[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LAILA BRENDEN GODZINA PRZEZNACZENIA Rozdział 1 Głos kościelnych dzwonów niesie się ponad doliną, a potem długo jeszcze słychać echo między górami. Dzisiaj dzwony brzmią żałośnie i ponuro. Na niebie od południowej strony, niczym potężne ciemnosine olbrzymy, zbierają się burzowe chmury, a powietrze jest duszne i wilgotne. Åshild mozolnie kroczy brzegiem strumienia, rękawem ociera pot z czoła. Przed nią powoli idzie Ole. To on chciał, żeby usiedli na skraju pastwiska dla owiec, skąd rozciąga się widok na południową część wsi. Åshild ze smutkiem spogląda na szczupłe plecy męża. W ostatnich tygodniach bardzo schudł, więc martwi się o niego. Po tym potwornym zajściu w stajni, kiedy to uratowała go dosłownie w ostatnim momencie, mąż nie ma siły na nic. Pierwsze dni spędził w łóżku z obolałym gardłem i strasznym bólem głowy. Ręce i nogi nie chciały go słuchać, kiedy ostrożnie próbował wstać, lub tylko podnosił kubek do ust, a głos ginął w świszczącym oddechu. Powoli jednak ból głowy ustępował, teraz Ole radzi sobie już lepiej. W ostatnich dniach pomagał nawet Jonowi naprawiać rybackie sieci. Åshild przełyka łzy, wciąż się boi, że wybuchnie niepohamowanym płaczem. Raz po raz widzi znowu Olego na podłodze stajni i pochylającego się nad nim Sjugurda, który próbuje udusić jej męża. Pamięta, że chwyciła widły i zbliżała się do nich na palcach, potem jednak otoczyła ją ciemność, a kiedy znowu doszła do siebie, leżała na łóżku obok Knuta. To Tina i Jon się nimi zajęli, umyli chorych i wezwali lensmana. Oboje służący zachowali się wspaniale. Szczęściem wygląda na to, że Knut wyszedł z opresji jedynie ze złamaną ręką i kilkoma niegroźnymi ranami. Åshild ani przez moment nie wątpiła, że w dużej mierze przyczynił się do tego koń. Czarny najwyraźniej zrozumiał, że to bezradny i śmiertelnie przerażony chłopiec wślizgnął się do jego zagrody, Åshild jest pewna, że próbował ochronić Knuta. Dobry, stary Czarny, którego ma- ją od tylu, tylu lat. Teraz trzeba będzie się nim zajmować jeszcze lepiej, głaskać go i poklepywać. Bo to naprawdę on uratował jedno życie w Rudningen. - Tutaj. Chodź do mnie - poprosił Ole, siadając na zwalonym drzewie leżącym tuż przy zagrodzie. Rozciągał się stąd widok na owcze pastwisko i na leżącą dalej wieś, za plecami mieli las, a jeszcze dalej potężne góry. Åshild zrobiła tak, jak mąż prosił i nagle, w tej samej chwili, kiedy przytulili się do siebie mocno, bicie dzwonów ustało. Dźwięk ostatniego uderzenia długo jeszcze drżał między górami, aż w końcu wróciła cisza. - No to Sjugurd będzie nareszcie spokojny, został ostatecznie uwolniony od swoich mściwych myśli - powiedział Ole cicho. Jego wzrok spoczywał na wierzchołkach drzew ponad doliną, kierował się w stronę, z której dopiero co dochodziło bicie dzwonów. Kościoła w Rudningen zobaczyć nie mogli, bo leży na zboczu po przeciwnej stronie, ale przecież dobrze znają okolicę. Przez dłuższą chwilę znowu oboje milczeli. Ciepłe podmuchy wiatru zapowiadały niepogodę, nawet ptaki umilkły, jak to zwykle przed burzą. Åshild też skierowała wzrok na tamtą stronę doliny, oczyma wyobraźni widziała wnętrze kościoła, które z pewnością teraz wypełniają ubrani na czarno żałobnicy. To zawsze smutno, kiedy ktoś ze wsi odchodzi, niezależnie od tego jak żył, więc sąsiedzi wiernie gromadzą się na pogrzebie i na stypie. Tak było zawsze i tak powinno pozostać. Na chwilę przymknęła oczy i wyobraziła sobie drewnianą trumnę, w której spoczywa Sjugurd. To wszystko jej wina. Åshild stała się morderczynią. Jørunn i Jon o wszystkim jej opowiedzieli, choć ona sama wciąż nie pamięta wydarzeń w stajni. Widzi przed sobą jedynie ogromne widły do siana. Åshild ze szlochem wciągnęła powietrze, poczuła się straszliwie zmęczona. Ostatnie dwa tygodnie zlały się w jej pamięci w jeden ciąg rozmyślań i rozpaczy po tym, co się stało. Dzień i noc zajmowała się Knutem i Olem, ale do niej sen nigdy naprawdę nie przychodził. Gdy tylko pogrążała się w czymś, co mogło przypominać niespokojny odpoczynek, natychmiast znowu pojawiały się obrazy. Odgłos strzału, Knut w końskiej zagrodzie, Ole na podłodze stajni i dudnienie końskich kopyt. Musi się jednak trzymać, nie wolno dopuścić do załamania, bo mąż i dzieci jej potrzebują. - Niech mi Bóg wybaczy - wyszeptała Åshild, chwytając rękę Olego. Poczuła, że jego uścisk daje jej ciepło i pocieszenie. - Niech Bóg wybaczy także Sjugurdowi - odparł po chwili. - Muszę ci powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny i cieszę się, że zrobiłaś to, co zrobiłaś. - Ole objął ramieniem barki żony i przyciągnął ją mocniej do siebie. - Dobrze wiesz, jakby się to skończyło, gdybyś nie przyszła na czas. Åshild oparła głowę na jego ramieniu, ale nie podniosła oczu. Odpoczywała, patrząc na wierzchołki drzew, za którymi, jak wiedziała, znajduje się dom boży. W lesie panuje dzisiaj jakiś osobliwy spokój, myślała. Możliwe, że to z powodu burzy, która z pewnością wkrótce nadejdzie, ale we wsi też jest spokojniej niż zazwyczaj. Znikąd żadnych odgłosów kucia ani piłowania. Żadnego skrzypienia wozu, czy stukotu końskich kopyt też nie słychać, nawet Heimsila płynie spokojniej niż zawsze, myślała Åshild. Po tym, co się stało, życie nigdy już nie będzie takie samo. - Jak ci się zdaje, czy Karoline i dzieci dadzą sobie radę? - Åshild przejmowała się gromadką dzieci ze Sletten. Jest ich wiele, a teraz zostały bez ojca. Z bólem serca myślała, że to jej wina. Chciałaby coś dla nich zrobić. Pomóc w ubraniu i wykarmieniu tej gromadki, na ile będzie mogła, ale rozsądek podpowiadał, że to niemożliwe. Nikt w Sletten nie zechce mieć z nią nic wspólnego, z tym trzeba się pogodzić. A już na pewno nie przyjmą pomocy od kobiety, która odebrała życie mężowi i ojcu rodziny. - To się okaże. Będziemy próbowali pomagać im w miarę możliwości. Przynajmniej malcy nie mogą cierpieć z powodu szaleństwa dorosłych. - Ole mówił wolno i cicho, jakby on też siedział w kościele i nie chciał, by inni go słyszeli. - Zorganizujemy to tak, że będziemy przekazywać pomoc komuś, kto dobrze zna ludzi w Sletten i cieszy się ich zaufaniem. Jeśli Karoline nie będzie wiedziała, skąd pomoc pochodzi, z pewnością chętniej ją przyjmie. Åshild domyśliła się, że Ole też już o tym myślał i musiała przyznać, że znalazł rozsądne rozwiązanie. - Pojęcia nie mam, jak ja się po tym wszystkim będę spotykać z sąsiadami - zastanawiała się Åshild. - Jak oni będą traktować morderczynię? - Moim zdaniem to ważne i właściwe, żebyś ty sama zachowywała się jak dawniej. Nie masz powodu czuć się winna, ani żałować, dobrze o tym wiesz! - Po raz pierwszy od tamtego nieszczęsnego dnia Ole podniósł głos i mówił stanowczo. - A przy okazji, co miałaś w naczyniu z maścią, kiedy przed południem tamtego dnia poszłaś do Sletten? - Ty się czegoś domyślasz? - Åshild drgnęła i spojrzała przestraszona na męża. Czyżby on przez cały czas wiedział, w jakiej sprawie wtedy wyszła? - Wpadło mi to do głowy dopiero po południu, a wtedy było już za późno, żeby cokolwiek zrobić - odparł Ole. - I tak się martwiłem, że coś może ci się stać. - Tak, miałam zamiar posłużyć się trucizną, podać ją Sjugurdowi. Nie byłam w stanie dłużej żyć w tym zagrożeniu i pod taką presją, myślałam, że lepiej, żebym została wtrącona do lochu, ale żebyś ty z dziećmi mógł czuć się bezpiecznie. - Rozumiem. - Ole nie powiedział nic więcej, ale przeniósł wzrok na ciemne chmury, które przesłaniały już połowę nieba nad doliną. Lada moment powinien spaść deszcz. - Ale nie jestem pewna, czy ja to rozumiem - wyszeptała Åshild. - Nie wiem, czy zdołałabym to zrobić, w ogóle nie wiem, co o sobie myśleć. Ole, jestem przerażona tym, co czuję! Głos brzmiał żałośnie, była w nim rozpacz, Åshild ukryła twarz w dłoniach. Nagle zaczęła dygotać, całe ciało trzęsło się tak, że Ole nie potrafił jej uspokoić. Zdawał sobie sprawę z tego, jakie bolesne uczucia nią targają, ale nie wiedział, jak mógłby jej pomóc. On sam też zmagał się ze sprzecznymi myślami. W jednym momencie uważał, że Sjugurd dostał to, na co zasłużył, ale w na- stępnym przepełniał go żal i zadawał sobie pytanie, czy on mógł wtedy postąpić inaczej. - Może powinniśmy tam być? - Åshild skinęła głową w stronę kościoła. - Nie, Åshild. Niezależnie od tego, co byśmy zrobili, ludzie będą gadać. Gdybyśmy poszli na pogrzeb, to możesz być pewna, że wielu uznałoby to za nieprzyzwoite. Zwłaszcza Karoline i dzieci. - Ale teraz z pewnością uważają, że powinniśmy przynajmniej okazać szacunek rodzinie i zjawić się w kościele. - Otóż to. Cokolwiek zrobimy, będzie źle. - Ole jeszcze mocniej przytulił Åshild do siebie, starał się ją uspokoić. - Dla nas najlepiej, że jesteśmy tutaj. Na swój sposób bierzemy udział w pochówku. I niech to zostanie sprawą między nami a Panem Bogiem. W ostatnich słowach Olego zawierała się pociecha. - A jak myślisz, jak ty będziesz teraz żył? - odwróciła się i popatrzyła na męża. Twarz miał wychudłą, kości policzkowe sterczały pod skórą. - Ja sam wiem i ci, którzy chcą wierzyć w prawdę, też wiedzą, że znajdowałem się o włos od śmierci. Gdyby to nie Sjugurd był dzisiaj składany do ziemi, to ja bym się znajdował na jego miejscu. Dla mnie skończyło się dobrze, zachowałem głowę. Åshild przytaknęła. Mąż ma rację. Oboje wiedzą, co się stało. - Jak myślisz, co pastor powie nad grobem? - zapytała. - To trudno przewidzieć. - Ole odrzekł krótko. - Zresztą on i tak zawsze mówi, co sam chce. Potem znowu siedzieli przytuleni - wysoko, nad pastwiskiem dla owiec, Ole i Åshild z Rudningen. Gdyby Jon odwrócił się teraz i spojrzał na góry, mógłby zobaczyć dwie postaci, siedzące nieruchomo pod wielkimi świerkami i spoglądające w dół na wieś. Tak blisko siebie, że wyglądali niemal jak jedna osoba. On w niebieskiej koszuli i szarej kamizelce, ona w rdzawoczerwonej spódnicy i śnieżnobiałej bluzce. Jej chustka na ramionach miała ten sam kolor co spódnica. Właściwie to oboje powinni się dzisiaj cieszyć, skoro pozbyli się nareszcie ciążącego zagrożenia. Zagrożenia, które wisiało nad nimi długo i czyniło życie trudnym do zniesienia. Ale oni odczuwają teraz bezgraniczny żal, który nie pozwala na żadne zadowolenie ani spokój. W tym samym czasie prosta drewniana trumna zbita z szerokich desek została wyniesiona z kościoła w Hemsedal. Mroczne, ciężkie chmury wisiały nad cmentarzem, kiedy orszak okrążał kościół, a powietrze było aż lepkie i wielu musiało ocierać pot z czoła. Liczni mieszkańcy wsi znaleźli dzisiaj czas, by towarzyszyć Sjugurdowi, chociaż nikt naprawdę dobrze tego człowieka nie znał. Rodzina ze Sletten zawsze żyła w odosobnieniu, zbyt blisko obcych do siebie nie dopuszczała. Dzisiaj muszą znosić ciekawskie spojrzenia, które ich nie opuszczają, a dla Karoline i dzieci większość żałobników to obcy ludzie. Wszyscy słyszeli o małym [ Pobierz całość w formacie PDF ] |