[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LAILA BRENDEN DUCH Z PRZESZŁOŚCI Rozdział 1 Nad górami wisiała żółta tarcza księżyca. W pomieszczeniu było tak ciemno, że nieruchomo siedzący przy oknie rysował się zaledwie cieniem na szybie. Księżyc najbardziej przypominał mężczyźnie talerz śmietankowego budyniu. Talerz, z którego i Jon mógłby jeść do woli, ale on już dawno z tego zrezygnował: wystarczyło, że Marit i Karoline spędzały noc na zewnątrz, kąpiąc się w promieniach księżyca. Musiał się jakoś z tym pogodzić. Jon oparł się łokciami o parapet i wyjrzał na podwórze: leżała tam gruba warstwa śniegu, a wydeptane w nim ścieżki wyglądały w świetle księżyca jak złociste potoki. Była to jego druga zima w Sletten, a praca u brata Marit w charakterze parobka zaczynała mu mocno doskwierać. Od razu pierwszego dnia po ślubie okazało się, ile jest tu do zrobienia, pracował więc od rana do nocy. Ziemię, od lat leżącą odłogiem, trzeba było zacząć na nowo uprawiać. Stodoła otrzymała nowy dach, naprawione zostały ściany spichlerza. Obora i stajnia domagały się remontu, domowi potrzebna była przybudówka... Jon westchnął i spojrzał na ledwo widoczny w zmroku las. Nie chciało mu się tej nocy spać. Od kiedy zamieszkał w Sletten, przez pierwsze miesiące Karoline była pełna podziwu dla jego zdolności i pracowitości, ale po pewnym czasie zaczęła coraz więcej wymagać. Potrzebowali więcej krów, koń był już stary, szkody nie były naprawiane wystarczająco szybko, jesienią Jon za mało upolował. Stale było coś nie tak, a Marit nie stawała w jego obronie. Kiedy tylko matka miała o coś pretensje, okazywało się, że Marit ma coś pilnego do zrobienia gdzieś indziej, tak więc zostawał sam na sam z teściową. Problem polegał głównie na tym, że właścicielem gospodarstwa był Bjørn, najstarszy brat Marit. Wszystkie nowe inwestycje stawały się częścią jego własności, o czym Karoline stale Jonowi przypominała. Nadmieniała nieustannie, że trzeba dbać o gospodarstwo, żeby Bjørn był zadowolony, bo w końcu pozwalał im tu mieszkać za darmo. Im, to znaczy Jonowi i Marit. Jon musiał przyznać, że jeśli chodzi o mieszkanie, to mieli szczęście, ale Bjørn mieszkał wszak i pracował w Christianii i właściwie powinien się cieszyć, że ktoś dba o jego gospodarstwo. Poza tym stale trzeba było kupować budulec i nowe narzędzia, więc Jon wydał na Sletten sporo własnego grosza. Z pieniędzy, które odłożył na podróż do Ameryki. Skrzywił się boleśnie na myśl o tych, którzy wyruszyli za ocean w tym samym roku, kiedy on się ożenił: czterdzieścioro czworo mieszkańców wioski spakowało wtedy cały swój dobytek i wyruszyło w wielką podróż, a jemu ściskało się serce, gdy widział, jak odjeżdżają doliną. Ale dostała mu się Marit, dziewczyna, która rzuciła na niego czar w chwili, gdy ją ujrzał po raz pierwszy. Rusałka, której zazdrościli mu wszyscy koledzy. To na nią zamienił bilet do Ameryki... Pierwsze dni po ślubie były bajką: materac ich posłania nigdy nie stygł, bo czasem wystarczało spojrzenie znad kozła do piłowania czy pozornie niewinna uwaga, by lądowali w łóżku. Czasem Jon robił sobie po prostu przerwę w pracy, obracał się tyłem do narzędzia i sięgał po swoją rusałkę krzepkimi dłońmi. Co za czasy! Jon poczuł, że jego ciało budzi się na wspomnienie tych szczęśliwych dni. Taka była Marit, jak ją poznał. Ale później... Nagle na tle ściany stodoły ukazały się dwa cienie, a Jon odszedł od okna. To Marit z matką zakończyły rytuały pełni i teraz zmierzały ku domowi jak dwa upiory, by pić swój dziwny wywar i czytać z płomieni. Dobrze znał ten ich obrzęd. Wiedział, jak przebiegnie noc i nie wątpił, że Marit wsunie się do łóżka dopiero nad ranem. Nie wiedział, w czyjej intencji odbywały się dziś te modły do księżyca, ale też i nie chciał wiedzieć. Nie bardzo umiał spojrzeć w oczy ludziom, o których pamiętał, że byli u Karoline z prośbą o radę. Cichutko, na palcach Jon wrócił do łóżka i wsunął się pod leżące tam futra. W izbie obok leżała Siri, która dzieliła pokój z matką. On i Marit zajmowali największą izbę, więc nie miał powodu do narzekań. Nie było im źle, ale planowali przedłużyć dom ku wschodowi, by mieć tam z Marit osobne mieszkanie. Jak dotąd nie miał czasu ruszyć z robotą przy przybudówce, ale może w lecie da sobie radę ze wszystkim? Jon założył ręce za głowę i zamknął oczy. Słyszał, jak kobiety wchodzą i dokładają do ognia. Właściwie nie powinien narzekać. Leżał sobie w ciepłym łożu, miał dach nad głową, dość opału na zimę i oborę pełną zwierząt; wielu tak dobrze nie miało. Ale i tak było mu smutno. Życie nie było takie, jakby sobie życzył. Gorąca i chętna żona bardzo się zmieniła, odkąd razem tu zamieszkali. O pieszczotę trzeba ją było teraz prosić, a kiedy pragnął Marit, często odwracała się do niego tyłem. Jon nie pamiętał, kiedy ostatnio był z nią w ten sposób... Praktycznie gotowaniem i wyrobem sera i masła zajmowała się w domu Karoline, a Siri sprzątała i pilnowała zastawy oraz bielizny stołowej. Nie wiedział, co robi przez cały dzień Marit. Od czasu do czasu rozstawiała krosna, parę razy widział też, jak ceruje skarpety. Ale poza tym... ? A on tak pragnął chłopaczka, którego mógłby wszystkiego nauczyć! Synka, który chodziłby za nim i we wszystkim naśladował. Ale Marit nie zachodziła w ciążę i w Jonie zagnieździło się brzydkie podejrzenie. Może piła wywar, który powstrzymywał ją od zajścia? Słyszał, że są takie, a podczas poprzedniej pełni podsłuchał kawałek rozmowy, którą żona prowadziła z matką w dużej izbie. Karoline zapewne podała Marit kubek z napojem, bo prosiła, żeby córka wypiła wszystko, „żeby ziarno męża nie wzeszło". Czyżby więc nie chciała zajść? Jon nie skojarzył wtedy, ale teraz wszystko zaczęło układać się w jaką taką całość. Delikatne aluzje. Tu słówko, tam słówko. Porozu- miewawcze spojrzenia. Tajemnicze napary. Dlaczego więc za niego wyszła, jeśli nie chciała mieć dzieci, założyć rodziny? Z czasem Jon coraz bardziej zamykał się w sobie. Uciekając w pracę, postawił gospodarstwo na nogi. Remontował budynki i sprzęt, organizował pomoc przy sianokosach. Wieczorami naprawiał narzędzia, heblował koryta, szlifował rękojeści noży, a potem walił się spać. Chodziło o to, by zasnąć przed powrotem Marit i nie mieć pokusy, by ją objąć. Dość miał obojętności i niechęci żony. Tak właśnie teraz było, po dwóch zaledwie latach w małżeńskim łożu. Niekiedy Jon czuł się jak starzec, ale może tak właśnie czuje się żonaty mężczyzna? Ciężka praca i spanie. Z izby docierały przytłumione głosy kobiet, ale już nadchodził sen i wkrótce dźwięki te zlały się w jedno z jego równym oddechem. Po drugiej stronie rzeki, kawałek na południe od Sletten, w łóżku leżała kobieta i patrzyła na promienie księżyca prześwitujące przez cienkie zasłony. Kaja też nie mogła tej nocy zasnąć. Czy winna była pełnia? Dzisiejszego wieczora Åsmund zostawił ją w spokoju: był tak pijany, że zasnął, niczego się od niej nie domagając. Teraz chrapał głośno w izbie obok, a Kaja cieszyła się godzinami wolnymi od razów i wyzwisk. Gdyby miała dokąd pójść, uciekłaby już dawno temu. Nie miała jednak gdzie się ukryć, nie miała też pieniędzy na wyjazd. Ojciec żądał, by została w Åsmundrud, mimo że Åsmund nie dotrzymał słowa. Nie została żoną i gospodynią, ale pełniła tę rolę, co Åsmundowi wystarczało, a jej ojcu widać też. Nie wiedziała, czym Åsmund go skusił, ale musiało coś takiego być, skoro ojciec zabronił jej stąd się ruszać. Widział, jaka jest nieszczęśliwa, ale to, że tu mieszka, wiele dla niego znaczyło. Nagle Kaja odrzuciła derkę i postawiła stopy na zimnej podłodze. Zapomniała o swoim napoju! Nie mogła sobie pozwolić, by doszło do kolejnej tragedii. Mieszanka ziół, którą dostała od Åshild, najwidoczniej była skuteczna, bo nie zaszła w ciążę. Kaja rozgrzebała palenisko w kuchni, by podgrzać wodę na napar. Gdy tak siedziała z kubkiem w dłoniach, poczuła bolesną tęsknotę za ciepłym ciałkiem przy piersi. Ale przecież nie mogła mieć dziecka z kimś takim jak Åsmund! Kiedy o tym pomyślała, z kącika oka spłynęła łza. Ostatnio te myśli wręcz ją prześladowały. Bo czego jeszcze mogła od losu oczekiwać? Że zjawi się książę z bajki i zabierze ją do swojego zamku? Wiedziała, że skazana jest na nędzny żywot w Åsmundrud. Przecież nikt nawet nie spojrzy na kobietę, która dzieli łoże z pijakiem i awanturnikiem, a cała wieś dobrze wiedziała, jak się sprawy mają. A może powinna mieć dziecko? Byłaby to jedyna radość w jej życiu. Skoro włosy jej posiwiały, a ciało należało do innego, nie miała już czego bronić i chyba wybaczono by jej nieślubne dziecko? Przecież nikt by jej go nie odebrał? Na samą myśl o tym po plecach przebiegł jej dreszcz i Kaja szybko wypiła napar. Najlepiej będzie, jak wróci pod kołdrę i ogrzeje się. Szybko przegrzebała palenisko i pobiegła z powrotem do sypialni. Gdyby tak Åsmund raz upił się i nigdy nie obudził! - pomyślała, podciągając derkę pod brodę. Mogłaby wtedy iść gdzieś na służbę. Wszystko byłoby lepsze niż życie w Åsmundrud. Kaja spojrzała na ścianę, na której wisiał jej odświętny strój. Dwa lata temu, kiedy Åsmund obiecał, że się z nią ożeni, miała go włożyć do ślubu. A teraz był już dwudziesty trzeci lutego 1853 roku i pogodziła się z myślą, że nigdy nie założy go na swoje własne wesele. Kaja zamknęła oczy i weszła w świat pełen przystojnych zalotników i dobrodusznych mężczyzn. Na szczęście wciąż przychodzili do niej w snach... W dzień po pełni księżyca do domu pastora zmierzało wielu młodych ludzi. W przyszłym roku mieli przystąpić do konfirmacji i teraz schodzili się z całej wsi, by popisać się zdobytą wiedzą. Nauki pobierali co prawda u nauczyciela, ale pastor zwołał ich, by sprawdzić postępy młodzieży w nauce historii biblijnej i katechizmu. Niektórzy spóźnialscy mieli już po osiemnaście lat, a kilku chłopców musiało przystąpić powtórnie, ale większość miała od trzynastu do piętnastu lat. Wszyscy byli równie przejęci. Hannah-Kari i Knut szli razem. Brat był o głowę wyższy od siostry, ale poza tym byli bardzo do siebie podobni. Słyszeli, że pastor jest bardzo surowy, więc przed przyjściem pilnie czytali Biblię i katechizm. - Myślisz, że nas spyta? - Hannah-Kari bała się spotkania. Bo co, jeżeli nie będzie potrafiła dobrze odpowiedzieć? - Będzie sprawdzał, ile nauczyliśmy się w szkole - odparł Knut. - Może nam coś zada? - Jeżeli nawet, to nie będzie to nic trudniejszego niż w szkole - stwierdziła Hannah-Kari. Uważała, że z Biblii i katechizmu są nieźle przygotowani. - Zdejmij czapkę -szepnęła, bo byli już pod drzwiami pastorówki. Ściągając futrzaną czapę, Knut spojrzał na siostrę spode łba. Przecież nie był taki nieokrzesany, sam wiedział, co wypada, a co nie! W drzwiach stanęła młoda dziewczyna. Szybciutko ściągnęli z siebie kapoty i złożyli na wielkim podróżnym kufrze stojącym w sieni. Wieszaki zapełnione były odzieżą, nie byli więc pierwszymi, którzy przyszli. W izbie zobaczyli koleżanki i kolegów ze szkoły. Martin i Lars siedzieli jak zwykle razem, wymieniając chytre spojrzenia. Jak dobrze, że już nam nie dokuczają, pomyślała Hannah-Kari. Po tym, jak Knut pokazał im swoje zdolności, skończyło się poszturchiwanie i obelgi. Właściwie wszystko to się skończyło po śmierci Margit, poprawiła się w myślach. Pod oknem siedziała Berit z długimi rudymi włosami i Torbjørg z mysimi ogonkami. Tor i Synnøve tkwili z poważnymi minami w kącie przy szafie, a Trond patrzył surowo na Hanne, bo bał się, że dziewczyna wybuchnie śmiechem. Hanne bez przerwy się śmiała, ale dziś mogłaby się właściwie powstrzymać. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |