[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Isaac Bashevis Singer URZĄD MOJEGO OJCA Tytuł oryginału: In My Father’s Court przełożyła Elżbieta Zychowicz (ji14) Spis treści Od autora Ofiara Dlaczego gęsi gęgały Zerwane zaręczyny Makabryczne pytanie Praczka Poważna dintojra Drzewo genealogiczne Po zaślubinach Do Warszawy Przysięga Purimowy prezent Samobójstwo Do kraju Izraela Dyspensa Sekret Testament Dzień przyjemności Handlarz Reb Chaim Gorszkower Reb Mojsze Ba-ba-ba Trejtł Zostaję skarbnikiem Moja siostra Cud Mleczarz reb Aszer Proces Dzikie krowy Rozwód Wolf węglarz Potomkowie Atłasowy chałat Chłopiec filozof Wujek Mendel Koledzy Strzał w Sarajewie Rekrut Pracownia Głód Próżne nadzieje Książka Wiza Podróż Biłgoraj Rodzina Ciotka Jentl Stara tradycja żydowska Zima w Biłgoraju Nowi przyjaciele Zwiastuny zmian
Tę książkę poświęcam świętej pamięci Od autora Urząd mojego ojca czy Bejt din, jak brzmi tytuł tej książki w oryginale, w jidysz, jest w pewnym sensie literackim eksperymentem, próbą połączenia dwóch stylów ― pamiętnikarskiego oraz beletrystycznego. Starałem się opisać rozmaite wydarzenia i sytuacje w inny sposób niż w mojej dotychczasowej twórczości. Zawarte tu opowieści ukazywały się najpierw jako seria esejów pod moim dziennikarskim pseudonimem Izaak Warszawski w „Jewish Daily Forward”. Ten pomysł dawno już zrodził się w moim umyśle ― od bardzo wczesnej młodości nosiłem się z zamiarem opisania moich wspomnień z bejt dinu. Dopiero po opublikowaniu ich w prasie zdecydowałem się wydać je w formie książkowej pod własnym nazwiskiem, przedstawiłem w nich bowiem obraz życia i środowiska, które już nie istnieją i są jedyne w swoim rodzaju. Ta książka opowiada historię pewnej rodziny oraz historię sądu rabinackiego. Są one tak ściśle ze sobą związane, że trudno powiedzieć, gdzie jedna się kończy, a druga zaczyna. Sąd rabinacki, bejt din, jest bardzo starą żydowską instytucją. Datuje się od czasów, kiedy Jetro doradził Mojżeszowi: „A wyszukaj sobie z całego ludu dzielnych, bojących się Boga i nieprzekupnych mężów, którzy się brzydzą niesprawiedliwym zyskiem, i ustanów ich przełożonymi... aby mogli sądzić lud w każdym czasie”*. Istnieje bezpośredni związek między dzisiejszym bejt dinem a komentatorami Talmudu, gaonami, amoraitami, tanaitami, członkami Wielkiej Synagogi i Sanhedrynem. Bejt din był pewnego rodzaju połączeniem sądu, synagogi, domu nauki, a nawet, można powiedzieć, gabinetu psychoanalityka, gdzie mogą przyjść ludzie chorzy na duszy, żeby otworzyć serce. Fakt, że bejt din funkcjonował nieprzerwanie przez wiele pokoleń, dowodzi, iż takie połączenie było nie tylko możliwe, lecz konieczne. Jestem głęboko przekonany, że w przyszłości sąd może opierać się na bejt dinie, przy założeniu, że świat będzie moralnie się rozwijał, a nie cofał. Aczkolwiek bejt din szybko zanika, wierzę, że będzie przywrócony i stanie się instytucją powszechną. Funkcjonuje, opierając się na przesłance, że sprawiedliwość nie może istnieć bez pobożności i że wyrok jest najlepszy wówczas, gdy strony przyjmują go w dobrej woli i z ufnością w boską moc. Przeciwieństwem bejt dinu są wszystkie instytucje, które stosują siłę, niezależnie od tego, czy są prawicowe, czy lewicowe. Bejt din mógł egzystować wyłącznie wśród ludzi głęboko wierzących i pokornych, a swój szczyt osiągnął u Żydów, gdy zostali całkowicie pozbawieni świeckiej władzy i wpływów. Bronią w ręku sędziego była chusteczka, której dotykały strony na znak, że przyjmują wyrok. Nie próbowałem idealizować bejt dinu ani też przypisywać mu okoliczności i atmosfery, których nie doświadczyłem na własnej skórze. Bejt din nie tylko się zmieniał w kolejnych pokoleniach, lecz każdy rabin, uczestniczący w nim, ubarwiał go swoim charakterem i osobowością. Jedynie to, co jest indywidualne, może być sprawiedliwe i prawdziwe. Myślę czasami, że bejt din jest mikroskopijnym przykładem niebiańskiej rady sprawiedliwości, sądu Bożego, który Żydzi uważają za absolutne miłosierdzie.
Rozdziały tej książki zostały przetłumaczone przez Channah Kleinerman-Goldstein, Elaine Gottlieb oraz mojego bratanka Josepha Singera. Jestem wdzięczny za pomoc redakcyjną Robertowi Giroux i Henry’emu Robbinsowi. Dziękuje również redaktorom naczelnym następujących czasopism, w których ukazały się wcześniej fragmenty niniejszej książki: „American Judaism”, „Commentary”, „The Critic”, „Harper’s Magazine”, „Jewish Heritage” oraz „The Saturday Evening Post”. I.B.S. Ofiara Zdarzają się na tym świecie przedziwni osobnicy, których myśli są nawet dziwniejsze niż oni sami. W naszej kamienicy w Warszawie, przy ulicy Krochmalnej 10, po drugiej stronie korytarza mieszkało starsze małżeństwo. Prości ludzie. On był rzemieślnikiem, a może handlarzem ulicznym, wszystkie ich dzieci założyły już swoje rodziny. Nasi sąsiedzi twierdzili, że mimo podeszłego wieku tych dwoje nadal się kocha. Co tydzień, w szabatowe popołudnie, po zjedzeniu czulentu, szli pod rękę na spacer. W sklepie spożywczym, u rzeźnika ― gdziekolwiek robiła zakupy ― staruszka mówiła wyłącznie o nim: „Mąż lubi fasolę... mąż lubi kawałek dobrej wołowiny... mąż lubi cielęcinę”. Są takie kobiety, które ani na chwilę nie przestają mówić o swoich mężach. On z kolei przy każdej okazji podkreślał również: „Moja żona”. Moja matka, potomkini wielu pokoleń rabinów, kręciła nosem. Dla niej takie zachowanie było objawem prostactwa. Ale przecież nie można lekceważyć miłości ― zwłaszcza między dwojgiem starszych ludzi. Nagle rozeszła się plotka, która zaszokowała wszystkich ― starsze małżeństwo zamierza się rozwieść! Na ulicy Krochmalnej zawrzało. Co to znaczy? Jak to może być? Młode kobiety załamywały ręce: „Mamo, chyba się rozchoruję! Słabo mi!”. Starsze kobiety biadoliły: „To koniec świata”. Te bardziej popędliwe przeklinały wszystkich mężczyzn: „I co, czy mężczyźni nie są gorsi od bydląt?”. Wkrótce ulicę obiegła lotem błyskawicy jeszcze bardziej oburzająca nowina ― rozwodzą się po to, żeby ten stary grzesznik mógł poślubić młodą dziewczynę. Nietrudno sobie wyobrazić przekleństwa, jakie posypały się na jego głowę: żeby mu kiszki skręciło, żeby szlag trafił jego podłe serce, żeby połamał ręce i nogi, żeby dopadła go morowa zaraza i dosięgła kara boska! Kobiety nie szczędziły mu wyzwisk i przepowiadały, że stary kozioł nie dożyje dnia ślubu i zamiast stanąć pod ślubnym baldachimem, trafi do trumny. Tymczasem prawda wyszła na jaw w naszym domu. Staruszka sama przyszła do mojej matki i rozmawiała z nią w taki sposób, że na bladą zwykle twarz matki wypłynął rumieniec zakłopotania. Mimo że próbowała mnie przepędzić, żebym tego nie słyszał, ja podsłuchiwałem, ponieważ zżerała mnie ciekawość. Kobieta przysięgała matce, że kocha męża nade wszystko w świecie. ― Droga rebecin ― mówiła z przekonaniem ― z radością oddałabym życie za jego jeden paznokieć. Jestem już ― biada mi! ― starą kobietą, rozbitą skorupą, on zaś wciąż jest mężczyzną. Potrzebuje żony. Dlaczego miałabym być mu zawadą? Dopóki dzieci były jeszcze w domu, musieliśmy mieć się na baczności. Obawiałam się ludzkich języków. Teraz jednak to, co mówią, obchodzi mnie tyle, co miauczenie kota. Ja nie potrzebuję już męża, lecz on ― oby dopisywało mu zdrowie ― jest jak młody mężczyzna. Może jeszcze spłodzić dzieci. A teraz spotkał dziewczynę, która go chce. Jest po trzydziestce, nadeszła pora, by dla niej również zagrała weselna muzyka. Poza tym jest sierotą, pracuje u ludzi jako służąca. Będzie dla niego dobra. Przy niej zazna radości życia. Co do mnie, to jestem zabezpieczona. Dostanę od niego dość pieniędzy, by starczyło mi na utrzymanie, trochę zarobię na handlu ulicznym. Czego mi potrzeba w moim wieku? Pragnę tylko, żeby on był szczęśliwy. Poza tym obiecał mi, że po stu dwudziestu latach, kiedy nadejdzie czas, spocznę obok niego na cmentarzu. Na drugim świecie będę znowu jego żoną. Będę jego podnóżkiem w raju. Wszystko zostało ustalone. Kobieta przyszła po prostu po to, żeby prosić mojego ojca o rozwód, a następnie o udzielenie ślubu. Matka starała się jej to wyperswadować. Podobnie jak inne kobiety, uważała tę sprawę za zniewagę dla całego niewieściego rodu. Gdyby wszyscy staruchowie zaczęli się rozwodzić z żonami i żenić z młodymi dziewczynami, pięknie wyglądałby świat. Matka uważała, że to sprawka szatana i że taka miłość jest nieczysta. Zacytowała nawet jedną z ksiąg o etyce. Ale tamta prosta kobieta również potrafiła cytować Pismo Święte. Przypomniała mojej matce, jak Rachela i Lea dały Jakubowi swoje służące, Bilhę i Zilpę, jako nałożnice. Chociaż byłem wówczas jeszcze małym chłopcem, ta historia nie była mi obojętna. Chciałem, żeby się udało. Po pierwsze, odczuwałem wielką frajdę, mogąc być obecnym przy rozwodzie. Po drugie, podczas zaślubin zawsze dostawałem kawałek biszkoptu i łyk wódki lub wina. I po trzecie, kiedy ojciec zarabiał trochę pieniędzy, dostawałem parę groszy na słodycze. Zresztą byłem w końcu mężczyzną... Gdy matka zrozumiała, że nic nie wskóra, odesłała ją do ojca, który przystąpił niezwłocznie do omawiania kwestii prawnych. Ostrzegł kobietę, że po rozwodzie jej były mąż stanie się dla niej kimś kompletnie obcym. Nie wolno jej będzie przebywać z nim pod jednym dachem ani nawet z nim rozmawiać. Czy zdaje sobie z tego sprawę, czy też wyobraża sobie, że będą nadal mieszkali razem? Kobieta odpowiedziała, że zna zasady, ale ma na względzie jego dobro, nie swoje. Jest gotowa ponieść dla niego każdą ofiarę, nawet oddać życie. Ojciec przyrzekł dać jej odpowiedź i kazał przyjść nazajutrz.
Po wyjściu staruszki matka weszła do gabinetu ojca i zaczęła przekonywać go, że nie chce, by zarabiał pieniądze w taki sposób. Ten staruch, mówiła, to prostak, lubieżny kozioł, który ugania się za kobietami. Jeżeli ojciec udzieli tego rozwodu, a następnie ślubu, cała społeczność obróci się przeciwko niemu. Ojciec wyszedł z domu i udał się do chasydzkiego domu nauki, żeby omówić tę sprawę z rozsądnymi ludźmi. Tam również rozgorzał spór, ostatecznie jednak zwyciężył pogląd, że skoro obie strony są zgodne, nikt nie ma prawa się wtrącać. Jeden z uczonych zacytował nawet werset: „Rano siej swoje ziarno i do wieczora nie pozwól spocząć swej ręce...”*. Według Gemary oznacza to, że nawet mężczyzna w podeszłym wieku nadal ma obowiązek „być płodnym i rozmnażać się”. Nazajutrz rano, gdy stara kobieta wróciła, tym razem z mężem, ojciec wziął ją w krzyżowy ogień pytań. Wyprawiono mnie z pokoju. Ojciec przemawiał szorstkim tonem, raz wolniej, raz szybciej, to łagodnie, to znowu gniewnie. Stałem za drzwiami, niewiele jednak słyszałem. Bałem się, że jeszcze chwila, a ojciec wybuchnie: „Nędznicy, pamiętajcie, że On nie wydał jeszcze świata na pastwę chaosu!” ― i wypędzi ich z domu, jak zwykł postępować z tymi, którzy nie liczyli się z prawem. Ale minęła godzina, a ci dwoje nadal u niego byli. Stary mężczyzna mówił wolno, głos mu się załamywał. Kobieta błagała coraz cichszym głosem. Czułem, że zaczyna przekonywać ojca. Wyjawiała mu szeptem intymne tajemnice, o jakich mężczyzna rzadko słyszy z ust kobiety i jakie nieczęsto są omawiane w ciężkich tomach responsów. Gdy mąż i żona wyszli z gabinetu, wyglądali na uszczęśliwionych. Starzec ocierał chusteczką pot z czoła. Oczy kobiety błyszczały jak w wieczór po Jom Kipur, kiedy to człowiek wierzy, że modlitwy o szczęśliwy rok zostały wysłuchane... W ciągu tygodni, dzielących ów dzień od dnia zaślubin, mieszkańcy ulicy Krochmalnej przyglądali się wszystkiemu, rozdziawiając usta ze zdumienia. Społeczność podzieliła się na dwa obozy. O całym wydarzeniu plotkowano wszędzie ― w sklepie spożywczym i u rzeźnika, przy wanienkach z rybami w hali Janasza i przy straganach z owocami. W synagogach nieoświeconych i w chasydzkich domach nauki, gdzie zbierali się uczniowie, żeby opowiadać o cudach, czynionych przez i c h cadyka, i dyskredytować zdolności wszystkich rywali. Ale najbardziej podekscytowane były kobiety. Sama stara żona zatraciła chyba całkiem poczucie wstydu. Wychwalała pod niebiosa przyszłą żonę, przynosiła prezenty dla „młodej pary”, zajmowała się przygotowaniami do ślubu, jak gdyby była matką dziewczyny. Inne kobiety albo nią pogardzały, albo się nad nią litowały. „Niech Bóg ma nas w swojej opiece ― to tylko dowód, do jakiego stopnia stara kobieta może stracić rozum!”. Wszystkie twierdziły zgodnie, że starucha zwariowała, a jej mąż, stary grzesznik, chciał się jej pozbyć. Wszystkie z niej szydziły, wszystkie były oburzone i jednocześnie zaintrygowane. Wszystkie zadawały to samo pytanie: „Jak coś podobnego jest w ogóle możliwe?”. I przychodziła im do głowy jedyna odpowiedź: „No, cóż...”. Gdyby w pobliżu mieszkali jacyś młodzi chuligani, mogliby naprzykrzać się starszemu małżeństwu albo przyszłej pannie młodej, ale nasi sąsiedzi byli spokojnymi ludźmi. Zresztą sam mąż był dobrodusznym mężczyzną o siwej brodzie i wyblakłych oczach, jakie mają bardzo starzy ludzie. Nadal chodził regularnie do synagogi. Drżącą dłonią przywiązywał filakterie skórzanymi rzemykami do lewego przedramienia. Młodzi chłopcy nabijali się z niego, on jednak nigdy nie okazywał gniewu. Dotykał oczu rytualnymi frędzlami modlitewnego szala, całował filakterie, przywiązywane do czoła, a następnie te na przedramieniu. Żyd pozostaje Żydem, nawet kiedy spotyka go coś niezwykłego. Prawdą było, że to nie on namówił do tego swoją żonę. Przeciwnie, wyznał mojemu ojcu, że od początku do końca był to jej pomysł. Po prostu wymogła to na nim. Dziewczyna była ubogą sierotą. Stara kobieta chodziła szczęśliwa, pełna nadziei, uśmiechnięta. Oczy jej błyszczały osobliwą radością. W tym samym czasie, gdy odbywały się przygotowania do rozwodu i mającego nastąpić po nim ślubu, starzy małżonkowie wykupili kwaterę na cmentarzu. Zaprosili przyjaciół na to miejsce wiecznego spoczynku, raczyli ich tam ciastem oraz wódką. Wszystko było przemieszane: życie, śmierć, pożądanie, bezgraniczna lojalność i miłość. Staruszka oznajmiła, że gdy jego nowa małżonka urodzi dziecko, wtedy ona, była żona, zajmie się maleństwem, ponieważ młoda kobieta będzie musiała pomagać w zarabianiu na utrzymanie. Kobiety, słysząc jej słowa, fukały gniewnie: „Niech Bóg ma nas w swojej opiece! Niech nas niebiosa chronią! Niech śnią im się najgorsze koszmary!”. Niektóre otwarcie twierdziły, że wszystko to jest dziełem szatana. Ale chodziło jeszcze o coś innego. Choć były całym sercem przeciwne temu małżeństwu, nie mogły się doczekać dnia zaślubin. Ulicę ogarnęła gorączka. Życie zgotowało dramat bardziej emocjonujący od tych, o których czyta się w gazetach czy które ogląda się w teatrze.
Rozwód został przeprowadzony u nas w domu. Dwoje starych ludzi, którzy darzyli się wielką miłością, przestało być małżeństwem. Skryba wypisał dokument gęsim piórem i wytarł atrament o jarmułkę. Co chwila mruczał coś pod nosem. Jego zielone oczy błyszczały. Kto wie? Może myślał o swojej „lepszej połowie”...? Świadkowie złożyli podpisy. Starzec siedział oszołomiony, siwe krzaczaste brwi przysłaniały mu oczy, broda opadła szerokim wachlarzem na pierś. Było jasne, że główny bohater wydarzenia jest równie skonsternowany, jak cała reszta. Przecież ten pomysł nie zrodził się w jego głowie. Od czasu do czasu zażywał dla uspokojenia tabaki i spoglądał na żonę, siedzącą na ławce. Zazwyczaj rozwodzący się ludzie ubierają się skromnie, a nawet wkładają znoszone ubrania, ale stara kobieta przystroiła się w odświętny czepek i turecki szal. Odpowiadała na wzrok męża promiennym spojrzeniem. Jej oczy błyszczały jak gwiazdy. „Mazeł tow! Widzisz, robię to wszystko dla ciebie, dla ciebie! Poświęcam się dla ciebie, poświęcam siebie. Przyjmij tę ofiarę z wdzięcznością, mój panie i władco... Gdybym tylko mogła, dla ciebie obnażyłabym szyję przed kosą białej pani...”. Moja matka z rozdrażnieniem chodziła w tę i z powrotem po kuchni. Peruka jej się przekrzywiła, oczy rzucały gniewne błyski. Wszedłem tam i poprosiłem o coś do zjedzenia, ona jednak krzyknęła ze złością: ― Wynoś się stąd, no już! Nie podkradaj jedzenia z garnka! Chociaż byłem tylko małym chłopcem, i w dodatku jej własnym synem, w tej chwili traktowała mnie jak przedstawiciela niegodziwej męskiej płci. Stałem, patrząc, jak stara kobieta wyciąga pomarszczone dłonie, a starzec wkłada w nie akt rozwodu. Następnie ojciec udzielił zwykłych pouczeń, a mianowicie, że kobiecie nie wolno wyjść ponownie za mąż przed upływem trzech miesięcy. Staruszka wybuchnęła śmiechem, ukazując bezzębne dziąsła. Co za pomysł! Ona miałaby ponownie wyjść za mąż? Nie pamiętam, ile czasu upłynęło, ale wiem, że ślubu udzielił również mój ojciec w swoim gabinecie. Obok starca pod baldachimem stanęła młoda tęga kobieta. Czterej mężczyźni trzymali drążki chupy. Ojciec dał nowożeńcom po łyku wina. Zebrani zawołali: Mazeł tow!, napili się wódki i zjedli po kawałku biszkoptu. Następnie podano posiłek w sąsiednim pokoju. Wszystkie potrawy przygotowała była żona. Ludzie mówili, że kazała też poszyć bieliznę, halki i spódnice dla panny młodej, ponieważ dziewczyna nie miała przyzwoitych ubrań. Na przyjęcie zeszło się tylu gości, że wszystkie nasze pokoje były pełne ludzi, stali nawet na korytarzu.
Jeszcze przez jakiś czas ulica Krochmalna huczała od plotek. Ludzie chodzili za starcem i jego nową żoną i gapili się na nich jak na sztukmistrzów, występujących na scenie, lub Chińczyków z warkoczami, sprzedających papierowe kwiaty, którzy czasami pojawiali się na naszej ulicy. Wkrótce jednak znaleziono inne tematy do rozmowy. W końcu co jest dziwnego w tym, że stara kobieta postradała zmysły? Albo w tym, że starzec ożenił się z kucharką? Ludzie zaczęli gadać, że pierwsza żona żałuje już swojego postępku. Nowa żona nie urodziła dziecka. Starzec się rozchorował. Bardzo żałuję, drogi czytelniku, że nie mam do przekazania żadnych ekscytujących informacji na temat zakończenia tej historii, ale podobnie jak wszyscy inni straciłem w końcu zainteresowanie całą sprawą. Pamiętam jedynie, że starzec zmarł wkrótce po zaślubinach i obie kobiety płakały na jego pogrzebie. Potem pierwsza żona wydała ostatnie tchnienie w jakiejś izdebce na poddaszu. Nawet ogień złych skłonności nie płonie wiecznie. ... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |