[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert Silverberg STOCHASTYK tytul org: The Stochastic Man przekład: Maciej Świerkocki Wydawnictwo GORD, Wydawnictwo RYT Gdańsk 1993, wydanie I Copyright 1975 by Robert Silverberg To zdumiewające, że nauka, której początek dały rozważania wokół gry przypadku, stała się obecnie najważniejszym przedmiotem ludzkiej wiedzy... Wszystkie najistotniejsze py- tania tyczące życia wiążą się z problemami prawdopodobieństwa. Pierre Simon de Laplace Theorie Analytique des Probabilites Gdy człowiek nauczy się widzieć, odkrywa, że jest samotny w świecie głupoty. Carlos Castaneda A Separate Reality l Rodzimy się przypadkowo w czysto losowym wszechświecie. Życie nasze determinuje całkowicie przypadkowa kombinacja genów. Cokolwiek się dzieje, dzieje się przez przy- padek. Pojęcia skutku i przyczyny są fałszywe. Istnieją jedynie złudne przyczyny prowadzące do pozornych skutków. Ponieważ tak naprawdę nic z niczego nie wynika, pływamy co dnia w morzach chaosu. Niczego nie można bowiem przewidzieć, nawet zdarzeń najbliższej, bez- pośredniej przyszłości. Wierzycie w to? Jeżeli tak, to żal mi was, bo prowadzicie z pewnością zimne, przerażające i ponure ży- cie. I ja wierzyłem kiedyś w podobne rzeczy, gdy miałem mniej więcej siedemnaście lat, a świat wydawał mi się nieprzyjazny i niezrozumiały. Wierzyłem, że wszechświat jest jakąś gigantyczną grą w kości, grą bez celu i bez zasad, do której my, głupi śmiertelnicy, usiłujemy wprowadzić pocieszające pojęcie przyczynowości, by chronić swój chwiejny i kruchy zdrowy rozsądek. Wydawało mi się, że mamy szczęście, jeżeli w owym kapryśnym i przy- padkowym kosmosie udaje nam się po prostu przetrwać kolejne godziny, nie mówiąc już o latach, albowiem w każdej chwili, bez ostrzeżenia i bez przyczyny, Słońce może się stać nową, a Ziemia zmienić się w ogromną kluchę wazeliny. Wiara i dobre uczynki są niewystarczające, ba, wręcz nieistotne; wszystko może się przytrafić każdemu w każdym momencie. A zatem żyjcie chwilą i nie przejmujcie się jutrem, ponieważ jutro nie przejmuje się wami. Wielce cynicznie i wielce młodzieńczo brzmi ta filozofia. Młodzieńczy cynizm to przede wszystkim obrona przed strachem. Przypuszczam, że w miarę jak doroślałem, świat zdawał mi się coraz mniej przerażający, a ja stawałem się coraz mniej cyniczny. Odzyskałem nieco dziecięcej niewinności i jak każde dziecko zaakceptowałem pojęcie przyczynowości. Popchnijcie niemowlaka, a upadnie. Przyczyna i skutek. Nie podlewajcie przez tydzień be- gonii, a zacznie usychać. Przyczyna i skutek. Kopnijcie mocno piłkę, a poszybuje w powie- trze. Przyczyna i skutek, przyczyna i skutek. Uznałem, że wszechświat może jest bezcelowy, ale nie pozbawiony zasad. W ten sposób uczyniłem pierwsze kroki na drodze wiodącej ku mojej karierze zawodowej, a stamtąd ku polityce i dalej, ku naukom wszechwidzącego Mar- tina Carvajala, owego tajemniczego i udręczonego człowieka, spoczywającego obecnie w spokoju, którego tak bardzo się lękał. To właśnie Carvajal doprowadził mnie do tego miejsca w czasie i przestrzeni, które zajmuję dzisiaj. 2 Nazywam się Lew Nichols. Mam jasne, piaskowe włosy, ciemne oczy, dokładnie dwa metry wzrostu i nie posiadam żadnych blizn, które umożliwiałyby identyfikację. Byłem żonaty z Sundarą Shastri, uzyskaliśmy licencję na grupę dwuosobową. Nie mieliśmy dzieci i pozostajemy obecnie w separacji, bez oficjalnego orzeczenia sądowego. Mam prawie trzydzieści pięć lat. Urodziłem się w Nowym Jorku l stycznia 1966 roku o godzinie 2 16 . Nieco wcześniej tej samej nocy odnotowano w Nowym Jorku dwa jednoczesne wydarzenia o historycznym znaczeniu: objecie urzędu burmistrza przez sławnego i wspaniałego Johna Lindsaya* [* John Vliet Lindsay (1921) - energiczny i samodzielny polityk amerykański o liberalnych poglądach, burmistrz Nowego Jorku przez dwie kadencje (1966-1972).] oraz roz- poczęcie pierwszego, wielkiego i katastrofalnego strajku obsługi metra. Wierzycie w symul- taniczność? Ja wierze. Nie ma stochastyczności ani zdrowego rozsądku bez symultanic- zności. Zginiemy, jeżeli będziemy widzieć wszechświat jako zbiór nie powiązanych wzajem- nie wypadków, niby pointylistyczne płótno bezprzyczynowości. Moja matka miała rodzić w połowie stycznia, ale ja przyszedłem na świat o dwa tygodnie za wcześnie, co okazało się wyjątkowo niedogodne dla moich rodziców, którzy musieli dostać się do szpitala w sylwes- trową noc w mieście pozbawionym nagle środków komunikacji. Gdyby ich techniki przewi- dywania były skuteczniejsze, być może pomyśleliby tamtego wieczora o wynajęciu samo- chodu. A gdyby burmistrz Lindsay stosował sprawniejsze techniki przewidywania, to sądzę, że biedny drań zrezygnowałby z urzędu już podczas zaprzysiężenia, oszczędzając sobie tym samym wieloletnich bólów głowy. 3 Przyczynowość to szacowna, przyzwoita zasada, nie będąca jednak w stanie wyjaśnić wszystkiego. Musimy ją przekroczyć, jeżeli chcemy nadać światu sens. Musimy przyznać, że pewne istotne zjawiska nie pozwalają się po prostu niedbale zaszufladkować i można je opi- sać jedynie za pomocą metod stochastycznych. System, w którym zdarzenia występują zgodnie z zasadą prawdopodobieństwa, lecz nie są przy tym jednostkowo zdeterminowane prawem przyczynowości, nazywamy systemem stochastycznym. Codzienny wschód słońca nie jest wydarzeniem stochastycznym: stale i niezmiennie determinuje go względne położenie Ziemi i Słońca na niebie, a kiedy raz już pojmiemy mechanizm przyczynowości, możemy bez żadnego ryzyka przewidywać, że słońce wstanie jutro, pojutrze i następnego dnia. Umiemy nawet przewidzieć dokładny czas wschodu słońca i wcale go nie odgadujemy, lecz znamy go z góry. Fakt, że woda płynie na ogół w dół zbocza, również nie jest zjawiskiem stochastycznym: to funkcja przyciągania grawitacyjnego, którego wartość uważamy za stałą. Istnieje jednak wiele obszarów, na których przyczynowość zawodzi i wtedy na ratunek musi nam pospieszyć stochastyka. Nie potrafimy na przykład przewidzieć ruchu pojedynczej cząsteczki w litrze tlenu, a jednak przy pewnej znajomości teorii kinetycznej możemy śmiało przewidzieć zachowanie całego litra gazu. Nie jesteśmy w stanie przepowiedzieć, kiedy dany atom uranu ulegnie roz- padowi radioaktywnemu, a jednak możemy dosyć dokładnie obliczyć, ile atomów w bryłce uranu 235 rozpadnie się w ciągu dziesięciu tysięcy lat. Nie wiemy, co przyniesie następny obrót koła ruletki, ale właściciele kasyn umieją określić w przybliżeniu zysk, jaki osiągną w trakcie długiej, wieczornej gry. Za pomocą technik stochastycznych przewidzieć można wszystkie procesy, choć wydawałyby się one nieprzewidywalne z punktu widzenia skła- dających się na nie pojedynczych przypadków i ich następstwa w czasie. Stochastyczny. Jak podaje Oksfordzki słownik języka angielskiego, wyraz ten ukuto w 1662 roku, obecnie zaś jest on rząd. bądź przestarz. Nie wierzcie w to. To słownik jest przes- tarz., a nie termin stochastyczny, który z każdym dniem staje się coraz mniej przestarz. Słowo to pochodzi z greki, w której pierwotnie oznaczało ‘cel’ lub ‘punkt, w który się celuje’ - od tego rdzenia Grecy utworzyli czasownik ‘celować’, który na mocy metaforycznej ek- stensji znaczył także ‘zastanawiać się’, ‘myśleć’. W języku angielskim termin stochastyczny pojawił się najpierw jako wyszukany sposób określenia tego, ‘co domyślne, odnoszące się do przypuszczenia’, jak w owej uwadze Whitefoota o Sir Thomasie Brownie* [* Thomas B równe (1605-1682) - filozof angielski.] z 1712 roku: „Lubo prorokiem żadnym nie był... wszak w najbliższej mu zdolności, jako to w stochastyce, przodował, i mylił się rzadko co do przyszłych zdarzeń”. Wedle nieśmiertelnych słów Ralpha Cudwortha (1617-1688)* [* Ralph Cudworth - fi- lozof angielski.] : „Potrzeba jest i praktyka osądu stochastycznego i opinii związanej z prawdą i fałszem w życiu ludzkim”. Ci, których życiem naprawdę rządzi filozofia sto- chastyczna, są sprawiedliwi i rozważni, i nieskorzy do generalizacji na podstawie wątłych przykładów. Jak wykazał na początku osiemnastego wieku Jacques Bernoulli* [* Jacques (Jacob) Bernoulli (1645-1705)-szwajcarski matematyk, twórca podstaw rachunku prawdopo- dobieństwa, m.in. wyprowadził „prawo wielkich liczb”.], pojedyncze zdarzenie niczego nie zwiastuje, ale im obszerniejszy jest nasz przykład, tym większe szansę odgadnięcia jego rzeczywistego, wewnętrznego układu zjawisk. To tyle, jeżeli idzie o teorię prawdopodobieństwa. Przemykam szybko i niespokojnie nad rozkładem Poissona, centralnym twierdzeniem granicznym, aksjomatami Kołmogorowa, grami Ehrenhafta, łańcuchami Markowa, trójkątem Pascala i całą tą resztą. Zamierzam oszc- zędzić wam krętych dróg matematyki. („Niech p oznacza prawdopodobieństwo zajścia zdar- zenia podczas jednej próby, a s liczbę zdarzeń obserwowalnych w « prób...”) Chodzi mi tylko o to, że prawdziwy stochastyk uczy się przestrzegać czegoś, co my w Centrum Procesów Stochastycznych nazywamy pauzą Bernoulliego, będącą przerwą, podczas której pytamy sa- mych siebie: Czy rzeczywiście dysponuję wystarczającą ilością danych, żeby wyciągnąć z nich zasadny wniosek? Jestem sekretarzem wykonawczym Centrum, zarejestrowanego cztery miesiące temu, w sierpniu roku 2000. Nasze wydatki są pokrywane z pieniędzy Carvajala. Obecnie zajmu- jemy pięciopokojowy dom na wsi w północnej części stanu New Jersey. Nie mam zamiaru bliżej określać położenia Centrum. Naszym celem jest zredukowanie pauzy Bemoulliego do zera: pragniemy zatem odgadywać przyszłość ze stale rosnącą dokładnością, na podstawie coraz mniejszej liczby próbek statystycznych. Innymi słowy: chcemy przejść od przewidy- wania probabilistycznego do absolutnego, czyli, parafrazując znowu to stwierdzenie - zastąpić przypuszczenia jasnowidzeniem. Pracujemy więc nad wykształceniem zdolności poststochastycznych. Carvajal nauczył mnie, że stochastyka nie jest końcem drogi - to zaledwie przemijająca szybko faza ludzkiej walki o wolność od tyranii przypadkowości. We wszechświecie absolutnym można uważać wszystkie zdarzenia za absolutnie zdeterminowane, a jeśli nie postrzegamy żadnych większych struktur, to tylko ze względu na ułomność naszego widzenia. Gdybyśmy na- prawdę rozumieli przyczynowość na poziomie molekularnym, to nie musielibyśmy w naszych przewidywaniach polegać na przybliżonych obliczeniach matematycznych, statystyce i teorii prawdopodobieństwa. Gdyby nasza percepcja skutku i przyczyny była zadowalająca, moglibyśmy uzyskać absolutną wiedzę o przyszłości. Stalibyśmy się wszechwiedzący. Tak powiedział Carvajal. Wierzę, że miał rację. Wy zapewne nie. Macie skłonności do sceptycyzmu w tych sprawach, prawda? Nic nie szkodzi. Zmienicie zdanie. Wiem, że tak będzie. 4 Carvajal już nie żyje. Doskonale wiedział, jak i kiedy umrze. Ja jeszcze ciągle tu jes- tem, i sądzę, że także wiem, jak umrę, chociaż nie jestem tego całkowicie pewien, a poza tym nie ma to dla mnie takiego znaczenia, jakie miało dla niego. Carvajalovi brak było siły niezbędnej do udźwignięcia swoich wizji. Był wypalonym człowieczkiem o zmęczonych oc- zach i pustym uśmiechu, posiadającym zbyt wielki jak na moc swego ducha dar, który przyc- zynił się do jego śmierci. Jeżeli naprawdę go odziedziczyłem, to mam nadzieję, że będę umiał z nim żyć lepiej niż on. Carvajal nie żyje, ale ja żyję i będę jeszcze żył przez jakiś czas. Wokół mnie, dwadzieścia lat w przyszłości, migocą niewyraźnie nowojorskie wieżowce, połyskujące w bladym świetle nie narodzonych jeszcze poranków. Spoglądam na posępną, porcelanową misę zimowego nieba ł widzę swoją postarzałą twarz. A zatem nie zniknę w najbliższym cza- sie. Mam przed sobą dość długą przyszłość. Wiem, że przyszłość jest równie trwała, niez- mienna i dostępna jak przeszłość. Dlatego opuściłem ukochaną żonę, porzuciłem pracę, która uczyniła mnie bogatym, i stałem się obiektem wrogości Paula Quinna, potencjalnie najbardziej niebezpiecznego człowieka na świecie, Paula Quinna, który za cztery lata zosta- nie wybrany prezydentem Stanów Zjednoczonych. Nie obawiam się go osobiście. Nie będzie mógł mnie skrzywdzić. Może wyrządzić krzywdę demokracji i wolności słowa, ale mnie nie skrzywdzi. Czuję się winny, ponieważ pomogę wprowadzić Quinna do Białego Domu, ale przynajmniej dzielę się swą winą z tobą, z tobą i z tobą, z waszymi ślepymi, bezmyślnymi głosami, których jeszcze pożałujecie i które kiedyś zapragniecie odwołać. Mniejsza o to. Przetrwamy Quinna. Wskażę wam właściwą drogę. Będzie to moja forma pokuty. Mogę ocalić was wszystkich od chaosu, nawet teraz, kiedy Quinn rozsiadł się już na horyzoncie i olbrzymieje z każdym dniem. 5 Przez siedem lat zajmowałem się zawodowo teorią prawdopodobieństwa, zanim w ogóle usłyszałem o Martinie Carvajalu. Począwszy od wiosny 1992 roku moją specjalnością stały się prognozy. Patrzę na żołądź dębu i widzę stos drewna na opał - to dar, który posia- dam. Za odpowiednią opłatą powiedziałbym wam, czy produkcja mikrochipów będzie nadal przemysłem rozwojowym, czy otwarcie salonu tatuażu w Topeka to dobry pomysł i czy moda na ogolone czaszki potrwa na tyle długo, by opłacało się wam rozbudowywać fabrykę depila- torów w San Jose. I pewnie miałbym rację. Mój ojciec powiadał: „Nie wybieramy swojego życia. To życie wybiera nas”. Być może. Nie przypuszczałem nigdy, że będę pracował w zawodzie proroka. Właści- wie nie przypuszczałem, że będę pracował w jakimkolwiek zawodzie. Ojciec bał się, że zostanę darmozjadem. W dniu, w którym odebrałem dyplom ukończenia studiów (Uniwer- sytet Nowojorski, 1986) - istotnie wszystko na to wskazywało. Prześlizgnąłem się przez trzy lata uczelni, nie mając pojęcia, co chciałbym zrobić ze swoim życiem, poza tym że powinno być to coś zespołowego, twórczego, dochodowego i stosunkowo użytecznego społecznie. Nie chciałem zostać powieściopisarzem, nauczycielem, aktorem, prawnikiem, maklerem giełdowym, generałem ani księdzem. Nie pociągały mnie finanse ani przemysł, medycyna przekraczała granice mych zdolności, a polityka wydawała mi się wulgarna i nieprzyzwoita. Wiedziałem, że posiadam przede wszystkim talenty werbalne i koncepcyjne, a moje potrzeby koncentrują się głównie wokół poczucia bezpieczeństwa i spokoju. Nie boję się ciężkiej pracy, byłem i jestem błyskotliwy, towarzyski, rzutki, energiczny i otwarcie oportunistyczny, choć mam nadzieję, że nie oportunistycznie otwarty. Ale kiedy uczelnia wypuściła mnie na wolność, brakowało mi ogniskowej, centralnego punktu, płaszczyzny odniesienia. Życie wybiera nas. Miałem zawsze dziwny dar niezwykłych przeczuć; stopniowo uc- zyniłem sobie z niego środek utrzymania. Pracowałem kiedyś podczas wakacji jako ankieter na pół etatu. Któregoś dnia wygłosiłem w biurze kilka przenikliwych uwag na temat pewnych prawidłowości, jakie wykazywały nasze dane pierwotne, i szef zaproponował mi przygotowanie na następny etap ankiety prognostycznego modelu próbkowania. Jest to pro- gram wskazujący, jakie pytania należy zadawać, aby uzyskać potrzebne informacje. Robota była ekscytująca, a biegłość, jaką wykazałem, przyniosła nagrodę memu ego. Wykorzystałem szansę, gdy pewien ważny klient mojego pracodawcy poprosił, żebym zrezygnował z posady i już jako wolny strzelec zajął się konsultingiem. Od tej chwili droga do mojej własnej firmy konsultingowej stała się kwestią kilku miesięcy. Gdy pracowałem w doradztwie i prognozach, wielu nie doinformowanych facetów uważało mnie za ankietera. Nie, to ankieterzy pracowali dla mnie, wynajmowałem ich cały pluton. Byli dla mnie tym, czym młynarze dla piekarza: oddzielali ziarno od plew, a ja pro- dukowałem siedmiowarstwowe torty. Moja praca wykraczała daleko poza ankietowanie. Na podstawie próbek danych, zebranych za pomocą zwykłych, quasi-naukowych metod, stawiałem daleko idące prognozy, wykonywałem intuicyjne skoki, czyli - krótko mówiąc - zgadywałem, i to zgadywałem dobrze. Robiłem na tym pieniądze, ale odczuwałem ponadto coś w rodzaju ekstazy. Kiedy stawałem przed stosem pierwotnych próbek, na których miałem oprzeć jakąś poważną prognozę, czułem się jak nurek skaczący z wysokiej skały w iskrzący błękit morza w poszukiwaniu lśniącego, złotego dublonu, skrytego w białym piasku głęboko [ Pobierz całość w formacie PDF ] |