[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LAILA BRENDEN
ZNAK OGNIA
Rozdział 1
Åshild stała bez ruchu, nasłuchując. Nad górami rozlewała blask poranna zorza, przez
okna do izby w Rudningen sączyło się powoli światło. Już niedługo wstanie kolejny letni dzień,
budząc ludzi.
Ale Åshild nie obudziło wschodzące słońce. Ze snu wyrwał ją niepokojący, miarowy
odgłos. Podkradła się do okna i ostrożnie je uchyliła. Podwórko było puste, nie dostrzegła
niczego niezwykłego, a mimo to nie mogła pozbyć się przerażającego poczucia, że grozi jej
niebezpieczeństwo. Nie była w stanie znosić dłużej głuchych uderzeń siekiery, która pracowała
bez ustanku. Usłyszała ją już wczoraj wieczorem, zasnęła jednak, nie zastanawiając się nad tym
za wiele. W nocy też dochodziły do jej uszu takie same dźwięki, choć nie była pewna, czy to sen,
czy jawa. Teraz nie miała już wątpliwości. Ktoś rąbał drzewa. I to gdzieś niedaleko.
Åshild wróciła na palcach do alkowy i poruszyła kołyskę bliźniąt. Przed chwilą je
nakarmiła, spały więc spokojnie obok siebie. W pomieszczeniu zrobiło się chłodno, bo okno
stało otworem, lecz Åshild zaraz je zamknęła. Nie czuła się bezpiecznie. Kto z takim uporem
rąbie drewno, skoro Ole i Simen są na letnim pastwisku? Parobek też ruszył w góry, by pomóc
przy sianokosach i po raz pierwszy od narodzin dzieci Åshild była w domu całkiem sama.
Nie miała dość odwagi, by wyjść i sprawdzić, co się tam właściwie dzieje. Przynajmniej
na razie. Lepiej poczekać aż wzejdzie słońce. Podeszła do drzwi wejściowych, by się upewnić,
czy są zaryglowane, potem zerknęła na drzwi do kuchni. Pot zrosił jej czoło, serce biło szybciej
niż zwykle. Na pewno istnieje całkiem proste wytłumaczenie tej zagadki, powtarzała sobie w
duchu. Ale przecież las należy do Olego. Kto zatem rąbie drzewa w cudzym lesie? Ole nie
wspominał, by kogoś wynajął do takiej pracy.
Åshild stanęła przy oknie z widokiem na dolinę. Nie spieszyła się ze śniadaniem, jakoś
nie była głodna. Nagle wyprostowała się i nastawiła uszu. Bo niepokojące dźwięki umilkły.
Teraz słyszała tylko tykanie zegara, który dostali od Hannah, i bicie swego serca. Tak ją wy-
straszyła nagła cisza, że zapragnęła znów usłyszeć pracującego drwala. W gardle jej zaschło,
popatrywała to na drzwi do alkowy, to na okno. Próbowała przekonywać się w duchu, że nie ma
powodów do niepokoju, lecz na próżno. Czuła, że coś jest nie tak.
Drgnęła przestraszona, gdy kolejne uderzenie siekiery przerwało ciszę. Jakby jeszcze
bliżej domu. Chyba nigdy nie czuła się taka samotna. O tej porze roku we wsi nie było prawie
nikogo. Zastanawiała się gorączkowo, u kogo mogłaby się schronić, lecz nikt jej nie przychodził
do głowy. Poza tym musiałaby przejść przez rzekę, żeby dotrzeć do innej zagrody. Pomyślała, że
powinna przygotować zapasowe ubranka dla bliźniąt. Lepiej mieć wszystko pod ręką.
Pakowała w pośpiechu to, co niezbędne, lecz gdy maleństwa zakwiliły w alkowie,
natychmiast do nich pobiegła. Miała nadzieję, że szybko utuli je i ukołysze, ale one najwyraźniej
chciały jeść.
- No już, już. Musicie się dobrze najeść, bo nie wiadomo, kiedy będzie następne
karmienie - szepnęła. Na szczęście pokarmu miała dość.
Siekiera wciąż pracowała miarowo. Åshild czuła, że trzeba uciekać. Zanim jednak
wyniesie dzieci, musi wyjść na podwórze, by się rozejrzeć. Słońce zawędrowało już całkiem
wysoko, dolina i las leżały skąpane w jego promieniach, a Åshild od razu przybyło odwagi.
- Ale z ciebie łakomczuch! - Spojrzała z czułością na Knuta, który ssał tak łapczywie, że
aż tchu mu zabrakło. - Chyba wyrośniesz na silnego chłopaka.
Hannah-Kari natomiast ssała spokojnie, od czasu do czasu robiąc sobie przerwy. Åshild
lubiła obserwować dzieci, które tak różniły się usposobieniem, teraz jednak wolałaby, żeby
najadły się jak najszybciej. Musiała uciekać.
Gdy maleństwa się wreszcie nasyciły, wzięła każde z nich na ramię i zaczęła się
przechadzać po izbie, nucąc starą kołysankę. Czekała, aż im się odbije. Przystanęła obok
stojącego na podłodze zegara tak blisko, żeby jego tykanie zagłuszyło uderzenia siekiery. I na
chwilę udało jej się odzyskać równy oddech. Serce Åshild przepełniała miłość do maluchów. Z
lękiem pomyślała o tym, że dzieci nie zostały jeszcze ochrzczone. Wiedziała, że złośliwe duchy
mogą je skrzywdzić, jeśli tylko wyniesie bliźnięta na dwór. A może się zdarzyć, że nie będzie
miała innego wyboru. Dłużej nie zniesie tych okropnych dźwięków.
Położyła dzieci w kołysce i uśpiła. Potem podeszła na palcach do drzwi, żeby je
odryglować. Ten, kto rąbie drzewo w naszym lesie, chyba w ogóle nie potrzebuje snu, po-
myślała. Uchyliła drzwi i wyjrzała na podwórze. Tym razem też było puste. Wzięła głęboki
oddech, zerknęła w stronę alkowy i wysunęła się na dwór, pospiesznie zamykając za sobą drzwi,
by do domu nie mogły się dostać żadne złośliwe duchy czy trolle, wobec których dzieci były
bezbronne.
- Panie Jezu - mruknęła, zbiegając po schodach - miej przynajmniej dzieci w swojej
opiece.
Przylgnąwszy do ściany, szła w stronę północnego węgła domu. Stamtąd powinna
dojrzeć skraj lasu, w którym pracuje ten dziwny drwal. Zatrzymała się tuż za rogiem, ale nie
dostrzegła nic niepokojącego i odetchnęła z ulgą. Może jej się tylko wydawało, że ktoś rąbie
coraz bliżej.
Zapowiadał się ciepły i słoneczny dzień. Åshild otarła pot z czoła. Złe przeczucia nie
chciały jej jednak opuścić, spojrzała więc znów w stronę wysokich drzew. Jakoś dziwnie się
przerzedziły, pomyślała. Nigdy przecież nie było widać między nimi gór po tamtej stronie
doliny. Åshild stała nieruchomo, omiatając krajobraz wzrokiem. Nagle zasłoniła usta dłonią.
Zdrętwiała i wstrzymała oddech, bo jedno z drzew nieoczekiwanie się zachwiało. W samym
środku lasu. Nie było ani odrobiny wiatru, gałęzie pozostałych świerków się nie poruszały.
- Nie! - krzyknęła Åshild, widząc, że ogromne drzewo pada na ziemię. Po chwili siekiera
zaczęła znowu pracować miarowo. Åshild odniosła wrażenie, że zachwiała się korona jeszcze
bliżej rosnącego świerku, lecz nie zdążyła się upewnić, bo natychmiast wróciła do domu.
Drżącymi dłońmi zaryglowała drzwi. Trzeba stąd uciekać! Ten, kto kryje się w lesie, nie może
mieć dobrych zamiarów.
Panika omal jej nie sparaliżowała. Rozejrzała się bezradnie dokoła, nie bardzo wiedząc,
co robić, lecz już po chwili rozłożyła na stole dwa kocyki dla dzieci. Wypchała worek
dziecięcymi ubrankami i zarzuciła go sobie na plecy. Chwyciła jeszcze szal, zawiązując go
mocno w pasie, i wpadła do alkowy po maluchy. Gdy podnosiła Hannah-Kari z kołyski,
wydawało jej się, że uderzenia siekiery odbijają się już od ścian domu.
- O Boże - szepnęła. - Oby tylko udało nam się uciec!
Umieściła bliźnięta przy piersi, tak by szal je podtrzymywał. Dzień był ciepły, nie
obawiała się więc, że dzieci zmarzną. Lękała się tylko trolli, huldr i innych nadprzyrodzonych
stworów. Z goryczą pomyślała o pastorze. Ten młody pastor nie jest wcale lepszy niż stary.
Mógł przecież dotrzymać słowa i ochrzcić dzieci przed latem...
Åshild mocniej przytuliła bliźnięta i ruszyła w stronę drzwi. Tym razem dość długo
mocowała się z ryglem. Gdy wreszcie stanęła na schodach, oślepiło ją słońce. Którędy pójść?
Jeśli wybierze drogę koło lasu, trafi na tego, kto ścina drzewa. Ścieżka wzdłuż strumyka jest
bardzo nierówna i dłuższa, a przecież powinna jak najprędzej biec do wsi, do ludzi. Może więc
pójść na przełaj, przez pole koło gospodarstwa Simena? To jednak oznacza, że przez pewien
czas będzie szła przez otwarty teren. Nie, na to się nie odważy.
Åshild ruszyła w stronę drogi, postanawiając jednak trzymać się jak najdalej od drzew.
Wielki Boże! Kolejne drzewo w lesie przewróciło się z hukiem. Następne upadnie już na drogę,
odcinając Rudningen od świata! Åshild przytuliła maleństwa do piersi. Jeśli tylko przedostanie
się przez rzekę, na pewno kogoś spotka. Musi zaryzykować. Jeśli szczęście jej dopisze,
przemknie się jakoś do sąsiedniego gospodarstwa, a stamtąd ścieżką przez las, na mostek.
Drgnęła nerwowo, gdy znów rozległy się uderzenia siekiery i nie zastanawiając się
dłużej, pobiegła za stodołę. Koło kamiennego płotu zeszła do przydrożnego rowu. Gdy obróciła
głowę, by zerknąć w stronę lasu, dojrzała mężczyznę pochylonego nad ogromnym pniem
świerka. Nagle mężczyzna się wyprostował, jakby poczuł jej wzrok na plecach. Obrócił się
powoli w jej stronę i przesłonił oczy od słońca. Wówczas Åshild poznała drwala, który ścinał
drzewa w cudzym lesie. To był Stein Lien.
Przerażenie ścisnęło ją za gardło, gdy ujrzała, jak Stein Lien rusza ku niej z uniesioną
siekierą. Czego on chce? Ten człowiek chyba oszalał! Krew szybko pulsowała jej w skroniach i
choć Knut zaczął płakać, Åshild myślała tylko o ucieczce. Obróciła się i ruszyła biegiem w stro-
nę gospodarstwa Simena, ku rzece.
Oddech zaczął się jej rwać, dzieci wydawały się coraz cięższe, ale wciąż biegła. Uważała
tylko, by się nie potknąć. Przez chwilę miała wrażenie, że słyszy kroki mężczyzny tuż za sobą,
lecz wolała się nie odwracać. Była przygotowana na atak. Nie, nie pozwoli, by skrzywdził
dzieci! Ta myśl dodała jej sił. Ale nie starczyło ich na długo.
Åshild przełknęła łzy, z trudem łapiąc powietrze. Nie zdoła uciec przed Steinem Lienem.
Zawinięte w kocyki maleństwa zaczęły się wysuwać z szala. Åshild musiała się zatrzymać, by
ich nie upuścić. Stanęła więc, opierając się plecami o ścianę szopy. Zacisnęła mocno powieki,
powtarzając w duchu słowa modlitwy. Czekała na atak Steina Liena...
Ale nic się nie wydarzyło. Słyszała tylko bicie własnego serca i popłakiwanie Knuta.
Czyżby Stein się zatrzymał? Czyżby chciał zobaczyć strach w jej oczach? Ciarki jej przeszły po
plecach, lęk dławił gardło, ale nie mogła znieść już dłużej tej niepewności.
Otworzyła oczy. I ujrzała puste podwórze. I błękitne niebo. Stein Lien stał na polu i nie
spuszczał jej z oka. Tkwił nieruchomo, najwyraźniej nie zamierzając się zbliżać, ale uśmiechał
się złowrogo. Åshild starała się nie poddać panice.
- Dobry Boże, pomóż mi! Pomóż nam!
Nie pamiętała już, ile razy od rana szeptała tę modlitwę, ale nic innego zrobić nie mogła.
Wiedziała, że jest bezradna.
W tej samej chwili Ole rzucił kosę i spojrzał na południe. Co tam się dzieje? Ogarnęło go
niejasne poczucie zagrożenia. Znal dobrze to uczucie. Po chwili ujrzał przerażoną twarz, okoloną
rudymi włosami. Siekierę. I dwa zawiniątka.
To mu wystarczyło! Ale jak to możliwe? Zapewniano go przecież, że Stein Lien jest w
górach. Biały Emil był tego pewien, a Ole mu wierzył. Może jednak Stein Lien oszukał Emila?
Ole zaklął siarczyście pod nosem i pobiegł do chaty powiedzieć Kari, że musi pojechać do wsi.
Gniew dodawał mu sił, lecz w głębi serca trawił go lęk i dręczyły wyrzuty sumienia. Starał się
spokojnie rozmawiać z teściową, ona jednak od razu zrozumiała, że sprawa jest poważna.
- Uważaj na siebie - mruknęła. - Musisz przecież dotrzeć tam cały i zdrowy.
Ole był już przy drzwiach, ale odwrócił się, by spojrzeć na teściową. Rozumieli się bez
słów. Ole cieszył się, że Kari nie zadaje żadnych pytań. Kiwnął jej tylko głową i wybiegł.
Za mostem wjechał na wąską ścieżkę, z której koń mógł się ześlizgnąć przy pierwszym
nieostrożnym kroku. Ole jednak o tym nie myślał. Ufał swojemu koniowi, pogoda dopisywała,
więc przyspieszył. Dlaczego był taki głupi, że zostawił Åshild samą z dziećmi? Powinien był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zawrat.opx.pl
  • Archiwum
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie można obronić się przed samym sobą.