[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Winged Death Współautor: Hazel Heald Napisane w roku 1933 Przekład: Andrzej Ledwożyw SKRZYDLATA ŚMIERĆ „Pomarańczowy Hotel” znajdował się w Bloemfontein w Afryce Południowej przy High Street opodal dworca kolejowego. W niedzielę, 24 stycznia 1932 roku czterech mężczyzn przebyło w nim drżąc ze strachu w pokoju na trzecim piętrze. Jednym z nich był George C. Titteridge, właściciel hotelu, drugim policjant łan De Witt z Centralnego Komisariatu, trzecim Johannes Bogaert — miejscowy koroner, czwartym, najmniej poruszonym — doktor Cornelius van Keulen, lekarz z biura koronera. Na podłodze leżało ciało martwego człowieka, choć nie ono było powodem grozy całej czwórki. Ich spojrzenia wędrowały od zapełnionego najróżniejszymi dziwactwami stołu: otwartego kałamarza, pióra i podkładki do pisania, torby lekarskiej, butelki kwasu solnego oraz kwaterkowego kubka pełnego czarnego dwutlenku manganu — ku sufitowi. Ma jego gładkiej bieli w jakiś sposób nabazgrano atramentem serię ogromnych liter. Doktor van Keulen spoglądał raz po raz ukradkiem na zniszczoną, oprawioną w skórę księgę, którą trzymał w lewej ręce. Przerażenie wydawało się rozkładać równo między księgę, słowa na suficie i bardzo szczególnie wyglądającą martwą muchę w stojącej na stole butelce z amoniakiem. Zniszczona książka była dziennikiem martwego mężczyzny. Okazało się, że wpis w książce hotelowej był nieprawdziwy — nie nazywał się on Frederick N. Mason z Mining Properties, Toronto, Kanada. Była jeszcze jedna, niesamowita rzecz, która wyjaśniła się dzięki zapiskom, i inne nie wyjaśnione sprawy, daleko bardziej zatrważające. To wiara czterech mężczyzn, ukształtowana przez życie spędzone wśród Murzynów, blisko zakorzenionych tajemnic Afryki powodowała, że drżeli tak mocno. Dziennik nie był zbyt obszerny. Rozdziały rozpoczynały się pięknym, ręcznym pismem, które jednak przy końcu stawało się mniej staranne i wyglądało na nerwowe. Składał się z serii notatek, początkowo zapisywanych raczej w nieregularnych odstępach czasu, nazwanie ich mianem dziennika nie było jednak w pełni poprawne — rejestrowały tylko jeden zakres działalności autora. Doktor van Keulen od razu rozpoznał nazwisko zmarłego. Był to wybitny przedstawiciel jego własnej profesji, zasadniczo związany z Afryką. Pewien fragment przeraził go: znalazł swoje nazwisko połączone z nikczemnym, nigdy oficjalnie niewyjaśnionym przestępstwem, obecnym na łamach prasy jakieś cztery miesiące wcześniej. Im dłużej czytał, tym większe było jego przerażenie, zdumienie oraz uczucie obrzydzenia i paniki. Samo sedno stanowił tekst, który doktor odczytał głośno w tym złowróżbnym pokoju. Trzech mężczyzn oddychało ciężko, wiercąc się niespokojnie na krzesłach, rzucając zaniepokojone spojrzenia na sufit, stół, ciało i siebie. DZIENNIK DR. MED. THOMASA SLAUENWITE’A, UKARANEGO PRZEZ DR HAB. HENRY’EGO SARGENTA MOORE’A. BROOKLYN, MOWY JORK, PROFESORA BIOLOGII BEZKRĘGOWCÓW MA UNIWERSYTECIE COLUMBIA, N.Y. — PRZEZNACZONY DO ODCZYTANIA PO MOJEJ ŚMIERCI DLA SATYSFAKCJI SPEŁNIENIA MEJ ŻĄDZY ODWETU, KTÓRY W INNY SPOSÓB NIE MÓGŁBY ML BYĆ PRZYPISANY. 5 styczeń 1929 r. Ostatecznie postanowiłem zabić doktora Henry Moore’a, a ostatni incydent pokazał mi, jak tego dokonać. Odtąd będę postępował według spójnej linii działania, zaczynam więc pisać ten dziennik. Nie ma potrzeby powtarzania okoliczności, które przywiodły mnie do tego, bo poinformowana część opinii publicznej zaznajomiona jest ze wszystkimi zasadniczymi faktami. Urodziłem się w Trenton, New Jersey, 12 kwietnia 1885 roku jako syn doktora Paula Slauenwite’a, zamieszkałego przedtem w Pretorii, Transwal, Południowa Afryka. Studiując medycynę, jako część tradycji rodzinnej, byłem kształcony przez mego ojca (który zmarł w 1916 roku, kiedy służyłem w pułku południowoafrykańskim we Francji) w dziedzinie gorączek afrykańskich. Po uzyskaniu stopnia na Uniwersytecie Columbia większość czasu spędziłem na badaniach, które przeniosły mnie z Durbanu w Natalu pod sam równik. W Mombasie opracowałem nową teorię przenoszenia i rozwoju gorączki nawracającej, w niewielkim tylko stopniu kierując się wskazówkami pozostawionymi w papierach ostatniego rządowego lekarza, sir Normana Sloane’a, znalezionych w zajmowanym przeze mnie domu. Po opublikowaniu wyników zostałem od razu uznanym autorytetem. Zaproponowano mi objęcie najwyższego stanowiska w południowoafrykańskiej służbie zdrowia, a nawet o możliwości uzyskania godności szlacheckiej w przypadku naturalizacji. W tym celu podjąłem konieczne kroki. Wtedy wydarzył się incydent, w rezultacie którego bliski postanowiłem zabić Henry Moore’a. Ów człowiek — mój towarzysz z ławy szkolnej i przyjaciel z lat spędzonych w Ameryce i Afryce — świadomie próbował podważyć moje autorstwo wyżej wspomnianej teorii twierdząc, że sir Sloane wyprzedził mnie w badaniach, imputując, iż prawdopodobnie więcej znalazłem w jego papierach, niż ustaliłem własnymi doświadczeniami. Aby poprzeć te absurdalne oskarżenie, sprokurował kilka osobistych listów od sir Normana, wykazujących, że istotnie ustalenia jego były podstawą moich prac i że miał zamiar bezzwłocznie je opublikować, jednak stanęła temu na przeszkodzie jego niespodziewana śmierć. To akurat muszę przyznać, nie mogę jedynie wybaczyć podejrzenia, iż ukradłem pomysł z papierów sir Normana. Rząd brytyjski, dostatecznie wyczulony, zignorował te oszczerstwa, lecz wycofał się ze swej obietnicy podniesienia mnie do stanu szlacheckiego na tej podstawie, że teoria, chociaż oryginalnie moja, nie jest w istocie nową. Szybko spostrzegłem, że moja kariera w Afryce zakończyła się, choć pokładałem w niej wszystkie moje nadzieje, gotów nawet zrezygnować z obywatelstwa amerykańskiego. W stosunkach ze mną powiało chłodem ze strony przedstawicieli rządowych w Mombasie, szczególnie zimno odnosili się znajomi sir Normana. Postanowiłem więc wyrównać rachunki z Moorem wcześniej czy później, choć nie wiedziałem jeszcze w jaki sposób. Już wcześniej zazdrościł okazywanego mi szacunku i wykorzystał okazję swej dawnej korespondencji z sir Normanem. To wszystko spotkało mnie ze strony przyjaciela którego sam dokształcałem i inspirowałem, obudziłem zainteresowanie Afryką, aż osiągnął obecną, umiarkowaną sławę autorytetu w entomologii afrykańskiej. Nie zaprzeczam, że jego osiągnięcia są znaczne. Umożliwiłem mu to wszystko, a on w zamian zrujnował mnie. Pewnego dnia zniszczę go za to. Musiałem zgodzić się na wyjazd w głąb kontynentu — do M’gongi, pięćdziesiąt mil od granicy z Ugandą. Jest to faktoria handlowa bawełny i kości słoniowej — z ośmioma tylko białymi prócz mnie. Cholerna dziura, prawie na równiku, pełna wszelkich znanych ludzkości rodzajów febry. Wszędzie jadowite węże i owady, Murzyni z chorobami o jakich ludzkie ucho nie słyszało poza wydziałami medycznymi. Nie pracowałem jednak zbyt ciężko i zawsze miałem dużo czasu na planowanie postępowania względem Moore’a. Umieściłem jego Diptera of Central and Southern Africa na honorowym miejscu na mojej półce. Przypuszczam, że w chwili obecnej jest to podstawowy podręcznik używany w Columbii, Harvardzie i Wisconsin — ale to moje własne sugestie są odpowiedzialne przynajmniej w połowie za tę pozycję. W ostatnim tygodniu natknąłem się na coś, co zadecydowało o tym, w jaki sposób zabiję Moore’a. Grupa z Ugandy przyniosła Murzyna z dziwną chorobą, której nie potrafiłem zdiagnozować. Był w letargu, miał bardzo niską temperaturę ciała i powłóczył nogami w bardzo szczególny sposób. Większość tubylców bardzo się go obawiała twierdząc, że znajduje się we władzy jakiegoś szamańskiego zaklęcia, ale Gobo, tłumacz, powiedział, iż został ugryziony przez owada. Co to było, nie mogę sobie wyobrazić, gdyż miał tylko niewielkie nakłucie na ramieniu — krwawoczerwone, z purpurową obwódką. Nie zdziwiłem się, że miejscowi przypisywali to czarnej magii. Wydawało się, że z tego rodzaju przypadkami spotykali się już wcześniej. Stary WKuru, jeden z członków plemienia Galla w faktorii powiedział, że musi to być ugryzienie „diabelskiej muchy”, które powoduje powolne wyniszczenie organizmu, a w końcu śmierć. Potem, jeśli oczywiście sama mucha nadal żyje, opanowuje duszę i osobowość. Dziwaczna legenda, nie znam bowiem żadnego miejscowego owada na tyle śmiercionośnego, aby można mu było to przypisać. Dałem temu Murzynowi — miał na imię Mevana — dobrą dawkę chininy i pobrałem próbkę jego krwi do badania, ale nie poczyniłem zbyt wielkich postępów. To były jakieś bardzo dziwne zarodniki; nie mogłem ich zidentyfikować nawet przy dużym powiększeniu. Podobny do nich był pewien gatunek laseczników znajdywanych w wołach, koniach i psach, które ugryzła tse–tse, lecz tse–tse nie zarażała ludzi, a poza tym było to zbyt daleko na północ. Jednak ważne było jedno. Zdecydowałem, w jaki sposób zabiję Moore’a. Wyślę mu parę tych owadów ze szczerymi zapewnieniami, że są zupełnie nieszkodliwe. Sądzę, że nie zachowa wszelkich środków ostrożności przystępując do badania nieznanego gatunku. (Zapewne nie słyszał jeszcze o tym wypadku.) Najpierw zobaczę, co stanie się z Mevaną, później znajdę mego posłańca śmierci. 7 styczeń Mevana nie czuje się lepiej, choć wstrzyknąłem mu wszystkie znane mi antytoksyny. Ma napady drgawek i plecie coś przerażająco o tym, w jaki sposób po śmierci jego dusza przejdzie w owada, który go ugryzł. Pomiędzy napadami popada w stan połowicznego otępienia. Jego serce bije nadal mocno, więc może z tego wyjdzie. Muszę próbować, bo on — prawdopodobnie szybciej niż ktokolwiek inny — zaprowadzi mnie w rejon, gdzie został ugryziony. W międzyczasie napiszę do dr. Lincolna, mojego poprzednika tutaj, gdyż Allen, kierownik faktorii powiedział, że posiada on głęboką wiedzę na temat lokalnych chorób. Powinien coś wiedzieć na temat tej śmiercionośnej muchy, jeśli w ogóle jakiś biały człowiek może coś wiedzieć na ten temat. Jest teraz w Nairobi, a czarnoskórzy gońcy zapewnili mnie, że dostarczą odpowiedź w ciągu tygodnia korzystając z pociągu. 10 styczeń Stan chorego nie uległ zmianie, lecz znalazłem to, czego szukałem w starym woluminie lokalnej służby zdrowia. Trzydzieści lat temu wybuchła tu epidemia, która zabiła tysiące tubylców w Ugandzie. Odpowiedzialność za nią przypisano rzadkiej musze Giossina palpalis — kuzynce Glossina norsitans czyli tse–tse. Żyje ona w zaroślach na brzegach rzek i jezior i żywi się krwią krokodyli, antylop i dużych ssaków. Ody żywiciele posiadają już zarodniki trypanosomiasis albo śpiączki, wysysa je i roznosi — po okresie inkubacji wynoszącym trzydzieści jeden dni. Po siedemdziesięciu pięciu dniach następuje niechybna śmierć każdego ugryzionego człowieka czy zwierzęcia. Bez wątpienia, to musi być „diabelska mucha” Murzynów. Teraz wiem, jak mam postąpić. Nam nadzieję, że Mevana z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że dostanę odpowiedź od Lincolna w ciągu czterech lub pięciu dni — on ma znaczną reputację w tych sprawach. Moim najtrudniejszym zadaniem może być zdobycie much dla Moore’a tak, żeby nie zostać rozpoznanym. Nikt nie powinni wpaść na to zbyt szybko. 15 styczeń Otrzymałem właśnie wiadomości od Lincolna, który potwierdził wszystko, co mówiły zapiski o Olossina palpalis. Miał lekarstwo na śpiączkę: domięśniowe wstrzyknięcie triparsamidu. Okazało się skuteczne w bardzo dużej ilości przypadków pod warunkiem, że nie zostało podane za późno. Ponieważ Mevana został ugryziony jakieś dwa miesiące temu, nie wiem, czy to będzie działało — ale Lincoln pisał, że były przypadki działania leku po osiemnastu miesiącach. Możliwe jest zatem, że nie będzie za późno. Lincoln przesłał lekarstwo i właśnie podałem je Mevanie. Znowu jest w stanie otępienia. Przyprowadzili jego pierwszą żonę z wioski, ale nawet jej nie poznał. Jeśli wróci do zdrowia, powinien pokazać mi, gdzie są te muchy. Jest wielkim łowcą krokodyli, według tego, co o nim zapisano, cieszącym się sympatią całej Ugandy. Jutro podam mu następną dawkę. 16 styczeń Wydaje się, że Mevana czuje się trochę lepiej, lecz akcja jego serca w niewielkim stopniu uległa zwolnieniu. Stosuję nadal zastrzyki i mam nadzieję, że nie są spóźnione. Siedemnasty styczeń Dziś nastąpiła wyraźna poprawa. Mevana otworzył oczy i dał oznaki powrotu świadomości, choć był oszołomiony. Mam nadzieję, że Moore nie wie o triparsamidzie. To jest moja szansa na zwycięstwo, bo on nigdy nie przykładał się zbytnio do medycyny. Język Mevany wydaje się być sparaliżowany, lecz wierzę, że to minie, kiedy tylko uda mi się go obudzić. 25 styczeń Mevana jest prawie wyleczony! W przyszłym tygodniu spotkam się z nim w dżungli. Był przestraszony, kiedy po raz pierwszy powrócił do przytomności — mówił coś, że mucha zabierze jego osobowość po śmierci — ale rozpromienił się, kiedy powiedziałem mu, że wyjdzie z tego. Jego żona, Ugowe, bardzo troszczy się o niego, mogę więc trochę odpocząć. Potem pomyślę o wysłanniku śmierci! 3 luty Mevana czuje się teraz dobrze, rozmawiałem z nim o polowaniu. Boi się zbliżyć do miejsca, w którym został ugryziony, ale staram się grać na jego wdzięczności. Prócz tego uważa, że mogę odgonić chorobę. Jego postępowanie może zawstydzić białych — nie ulegało wątpliwości że pójdzie. Mogę wyruszyć przekonując kierownika faktorii, iż leży to w interesie lokalnej służby zdrowia. 12 marzec W końcu w Ugandzie! Mevana ma ze sobą pięciu tragarzy z ludu Galla. Miejscowi nie kryją niechęci do zbliżenia się do tamtych okolic, bo wiedzą, co zdarzyło się Mevanie. Dżungla jest zaraźliwym miejscem — paruje miazmatami. Wszystkie jeziora wyglądają na zastałe. W pewnym miejscu natknęliśmy się na ruiny, które nawet Galla skłoniły do ucieczki. Powiedzieli, że te megality są starsze od ludzkości i że mają zwyczaj polować, czy też wystawiać czaty na Rybaków z Zewnątrz — cokolwiek miałoby to oznaczać. Opowiadali też o złych bogach Tsadogwa i Ciulu*. Do dziś wspominają o złych wpływach w jakiś sposób związanych z diabelską muchą. 15 marzec Tego ranka dotarliśmy do jeziora Mlolo; tu został ugryziony Mevana. Piekielne, pokryte zieloną pianą miejsce, pełne krokodyli. Mevana założył pułapki na muchy z cienkiego drutu. Przynętę stanowi krokodyle mięso. Mam nadzieję, że nałapiemy wystarczającą ilość. Zdecydowałem, że muszę przeprowadzić na nich doświadczenia — znaleźć sposób na zmianę ich wyglądu tak, aby Moore nie mógł ich rozpoznać. Prawdopodobnie będę mógł je skrzyżować z innym gatunkiem i wyprodukować jakąś hybrydę, której zdolność do przenoszenia zakażenia nie ulegnie zmniejszeniu. Zobaczymy. Teraz się nie spieszę. Jak będę gotowy, Mevana dostarczy mięsa do nakarmienia mych posłańców śmierci — a potem na pocztę. Wierzę, że nie będzie kłopotów z zakażeniem, gdyż cały ten kraj jest jedną cholerną, zakażoną dziurą. 16 marzec Mam szczęście. Pełne dwie klatki. Pięć bardzo żywych okazów ze skrzydłami lśniącymi jak diamenty. Mevana przełożył je do dużego naczynia z korkiem. Myślę, że schwytaliśmy je w samą porę. Dostarczymy je do M’gongi bez kłopotów. Mamy dość krokodylego mięsa, żeby je wyżywić. Niewątpliwie wszystkie albo większość jest zakażona. 20 kwiecień Z powrotem w M’gondze bardzo zajęty w laboratorium. Posłałem do doktora Joosta w Pretorii po muchy tse–tse do hybrydyzacji. Taka krzyżówka, jeśli w ogóle wyjdzie, powinna dać coś naprawdę trudnego do rozpoznania, jednak nie mniej zjadliwego niż palpalis. Jeśli to nie zadziała, wypróbuję inne diptera z buszu. Posłałem już do doktora Vandervelde’a w Nyangwe po odpowiednie typy kongijskie. Nie wysyłam Mevany po zakażone mięso, bo przekonałem się, że mogę utrzymywać w probówkach na czas prawie nieograniczony kultury zarodników trypanosoma gambiense uzyskane z mięsa zdobytego w ostatnim miesiącu. Kiedy nadejdzie czas, zakażę mięso, nakarmię moich posłańców dobrą dawką, a potem — bon voyage! 18 czerwiec Dziś otrzymałem moje tse–tse od Joosta. Klatki do krzyżowania były gotowe od dawna, teraz przeprowadzam selekcję. Mam zamiar użyć promieni ultrafioletowych dla przyśpieszenia cyklu życiowego. Da szczęście mam konieczny aparat w swym zasadniczym wyposażeniu. Ignorancja niektórych ludzi tutaj czyni łatwym ukrywanie moich zamiarów, sądzą, że po prostu badam istniejące gatunki dla celów medycznych. 29 czerwiec Krzyżówka jest płodna! Muchy złożyły jaja w ostatnią środę i teraz mam przepiękne larwy! Jeśli dojrzałe owady będą wyglądały tak dziwnie jak te, nie będę potrzebował niczego więcej. Przygotowuję oddzielne klatki dla poszczególnych gatunków. 7 lipiec Wylęgły się hybrydy! Maskowanie co do kształtu jest doskonałe, ale wygląd skrzydeł i delikatne prążkowany tułów nadal sugeruje Palpalis. Różni się to w niewielkim stopniu u poszczególnych osobników. Karmię je wszystkie zakażonym krokodylim mięsem. Po zakażeniu wypróbuję niektóre na tubylcach — oczywiście tak, by wyglądało to na przypadek. Jest tu tak wiele jadowitych stworzeń, że „wypadek” nie wzbudzi najmniejszych podejrzeń. Wypuszczę muchę w jadalni, kiedy Batta, mój służący, przyniesie mi śniadanie. Sam uprzednio dokładnie się zabezpieczę. Potem zabiję ją wypełniając pokój chlorem. Jeśli nie podziała to za pierwszym razem, będę próbował do skutku. Oczywiście mam triparsamid pod ręką — na wypadek, gdybym sam został ugryziony, ale będę bardzo uważał, gdyż w chwili obecnej nie jest pewne żadne antidotum. 10 sierpień Osobniki zakażone dojrzały i udało się, że w doskonały sposób ugryzły Battę. Złapałem je potem i wsadziłem do klatek. Ugryzienia służącego posmarowałem jodyną i biedny facet jest wdzięczny za opiekę nad nim. Jutro wypróbuję na Gambie — posłańcu faktorii — inny gatunek. Przetestuję wszystkie na jakie się tutaj odważę. Jeśli będę potrzebował więcej — sprowadzę z Ukala. 11 sierpień Muchy są nadal żywe. Batta wydaje się zdrów jak zwykle, nie bolą go plecy w miejscu ugryzienia. Poczekam, zanim znowu wypróbuję owady na Gambie. 14 sierpień Przybyły wreszcie owady od Vandervelde’a. Siedem różnych gatunków, mniej lub bardziej jadowitych. Trzymam je w klatkach, dobrze karmię, ale krzyżowanie z tse–tse nie wychodzi. Niektóre wyglądają bardzo różnie od palpalis, lecz kłopot w tym, że nie można uzyskać płodnych mieszańców. 17 sierpień Tego popołudnia ugryzły Gambę, lecz zabił je na sobie. Ukłuły go w lewe ramię. Opatrzyłem rany i Gamba jest tak wdzięczny, jak był Batta. U Batty nie ma żadnych zmian. 20 sierpień Jak dotąd u Gamby bez zmian, u Batty także. Przeprowadzam doświadczenia z zupełnie nową [ Pobierz całość w formacie PDF ] |