie mały - odparłem. - Właściwie to był bardziej koszmar niż sen, ale mimo to wręcz fascynujący, choć zarazem okropny. Zszedłem aż do poziomu molekuł, stając się mniejszy od ziaren piasku, bakterii, a potem nawet elektronów i protonów, czy też czegoś, co według mnie nimi było. - Jakie światło było tam, gdzie pan dotarł? - Oślepiające. Bezustannie pulsowało. - Jaki miało kolor? - Wszystkie kolory na raz. Spojrzał mi w oczy. - To prawda! - Widziałeś to samo? - Tak. Nie. - Poruszył się niepewnie. - Jak mogę panu powiedzieć, skoro pan też to widział? Tak, to było coś w rodzaju pulsującego strumienia, składającego się ze wszystkich możliwych kolorów. - Opowiedz mi coś jeszcze. - O czym? - O tym, co czujesz, kiedy się zmniejszasz. Popatrzył na mnie z wyższością jak nauczyciel na ucznia. - Wie pan, jakiej wielkości jest układ scalony? Powiedzmy, na przykład MOSFET? - MOSFET? - Tranzystor polowy typu metal-tlenek-półprzewodnik - wyjaśnił. - Najnowsze mają średnicę jednego mikrometra, czyli dziesięć do minus szóstej metra. Inaczej mówiąc, to jedna milionowa metra. Są małe, ale daleko im jeszcze do poziomu molekularnego. Na jednym mikrometrze można zmieścić około dwustu ameb albo całą armię wirusów. Tam właśnie schodzę, do korytarzy, w których bezustannie śmigają elektrony. Oczywiście, nie widzę ich. Nie zobaczyłbym ich nawet wtedy, gdybym stał się jeszcze mniejszy, tylko co najwyżej mógłbym wyliczyć ich najbardziej prawdopodobne trasy, ale za to je c z u j ę. Biegam wraz z nimi korytarzami i kanałami, wciskając się we wszystkie szpary i poznając teren, żebym mógł się czuć jak u siebie w domu. - Jak wyglądają elektrony? - Podobno śniło się to panu, więc niech mi pan powie. - Przypominają iskry albo obłok świecących, pędzących z ogromną prędkością bąbelków. - Wyczytał pan to w którymś ze swoich fachowych czasopism? - Ja to widziałem - odparłem. - A raczej czułem w swoim śnie. - Tak jest naprawdę! - Był spocony, na policzki wystąpiły mu intensywne rumieńce, dłonie wyraźnie drżały, a całe ciało rozpaliło się metaboliczną gorączką, jakiej jeszcze u niego nie widziałem. Wyglądał jak szkielet, który właśnie zszedł z kortu po bardzo zaciętym meczu. - Czy jest pan pewien, że to był tylko sen? - zapytał nachylając się do mnie i po raz pierwszy pozwalając sobie na okazanie wobec mnie całej swojej słabości. - Jest pan pewien, że nie był pan tam naprawdę?
Kafka miał rację; osobie cierpiącej na anoreksję przede wszystkim zależy na okazaniu swych nadzwyczajnych zdolności. "Popatrzcie - mówi - jaka jestem niezwykła. Posiadam niespotykany dar. Potrafię w pełni zapanować nad moim ciałem. Odmawiając przyjmowania pokarmów przejęłam kontrolę nad moim losem. Dysponuję nadzwyczajną siłą woli. Czy wy umiecie narzucić sobie taką dyscyplinę? Czy potraficie to zrozumieć? Oczywiście, że nie. Tylko ja jestem do tego zdolna." Nadmierna otyłość stanowi tutaj jedynie mało istotny pretekst, bowiem przede wszystkim chodzi o zademonstrowanie niezwykłych umiejętności, udowodnienie, że jest się zdolnym osiągnąć coś nadzwyczajnego i pokazanie światu, jak wyjątkowym jest się człowiekiem. Surowa dieta stanowi tylko środek do osiągnięcia ... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |