[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Skazani na zagładę Rachmiel Frydland Skazani na zagładę Tłumaczenie: Krzysztof Dubis Kraków 2004 1 Skazani na zagładę PRZEDMOWA Tę książkę dedykuję pamięci moich rodziców, babki i czterech sióstr. Wszyscy oni zginęli, zamordowani w okrutny sposób przez hitlerowców tylko za to, że byli Żydami. Poświęcam ją także pamięci setek chrześcijan żydowskiego pochodzenia, zabijanych w czasie II Wojny Światowej na terenie całej Europy, a którym „nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów”. Teraz odpoczywają od swoich dzieł i cieszą się obecnością ich Mesjasza, którego umiłowali ponad życie. Modlę się, by ta książka była wyzwaniem dla moich rodaków — Żydów, do poważnego rozważenia słów Pana Jezusa — Mesjasza, „o którym pisał Mojżesz i prorocy.” Chciałbym również, żeby z jej pomocą chrześcijanie doszli do wniosku, iż powinniśmy „nosić brzemiona jedni drugich” i że Bóg nałożył na nas obowiązek wzajemnej miłości — powinniśmy szczególnie błogosławić potomstwo Abrahama. Niech Pan, bez którego nic nie możemy, pomoże nam zająć w tej sprawie stanowisko i wypełnić przykazanie o miłowaniu braci, bez względu na koszty. Chcę wyrazić wdzięczność wszystkim, którzy pomogli w publikacji tej książki czytając i poprawiając jej rękopis, a także zachęcając mnie do ukończenia rozpoczętego dzieła. „Niech cię wynagrodzi Pan (...), i niech będzie pełna twoja nagroda u Pana, Boga Izraela, pod którego skrzydła [przyszedłeś] się schronić” (Rut 2:12). Rachmiel Frydland SŁOWO WSTĘPNE Sam fakt, że Rachmiel Frydland żyje, jest cudem. Być może wiele osób przejdzie nad jego niezwykłą biografią do porządku dziennego, lecz dla całej rzeszy tych, którzy dzięki jego wieloletniej posłudze narodzili się z Ducha Świętego i stali się uczniami Jezusa Chrystusa, historia tego człowieka będzie się kojarzyć z życiem wiecznym. Rachmiel odczuł na własnej skórze, co to znaczy „przejść przez ciemną dolinę”, jak mówi psalmista. Najgorszym miejscem, gdzie można było się znaleźć podczas II Wojny Światowej była Europa Środkowa, a dokładnie Polska. Najgorszą religią, jaką można było wtedy wyznawać, był judaizm, a najgorszą jego formą — judeochrześcijaństwo. Rachmiel Frydland w pewnym sensie toczył samotną, prywatną wojnę z wojną. Przez lata przemierzał płonącą Polskę, w wielu przypadkach cudownie ocalony z niebezpieczeństwa. Przeniknął do warszawskiego getta w czasie, gdy Żydzi próbowali wydostać się na wolność podkopami. Rzucił wyzwanie Gestapo. Nieraz uciekał, wychodząc cało spod gradu pocisków. Wciąż jednak pozostawał prostym i pokornym sługą swego Mesjasza, gotowym na śmierć, jeśli taka byłaby wola Boża. Nie był żołnierzem, to prawda, lecz wielu ludzi udekorowano za mniejsze zasługi. Nie uważał siebie za jakąś wyjątkową postać chrześcijaństwa, ale nie znam bardziej uświęconego człowieka, któremu odmówiono miejsca w Kościele. Jest godzien wielkiego szacunku, lecz woli otrzymać pochwałę od samego Pana, gdy nadejdzie czas ich spotkania. 2 Skazani na zagładę Rachmiel Frydland wcale nie musi być wytrawnym pisarzem. W każdym jego zdaniu daje się natomiast odczuć to, że jest ono pisane z głębi serca. Jest taki sposób pisania, który wykracza poza utarte schematy gramatyki, składni czy stylu. Odczuwa się w nim tętno autora, składającego żywe i szczere świadectwo swego życia. Czytelnik może być zdziwiony, dlaczego tyle miejsca poświęcono wyjaśnieniu wielu zwyczajów żydowskich. Po prostu, były one organiczną częścią życia Rachmiela i dlatego ich znajomość jest nieodzowna w celu zrozumienia całości. Po co tyle nazwisk, których my, czytelnicy, i tak nie zdołamy zapamiętać? Ponieważ byli skazanymi na przedwczesną śmierć bohaterami, żyjącymi nadal w sercu Rachmiela Frydlanda. Powiem tylko tyle, że zazdroszczę czytelnikowi, który za chwilę przewróci następną stronę tej książki. Szkoda, że nie mogę znów usłyszeć tej historii po raz pierwszy. Zola Levitt 3 Skazani na zagładę -1- PODRÓŻ W SZABAT U RODZIŁEM SIĘ „PRZED PASCHĄ 1919 ROKU ”, jak zwykł mawiać mój ojciec. Ludzie, którzy zwykle używali kalendarza żydowskiego, tak jak moja rodzina, nie przykładali specjalnej uwagi do dat nie-żydowskich. Dlatego sam nie potrafię podać dokładnie swojej daty urodzenia. I Wojna Światowa skończyła się w 1918 i większość krajów Europy Wschodniej odzyskało niepodległość. Polska wydostała się spod panowania trzech mocarstw, a wschodnia jej część powstała z ziem zajętych przez Rosję, która dwa lata wcześniej przeszła komunistyczną rewolucję. Niemcy przeobraziły się w Republikę Weimarską rządzoną przez partię socjaldemokratyczną. Duch nacjonalizmu, chyba nawet silniejszy w Polsce niż gdzie indziej, był szczególnie bliski właścicielom ziemskim, nieufnym zarówno wobec rosyjskiego komunizmu jak i amerykańskiej demokracji. W ten sposób tworzyło się podglebie dla poglądów, które później zyskały miano faszyzmu. Mieszkaliśmy wraz z rodziną we wsi Leśniczówka, oddalonej o jakieś dwadzieścia kilometrów na zachód od przepływającego opodal Bugu i pięć kilometrów od Chełma pod Lublinem. Jako ortodoksyjni Żydzi nie mieliśmy szans, by wpływać na bieg polskiej polityki i dlatego wykazywaliśmy minimalne zainteresowanie tym, co działo się w naszym kraju. Poza tym, byliśmy biedni i większość czasu poświęcaliśmy na zdobycie środków utrzymania. Moje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa wiąże się pięknym szabatowym porankiem, gdy jako czteroletni brzdąc uczestniczyłem wraz z ojcem w minian. (Minian: quorum dziesięciu Żydów płci męskiej powyżej trzynastego roku życia, nieodzowne do odprawiania modlitw publicznych.) Pamiętam, że wychodziłem z domu trzymając rękę ojca i wstrzymując oddech z przejęcia. Mama szła za nami. Ja niosłem w specjalnej torbie talit — szal modlitewny mojego taty. Jest to czworokątne nakrycie z frędzlami, uszyte według zalecenia z Księgi Numeri: „Niech sobie zrobią frędzle na skraju swoich szat (...)” (IV Mojż. 15:37-39). W torbie oprócz szala były także chusteczki do nosa, ponieważ jako ortodoksyjni Żydzi nie mogliśmy nosić niczego w kieszeniach w dzień Szabatu. To prawo zostało zapisane w Księdze Jeremiasza: „Strzeżcie się, jeśli wam życie miłe i nie noście ciężarów w dzień Szabatu” (Jer. 17:21). Tylko ja, jako dziecko, byłem zwolniony z przestrzegania tego prawa. (Zgodnie z nauczaniem rabinicznym, dzieci nie mogą być karane za przekraczanie Prawa przed ukończeniem dwunastu lub trzynastu lat, kiedy to stają się „synem przykazania” (hebr. Bar Micwa) lub „córką przykazania” (hebr. Bat Micwa).) Nasz minian odbywał się w domu Reb Eliego, najzamożniejszego Żyda w okolicy. Jego najstarsza córka wyszła za Cohena — człowieka, który był podobno potomkiem Aarona, pierwszego arcykapłana Izraela. Było to ważne, gdyż z tego powodu Cohen posiadał dwa przywileje: zawsze jako pierwszy czytał Torę, (Tora: tutaj — zwój zawierający spisane Prawo, czyli Pięcioksiąg (pięć pierwszych ksiąg Starego Testamentu). Słowo to ma jednak również szersze konotacje — oznacza także ogół żydowskiej tradycji.) oraz wypowiadał błogosławieństwo Aarona z Księgi Numeri (6:24-26). Według tradycji, po Cohenie powinien czytać jakiś Lewita, ale pośród nas nie było żadnego z potomków rodu kapłańskiego. Wobec 4 Skazani na zagładę tego poproszono go o drugie czytanie. Po nim sześciu innych mężczyzn czytało fragmenty Tory wyznaczone na bieżący Szabat. Później zaproponowano nam kawę i ciasteczka. Jako dziecko, mogłem je jeść jeszcze przed rozpoczęciem długiej modlitwy porannej. Moi rodzice podziękowali za ciastka, lecz wypili kawę, po czym upewnili się, czy podziękowałem gospodarzom. Po przyjściu na modlitwę doliczyłem się tylko pięciu mężczyzn. Nie mogliśmy rozpocząć zanim nie przyjdą pozostali. Siedzieliśmy, czekając cierpliwie i od czasu do czasu wyglądając przez okno. Wkrótce nadszedł nasz przyjaciel Mosze wraz z żoną i synem, który mając szesnaście lat mógł już uczestniczyć w minjan. W końcu doczekaliśmy się także na Mosze- Józefa z synem i zięciem. Ta trójka zamknęła quorum wymagane do rozpoczęcia modłów. Zięć Mosze-Józefa był zarówno hazanem, czyli prowadzącym modlitwę, jak i pełniącym funkcję zwaną baal korech — jego obowiązkiem było czytanie wyznaczonego fragmentu Tory z charakterystycznym zaśpiewem. Wszystkim przybyłym zaproponowano kawę, lecz Mosze-Józef odmówił wypicia nawet jednej filiżanki przed modlitwą. Był najbardziej pobożny z nas wszystkich i z tego powodu darzyliśmy go wielkim szacunkiem. Jego towarzystwo tego dnia zawdzięczaliśmy przemyślności naszych rabinów, ponieważ odległość, jaką musiał przebyć ów świątobliwy mąż ze swojego domu do naszego miejsca zgromadzenia przekraczała dwukrotnie dystans „podróży Szabatowej”, dopuszczalny przez Prawo. Księga Exodus mówi bowiem wyraźnie: „(...) niechaj nikt w siódmy dzień nie opuszcza swego miejsca” (16:29). Rabinom udało się jednak znaleźć metodę na dwukrotne wydłużenie odległości, którą wolno było przemierzyć w Szabat. Otóż, w czasie podróży można było zatrzymać się w jakimś miejscu i zjeść tam lekki posiłek, odpocząć lub nawet spędzić noc z piątku na sobotę. Wówczas miejsce to stawało się tymczasowym domem podróżnego, skąd mógł wyruszyć w kolejną podróż, przy czym odległość liczyła się znów „od zera”. Ta procedura nazywa się po hebrajsku erub, czyli mnożenie domów. Dzięki niej Mosze-Józef miał w powyższym przypadku dwa miejsca zamieszkania i w ten sposób mógł pokonać w Szabat dystans ponad dwóch kilometrów. Z wyjątkiem Reb Eliego, który miał fabrykę terpentyny, wszyscy byliśmy biedakami. Kupowaliśmy produkty od miejscowych rolników i woziliśmy je do Chełma, handlując tam nimi. Zyski były jednak niewielkie, wiele razy ponosiliśmy nawet straty. Czasami tylko udawało nam się pośredniczyć w handlu bydłem lub nierogacizną pomiędzy okolicznymi chłopami a kupcami przejeżdżającymi do Chełma. Moja rodzina posiadała mały sklepik na parterze naszego domu. Sprzedawaliśmy tam różne niezbędne drobiazgi jak mydło, cukier, zapałki, spinki do włosów i cukierki. Rodziny żydowskie mieszkające w innych wsiach także przeznaczały część swoich domów na takie sklepy. Mosze-Józef dorabiał sobie pracując jako szklarz, a także posiadał kilka akrów ziemi uprawnej. Im ciężej pracowaliśmy, tym stawaliśmy się biedniejsi. Z wyjątkiem Reb Eliego, któremu się poszczęściło, wszyscy ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Nasi klienci także nie śmierdzieli groszem i często kupowali u nas na kredyt. Niestety, nierzadko „zapominali” spłacać zaległe rachunki a my, będąc jedyną rodziną żydowską w najbliższej okolicy, nie mieliśmy żadnej możliwości skutecznej rewindykacji długów. Z obawy przed zemstą klientów baliśmy się nawet zaprzestania sprzedaży towarów na kredyt. W końcu zostaliśmy zmuszeni sprzedać nasz sklep, a Mosze-Józef z braku pieniędzy pozbył się swojego pola. 5 [ Pobierz całość w formacie PDF ] |