[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Joanna SkwarekŻona Lotajeszcze się zastanowiPascalMamie i Mężowi –umysłom ścisłym, ale nie ściśniętym.Rozdział I– Wszystkie matki mają plamy na ramieniu – powiedziała ści-szonym głosem. – Jak myślisz skąd?Spojrzałam w kierunku sąsiedniego stolika. Siedziała przy nimdziewczyna z dzieckiem typu bobas na kolanach. Wszystko, co znaj-dowało się na blacie przed nimi – dzbanuszek z nędznym kwiatkiem,filiżanka kawy, jakaś książka, paczka chusteczek higienicznych, białydysk wielkości spodka o nieznanym przeznaczeniu – odsunięte zostałona odległy koniec, tworząc przed niemowlęciem opuszczoną zatokę.Obrus lekko się zmarszczył, do sztormu było mu jednak daleko. Nafalach bawełny z wiskozą dryfował samotny plastikowy motyl. Oceanpoplamiony był tu i ówdzie na żółtobrązowy kolor.To pewnie ropa,pomyślałam. Motyl nie tonął, ale i nie latał, był gruby, ciężki i nafa-szerowany elektroniką. Niemniej jednak żył i w kontakcie z rączkądziecka wydawał nietypowe jak na owada dźwięki. Maluch waliłw niego na oślep, a ten piszczał, dzwonił, a nawet wygrywał jakąś me-lodyjkę.Trudno uwierzyć w takiego motyla.W pewnym momencie owad został nagłym gestem sparaliżowa-ny, wyłowiony z fal i schowany do wiszącej na oparciu krzesłaogromnej torby, którą zauważyłam dopiero teraz. Siedzące na kola-nach matki dziecko zaczęło krzyczeć.– I tak źle, i tak niedobrze – powiedziałam do Ewy. – Najpierwdarł się motyl, teraz ten.– Wolę tego, przynajmniej jest nieprzewidywalny.– A ja motyla. Motyl był pod kontrolą. Widziałaś? Ma przyciskna plecach, łatwo go unieszkodliwić. A bobasa nie – dodałam.Jak się jednak okazało, nie do końca miałam rację. Matka dziec-ka rozpięła kilka guzików i uwolniła zza bluzki pierś, prawdziwą,kształtną ludzką pierś zakończoną gigantycznych rozmiarów sutkiem.Bobas wydał z siebie coś na kształt dyszenia połączonego z zachwy-tem, pacnął w nią radośnie piąstkami, podobnie jak przed chwiląw owada, ukrył cały sutek w ustach i zaczął ssać, wciąż trzymając tłu-stą rączkę na piersi, którą poddawał obróbce próżniowej.Nie powinno się ostentacyjnie przyglądać ludziom, zwłaszczaobnażonym. Wiem. Nie mogłyśmy jednak oderwać wzroku od rozgry-wającej się na naszych oczach sceny. Nie znałyśmy bliżej żadnego bo-basa. Na widowisko przed nami patrzyłyśmy z mieszaniną ciekawościi przerażenia.W tym momencie dziewczyna sięgnęła powolnym wykalkulo-wanym ruchem po leżącą na wybrzeżu, za zatoką z obrusa, książkę.Położyła ją na falach, otworzyła ostrożnie na pierwszej stronie i zaczę-ła czytać. Mniej więcej po dziesięciu sekundach dziecko wypuściłosutek z ust i odwróciło głowę w kierunku stołu. Jego matka natych-miast zamknęła lekturę i schowała ją za wazonikiem. Bobas popatrzyłna nią, jakby chciał zapytać:A co to się tu robi pod moją nieuwagę?,lecz już po chwili wrócił do ssania. Dziewczyna odetchnęła z ulgą.– Nawet nie tknęła kawy – zauważyłam, upijając łyk swojegocappuccino. – Wystygnie jej.– Ale skąd one wszystkie mają te plamy? – Ewa wróciła do te-matu.Spojrzałam na białą bluzkę nieznajomej. W okolicach ramieniaznajdował się bladożółty kleks.– Może to pagony? – przyszło mi do głowy, a wyszło ustami.– A wiesz, że to całkiem możliwe? – powiedziała z uznaniemEwa. – Żółte dla początkujących, dla średnio zaawansowanych – po-marańczowe, dla zaawansowanych – czerwone, a profesjonalistkomwręczamy złote. Jak Oscary. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |