[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DANIELLE STEEL SKOK W NIEZNANE ROZDZIAŁ PIERWSZY Marie - Ange Hawkins leżała w wysokiej trawie pod wielkim, starym drzewem, słuchając śpiewu ptaków i obserwując pierzaste białe chmurki, leniwie sunące po niebie w ten słoneczny sierpniowy ranek. Uwielbiała swój ogród, wypełniony nieco sennym brzęczeniem pszczół i zapachem kwiatów, i bardzo lubiła spędzać czas właśnie w tym miejscu, z apetytem chrupiąc dojrzewające jabłka. Marie - Ange żyła w bezpiecznym, spokojnym świecie, otoczona kochającymi ją ludźmi. Latem zawsze cieszyła się całkowitą swobodą. Przez całe jedenaście lat swojego życia mieszkała tutaj, w Chateau de Marmouton, i właściwie odkąd nauczyła się chodzić, poznawała lasy i wzgórza wokół zamku, najpierw z rodzicami lub nianią, potem sama albo z bratem. W upalne dni z rozkoszą brodziła w przecinającym posiadłość strumieniu. W stajniach i oborach było dużo miejsca dla koni i krów, a trochę poniżej zamku, na terenie starej farmy, stała prawdziwa, wielka stodoła. Pracujący na farmie mężczyźni zawsze uśmiechali się na jej widok i machali do niej wesoło. Marie - Ange była roześmianym, pogodnym dzieckiem o niezależnym charakterze. Przez większą część dnia biegała boso po ogrodzie i sadzie, zbierając jabłka oraz brzoskwinie i napychając owocami kieszenie fartuszka. - Wyglądasz jak małe Cyganiątko! - z uśmiechem upominała ją matka. Françoise Hawkins uwielbiała swoje dzieci i była dla nich cudowną matką. Jej syn Robert przyszedł na świat zaraz po wojnie, w jedenaście miesięcy po ślubie z Johnem Hawkinsem. Mniej więcej w tym samym czasie John założył firmę zajmującą się eksportem win i w ciągu pięciu lat zbił prawdziwy majątek. Kiedy Robert był małym chłopcem, Hawkinsowie kupili Château de Marmouton, gdzie urodziła się Marie - Ange. Dziewczynka chodziła teraz do tej samej miejscowej szkoły, którą niedawno ukończył Robert. We wrześniu, dokładnie za miesiąc, Robert wyjeżdżał do Paryża, aby zacząć studia na Sorbonie. Miał studiować ekonomię, a po uzyskaniu dyplomu planował podjąć pracę w firmie ojca, która zdążyła się już bardzo rozrosnąć. Sam John był zaskoczony tempem rozwoju przedsiębiorstwa oraz sukcesem, jaki odniosło na rynku. Dzięki jego wysiłkom cała rodzina żyła w doskonałych warunkach, ciesząc się dobrobytem i spokojem. Françoise była bardzo dumna z Johna. Zawsze wierzyła w niego i darzyła go nie tylko ogromnym uczuciem, ale także szacunkiem. Historia ich miłości była po prostu niezwykła. W ostatnich miesiącach wojny amerykański żołnierz John Hawkins został zrzucony ze spadochronem na terytorium Francji i złamał nogę, lądując na drzewie w środku małej farmy należącej do rodziców Françoise. Młoda dziewczyna i jej matka były wtedy same, ponieważ ojciec Françoise pojechał na tajne spotkanie lokalnej komórki francuskiego ruchu oporu Résistance. Kobiety ukryły Johna na strychu. Françoise miała wtedy szesnaście lat i wysoki, przystojny Amerykanin o wspaniałym poczuciu humoru oraz swobodnym sposobie bycia całkowicie ją zauroczył. Dopiero trochę później dowiedziała się, że John był od niej zaledwie cztery lata starszy i podobnie jak ona wychowywał się na rodzinnej farmie na Środkowym Zachodzie. Matka dziewczyny nie spuszczała obojga młodych z oka, ponieważ obawiała się, że Françoise zakocha się w Amerykaninie i popełni jakieś głupstwo. Szybko jednak zorientowała się, że John traktuje jej córkę z ogromnym szacunkiem i darzy ją szczerym uczuciem. Françoise uczyła Johna francuskiego, a on dawał jej lekcje angielskiego, i prawie co wieczór prowadzili na strychu długie rozmowy, dzięki czemu z każdym dniem coraz lepiej się poznawali. Nigdy nie ośmielili się zapalić lampy czy świecy, ponieważ doskonale wiedzieli, co stałoby się, gdyby Niemcy odkryli obecność amerykańskiego żołnierza. John spędził na farmie cztery miesiące, a kiedy wyjechał, serce Françoise o mało nie pękło z bólu. Ojciec i jego przyjaciele z Résistance zdołali przeprowadzić Johna do strefy, która została już zajęta przez wojska amerykańskie, a niedługo potem młody człowiek wziął udział w wyzwoleniu Paryża. Obiecał dziewczynie, że po nią wróci i ona ani przez chwilę nie wątpiła, iż spełni dane jej przyrzeczenie. Rodzice Françoise zginęli tuż przed ostatecznym oswobodzeniem Francji i dziewczyna wyjechała do Paryża, aby zamieszkać u swoich krewnych. Nie miała żadnej możliwości, by skontaktować się z Johnem, ponieważ adres, który jej zostawił, zaginął w ogólnym chaosie. Nie przyszło jej też do głowy, że John może przebywać w Paryżu. Dopiero później się okazało, że gdy Françoise mieszkała w pobliżu Boulevard Saint - Germain, John był zakwaterowany zaledwie kilka ulic dalej. Niedługo potem John został odesłany do Stanów, gdzie zwolniono go z czynnej służby wojskowej. Wrócił do rodzinnego domu w stanie Iowa. Jego rodzina również przeżywała trudne chwile. Ojciec zginął w walkach o Guam i chłopak musiał zająć się farmą, aby zapewnić utrzymanie matce, siostrom oraz braciom. Natychmiast po przybyciu do Stanów napisał do Françoise, ale jego listy pozostawały bez odpowiedzi. Żaden z nich nie dotarł do Françoise. Dopiero po dwóch latach John zdołał zaoszczędzić dość pieniędzy, by wrócić do Francji i spróbować odszukać dziewczynę, której nie był w stanie zapomnieć. Kiedy jednak dotarł na miejsce, odkrył, że farma rodziców Françoise została sprzedana, a w jej domu mieszkali obcy ludzie. Sąsiedzi nie potrafili powiedzieć Johnowi nic poza tym, że rodzice Françoise zginęli, a ona wyjechała do Paryża. John podążył tym śladem. Wykorzystał wszelkie możliwe drogi, usiłując odnaleźć Françoise za pośrednictwem policji oraz Czerwonego Krzyża, przeglądając listy osób studiujących na Sorbonie, a także w innych paryskich szkołach wyższych. Jego wysiłki nie przyniosły żadnych rezultatów. I wreszcie, kiedy w przeddzień wyjazdu do Stanów, zrezygnowany siedział w małej kawiarence na lewym brzegu, nagle ujrzał idącą powoli Françoise. Lał rzęsisty deszcz, a ona szła ze spuszczoną głową, pogrążona najwyraźniej w niewesołych myślach. W pierwszej chwili pomyślał, że to na pewno jakaś obca dziewczyna podobna do Françoise, niemniej wybiegł z kawiarni, wymyślając sobie od naiwnych głupców, i chwycił ją za ramię. Dziewczyna odwróciła się i wątpliwości Johna rozwiały się w jednej chwili. Stała przed nim Françoise. Na jego widok rozpłakała się i zarzuciła mu ręce na szyję. Spędzili wieczór w domu jej kuzynów, następnego dnia zaś John wyjechał do Stanów. Korespondowali ze sobą przez cały następny rok, a potem John wrócił do Paryża, tym razem już na stałe. W dwa tygodnie później wzięli ślub. Françoise miała dziewiętnaście lat, John dwadzieścia trzy. W ciągu dziewiętnastu lat małżeństwa nie rozstali się nawet na jeden dzień. Po narodzinach Roberta wyprowadzili się z Paryża, postanowili jednak zostać we Francji, ponieważ John szybko doszedł do wniosku, że czuje się tu o wiele lepiej niż w Iowa. Oboje uznali, że najwyraźniej właśnie tak miały potoczyć się ich losy i zawsze, gdy opowiadali swoją historię, uśmiechali się do siebie porozumiewawczo. Przyjaciele i znajomi uważali, że wszystko to było wyjątkowo romantyczne, Marie - Ange zaś po prostu uwielbiała tę opowieść. Marie - Ange nigdy nie poznała nikogo z krewnych swojego ojca. Jego rodzice zmarli przed jej przyjściem na świat, podobnie jak obaj jego bracia. Jedna z sióstr umarła parę lat wcześniej, druga zaś zginęła w wypadku samochodowym, kiedy Marie - Ange była niemowlęciem. Jedyną żyjącą krewną Johna była ciotka jego ojca, lecz ze sposobu, w jaki o niej mówił, Marie - Ange bez trudu wywnioskowała, że nie darzył jej zbytnią sympatią. Nikt z rodziny Johna nigdy nie odwiedził go we Francji. Marie - Ange nieraz słyszała, jak ojciec mówił, że kiedy postanowił zostać we Francji, jego bliscy uznali go za szaleńca. Kuzyni Françoise, u których mieszkała zaraz po wojnie, zginęli w katastrofie samolotowej, kiedy Marie - Ange miała trzy lata, tak więc poza rodzicami i bratem, oraz mieszkającą w Stanach stryjeczną babką, której John wyraźnie nie znosił, dziewczynka nie miała nikogo. Ojciec powiedział kiedyś Marie - Ange, że jego jedyna pozostała przy życiu krewna jest kobietą twardą, niesympatyczną i pozbawioną wszelkiej wrażliwości, i właśnie z powodu tych jej cech nigdy nawet nie próbował utrzymywać z nią kontaktu. Marie - Ange nie bardzo rozumiała, co ojciec ma na myśli, lecz instynktownie czuła, że jego antypatia do nieznanej krewnej nie jest pozbawiona podstaw. Na szczęście dziewczynka nigdy nie odczuwała, że czegoś jej brak. Jej życie było pełne, a bliscy traktowali ją jak źródło prawdziwej radości i żywy symbol błogosławieństwa. Nawet jej imię świadczyło o tym, że uważali ją za anioła. Wszyscy wokół tak właśnie o niej myśleli, nawet Robert, brat, który czasami bardzo lubił się z nią drażnić. Marie - Ange wiedziała, że będzie bardzo tęsknić za Robertem, ale Françoise obiecała, iż będzie często zabierała ją do Paryża. John mniej więcej raz na miesiąc jeździł tam w interesach, a Françoise zawsze mu towarzyszyła. Oboje uwielbiali takie jedno - lub dwudniowe wypady do Paryża. Marie - Ange i Robert zostawali wtedy w domu pod opieką Sophie, starej gospodyni, która pracowała u nich od wczesnego dzieciństwa Roberta. Sophie przeprowadziła się wraz z rodziną Hawkinsów do Château de Marmouton i mieszkała w małym domku na terenie posiadłości. Marie - Ange bardzo lubiła ją odwiedzać i podczas tych wizyt z radością popijała świeżo zaparzoną herbatę oraz pogryzała ciasteczka, które Sophie piekła specjalnie dla niej. Życie Marie - Ange było idealne pod każdym względem. Miała takie dzieciństwo, o jakim większość ludzi jedynie marzy. Cieszyła się wolnością, miłością, poczuciem bezpieczeństwa i mieszkała w pięknym starym zamku, zupełnie jak prawdziwa księżniczka. A kiedy wkładała jedną ze swych uroczych sukienek, które Françoise przywoziła jej z Paryża, nawet wyglądała jak księżniczka, tak w każdym razie utrzymywał John. Skrupulatnie dodawał jednak, że kiedy Marie - Ange biega po polach i ogrodach boso i wspina się na drzewa, bezlitośnie drąc spódniczki i fartuszki, robi wrażenie raczej sierotki lub elfa niż dobrze wychowanej panienki. - Co dzisiaj zbroiłaś, mała? - zapytał Robert, gdy przyszedł po Marie - Ange tuż przed lunchem. Sophie była już za stara, aby uganiać się za dziewczynką, więc Françoise wysłała po córkę Roberta, który doskonale znał wszystkie ulubione miejsca i kryjówki siostry. - Nic. Cała buzia Marie - Ange wysmarowana była miąższem brzoskwiń, a w kieszonkach fartuszka grzechotały pestki owoców. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do brata. Robert był wysoki i jasnowłosy, podobnie jak ich ojciec, a także Marie - Ange. Dziewczynka miała twarz aniołka, błękitne oczy i jasne loki. Tylko Françoise miała ciemne włosy i duże, aksamitne brązowe oczy. John często mawiał, że chciałby, aby mieli jeszcze jedno dziecko, które odziedziczyłoby urodę po Françoise, choć zdawał sobie sprawę, że chociaż Marie - Ange zewnętrznie podobna jest do niego, wiele cech charakteru, między innymi poczucie humoru i skłonność do żartów, wzięła po matce. - Mama mówi, że najwyższy czas, abyś wróciła na lunch - oświadczył Robert, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |