[ Pobierz całość w formacie PDF ]
LAILA BRENDEN CIĘŻKIE CZASY Rozdział 1 Ole przebudził się nagle i zaraz zastygł w bezruchu. Co to mogło być? Wstrzymując oddech, zerknął w stronę okna, lecz dostrzegł jedynie zarys parapetu. Zimową nocą władała nieprzenikniona ciemność. Tuż przy sobie Ole słyszał równy oddech Åshild i czul ciepło jej ciała. Coś jednak go obudziło. Ale co? Przez długą chwilę nasłuchiwał, lecz wokół panowała cisza. A może to tylko sen? Wrażenie, że coś się dzieje, nie dawało mu jednak spokoju. W końcu znów to usłyszał. Dwa ciche szczeknięcia. To pies Psiarza wiercił się w wiatrołapie. Knut i Hannah-Kari prosili, by zabierać psa na noc do domu, a ponieważ zima była sroga, Ole w końcu się zgodził. Zwykle jednak zwierzę, które nazywano po prostu Psem, leżało przed domem i bacznie śledziło wszelki ruch przy zabudowaniach. Ole delikatnie wysunął się spod przykrycia. Nie miał najmniejszej ochoty opuszczać ciepłego łóżka i dotykać stopami zimnej podłogi alkierza, ale wiedział, że jeśli nie wstanie, i tak nie będzie mógł zasnąć. Musiał się upewnić, czy wszystko jest w należytym porządku. Wciągając spodnie, Ole uświadomił sobie, że Pies od śmierci właściciela niewiele jadł. Na czas pogrzebu zamknięto go w stodole, ale nagle pojawił się na przykościelnym cmentarzu i położył przy otwartym grobie. Pastor zmarszczył gniewnie brwi i zawahał się, czy przerwać ce- remonię, ale pojął, że niemądrze byłoby przeganiać zwierzę, i pobłogosławił Psiarza na ostatnią drogę. Uczestników ceremonii to nie zdziwiło. Wszak Pies i jego pan byli nierozłączni, odkąd sięgano pamięcią. Właśnie tamtego dnia Pies uznał, że jego miejsce jest w Rudningen. Ole na palcach podszedł do okna i wyjrzał, ale nic szczególnego nie zauważył. Na podwórzu nie było widać ani wilka, ani człowieka, choć prawdę mówiąc, w ciemności niewiele dawało się dostrzec. Przed wyjściem z alkierza starannie otulił jeszcze Åshild, bo w izdebce panował chłód. W wiatrołapie zobaczył Psa wciskającego nos w szczelinę między futryną a wejściowymi drzwiami. Coś wyraźnie zwróciło jego uwagę. Ole również wyczuwał, że coś się dzieje. Pogłaskał łeb zwierzęcia, szepcząc: - Dobry Pies, zaraz wyjdziemy. Mam nadzieję, że nie zwietrzyłeś wilka. Nie miał ochoty na nocne spotkanie z drapieżnikiem. Pomyślał też, że jeśli tylko wrota stajni i obory są starannie zamknięte, to wielkich szkód wilk wyrządzić nie może. - Na wszelki wypadek wezmę strzelbę - szepnął do Psa. Musiał przyznać, że towarzystwo zwierzęcia dodawało mu otuchy. Po raz pierwszy zrozumiał Psiarza. Kiedy wreszcie włożył buty i wierzchnie okrycie, ostrożnie otworzył drzwi. W świetle latarni zobaczył, że Pies nie jeży sierści, a więc nie wyczuł wilka. Nie do końca jednak ufał zwierzęciu i trzymał broń w pogotowiu. Zanim oczy przyzwyczaiły mu się do ciemności, Pies prześlizgnął się między jego nogami i pomknął prosto do schodków spichlerza. Stanął przy nich, spoglądając w górę. Ole w jednej chwili zrozumiał sytuację. Powinien być na to przygotowany. I, prawdę powiedziawszy, podobne myśli nie raz przychodziły mu do głowy, lecz zawsze je od siebie odsuwał. Teraz musiał zareagować. Wolnym krokiem przeszedł przez podwórze z wysoko uniesioną latarnią. Pies bacznie obserwował, jak jego pan wspina się po stopniach. Znalazłszy się w podcieniach spichlerza, Ole zobaczył, że drzwi mają wyłamany zamek i są uchylone. Czy złodziej wciąż skrywał się w środku, czy też zdążył uciec? Ole nie miał pewności. Trudno było wypatrzyć jakieś świeże ślady na śniegu, na dodatek w ostatnich dniach na podwórzu panował spory ruch. Gdy Ole wychylił się przez balustradę, ledwie był w stanie dostrzec Psa na dole. Śnieg na szczęście trochę rozja- śniał ciemności, lecz niebo było czarne. Idealna noc dla kogoś, kto pragnie pozostać niezauważony. Kto się poważył na taką wyprawę w środku nocy? Oby tylko złodziei nie było kilku! Ole pomyślał, że powinien był zbudzić Jona, lecz teraz było już na to za późno. Z mocno bijącym sercem zbliżył się do drzwi spichlerza, przystanął i nasłuchiwał, ale ze środka nie dobiegał żaden odgłos. Odstawił strzelbę i opuścił latarnię. Ostrożnie wsunął palce między futrynę a drzwi i przyciągnął je do siebie. Nie dość, że zamek jest zniszczony, to jeszcze na futrynie pojawiły się paskudne zadrapania, pozostawione przez jakieś ostre narzędzie. Cóż, przyjrzy się temu później. Wreszcie odważył się pchnąć drzwi. Podniósł latarnię, wciąż stojąc przed progiem. W pomarańczowym świetle na ścianach i podłodze rysowały się niespokojne cienie i Olemu wydało się, że spichlerz jest pełen ludzi, ale gdy stanął nieruchomo, mógł wyraźnie odróżnić półki, becz- ki z ziarnem, wiadra, faski, formy do masła, szynki wiszące pod sufitem, wianuszki kiełbas i beczki ze śledziami. Wszystko było na swoim miejscu. - Hej, jest tu kto? - zawołał i jednocześnie zrozumiał, że zwraca się właściwie do siebie. Spichlerz wydawał się pusty, a człowiek, który się tu włamał, musiał wymknąć się na długo przed tym, zanim on sam zdążył się ubrać. Wszedł do środka i poświecił dookoła. O ile mógł się zorientować, na półkach niczego nie brakowało, a mięso wisiało na swoim miejscu. Właściwie to Åshild rządziła zapasami, więc całkowitej pewności nie mógł mieć, ale... Nagle jego uwagę zwróciła jedna z beczek z ziarnem. Miała do połowy zsuniętą pokrywę. A więc złodziejowi chodziło o zboże. Nie zaskoczyło to Olego, bo przecież większość mieszkańców wioski cierpiała z braku ziarna. Ani z Lærdal, ani z sąsiednich wiosek nie dawało się już sprowadzić nawet garstki zboża, a nawet jeśli ktoś gotów był je sprzedać, to po takiej cenie, że nikogo nie było na nie stać. Nastały ciężkie czasy i w wielu chatach do chleba i owsianki dodawano korę. Cóż, jednak nawet to nie uprawnia nikogo do włamywania się do cudzej spiżarni, pomyślał Ole. Zdjął pokrywę, żeby zobaczyć, ile ziarna zabrano, ale w tej samej chwili usłyszał jakiś szelest z lewej strony, gdzie stały inne beczki. Wypuścił z rąk pokrywę, szybko się odwrócił i pod samą ścianą dostrzegł skulonego człowieka, który usiłował prześlizgnąć się do wyjścia. W ciemności nie dało się jednak rozpoznać, kto to jest. - Stój! - Ole zrobił krok do przodu, by zasłonić wyjście, ale intruz go uprzedził i już dopadł drzwi. Ole rzucił się za nim i w ostatniej chwili przytrzymał go za grubą samodziałową kurtę. Nieproszony gość się nie poddawał. Starał się zrzucić z siebie wierzchnie ubranie, byle tylko się wymknąć. Był już prawie za progiem, gdy Ole zdołał go wreszcie mocno chwycić. - Skoro jesteś tak odważny, by się włamywać do cudzego spichlerza, to i teraz bądź mężczyzną! - warknął. Ledwie wypowiedział te słowa, zorientował się, że intruz jest drobny i niewysoki. Miał na sobie kilka warstw wełnianej odzieży i wielką czapkę z nausznikami, która zasłaniała mu twarz. Ole wciąż nie wiedział, kto to jest. - Chodź ze mną do światła! - Ole pociągnął złodzieja w stronę beczek z ziarnem, przy których zostawił latarnię, i chociaż nieznajomy się opierał, złapał go mocno za ramiona. Obrócił nocnego gościa przodem do siebie, ale wciąż nie wiedział, z kim ma do czynienia. Dopiero gdy ściągnął złodziejowi czapkę z głowy, ten nagle przestał się wyrywać. Spuścił wzrok, lecz Ole rozpoznał te brązowe, proste włosy. A więc to tak! To była Karoline Sletten. Olego ogarnęło współczucie na myśl o dzieciach, które mieszkały w zagrodzie Sletten. Wiedział, że dwoje najstarszych wyniosło się już z wioski, ale troje pozostało jeszcze w domu. Chora na padaczkę Siri, Marit i Lars. Jeśli dobrze pamiętał, dzieci liczyły sobie od dwunastu do piętnastu lat, a więc były w wieku, gdy ma się największy apetyt. W zagrodzie musiało się dziać już naprawdę źle, skoro Karoline zakradła się do Rudningen. - Daleką drogę pokonałaś po ciemku, Karoline. - Ole mówił cicho, ze smutkiem, bez cienia gniewu. Karoline obrzuciła go zaskoczonym spojrzeniem, nim na nowo wbiła wzrok w podłogę. - Aż tak u was niedobrze? Nie odpowiedziała. Twarz miała ściągniętą, usta zaciśnięte w wąską kreskę. Wciąż zapewne nosiła w sercu nienawiść do mieszkańców Rudningen po tym wszystkim, co się stało. Najpierw za sprawą Olego wyszło na jaw, że zaniedbywała syna kalekę, a później w tej zagrodzie został zabity jej mąż. Ole nie mógł pojąć, że Karoline zdecydowała się stanąć na ziemi należącej do Rudningen. Widać w Sletten rozpaczliwie brakowało pożywienia. - Wiem, że trudno ci prosić o pomoc, ale tak byłoby przynajmniej uczciwie. Jeśli uważasz, że bym ci odmówił, to mnie nie znasz. W innych zagrodach też jest sporo dzieci, które chciałyby się najeść do syta. Panuje bieda, ale okradanie sąsiadów w niczym nie pomoże. Karoline milczała. Jej twarz zasłaniał cień i Ole nie mógł zobaczyć, czy jego słowa dotarły do kobiety. - W ostatnich dniach do Rudningen stale ktoś przychodził i nikt nie wracał stąd z pustymi rękami. My też staramy się oszczędzać na wszelkie sposoby. Zapasy szybko się kurczą i u nas także beczki z ziarnem w końcu się opróżnią. - No to zaprowadź mnie do lensmana! - Gdy Karoline wreszcie uniosła głowę, Ole dostrzegł w jej oczach błysk złości. Była twardą, dumną kobietą. - Myślisz, że twoje dzieci poradzą sobie same przez zimę? - O to niech nikt się nie martwi. W jej głosie zabrzmiał taki chłód, że Olego przeszedł dreszcz. - Nawet ty? -To moje dzieci, niechże więc ciebie to nie obchodzi! - Powiedz mi, czego ci potrzeba. - Ole chciał jak najszybciej zakończyć całą sprawę, ale Karoline milczała. W spichlerzu czuć było zapach solonego mięsa, tłuszczu i krwawych kiszek. Ole zdawał sobie sprawę, z jaką zazdrością Karoline musiała porównywać ich zapasy z własnymi, których pewnie niewiele jej zostało. Ciekawe, w czym Karoline zamierzała wynieść ziarno. Czyżby już zdołała to ukryć? Chciał się rozejrzeć po spichlerzu, ale ledwie puścił Karoline, natychmiast rzuciła się w stronę drzwi. - Niemądrze się zachowujesz - burknął. - Jeśli już przyłapałem cię na kradzieży, powinnaś mnie chociaż wysłuchać. I może poświęcić bodaj chwilę na odpowiedź - dodał. Karoline miała na sobie grube ubranie, więc nie mógł się zorientować, czy bardzo schudła, ale jej twarz wydała mu się znacznie szczuplejsza, niż zapamiętał. Pewnie w Sletten od dawna nie było co do garnka włożyć. - Przyniosłaś jakiś worek? W czym chciałaś wynieść ziarno? Spojrzenie Karoline padło na podłogę przy beczce i Ole dopiero teraz dostrzegł leżący tam nieduży skórzany worek. Niewiele mogło się w nim pomieścić, ale pewnie więcej i tak by nie udźwignęła. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |